Chapter 20

393 34 1
                                    

#MTLvea


ACE

kiedyś


— Trzy kafle. Tyle na ciebie postawiłem, Ash. I dokładnie tyle samo zwrócisz mi w gotówce, jeśli stłuką cię tam na kwaśne jabłko i nie wygramy.

Spojrzałem na Rainera, który umościł się na siedzeniu pasażera w moim wozie, jakby miał do tego samochodu takie same prawo, co właściciel. Przestało mnie dziwić, że zamiast przejąć się tym, że mogę zostać kaleką, jego obchodziły zakłady. Taki już był. Gdzieś z tyłu głowy lubiłem wierzyć, że wcale nie jest wobec tego tak obojętny, a zwyczajnie jego natura nie pozwala mu tego okazywać. Ale zapach zioła, który już całkiem oblepił jego ubranie skutecznie przypominał mi, że nie warto szukać w nim przyjaciela.

To Rainer. Po prostu Rainer.

— Przez ostatnie siedem walk wygrałeś dzięki mnie prawie trzy razy tyle. Nie sądzisz, że to trochę niesprawiedliwe? — zapytałem, choć kwestia pieniędzy obchodziła mnie tyle, co niewyprane skarpetki w kącie mojego pokoju.

Chłopak spojrzał na mnie w typowy dla siebie sposób – jakby był zbyt zjarany, by zrozumieć o czym mówię, ale jednocześnie zbyt trzeźwy, by mnie zignorować. Wiedziałem, że to tylko złudzenie. Cały czas tak wyglądał, a to znaczyło, że był w pełni świadomości i zaraz zaszczyci mnie kolejną mądrością.

— Gdyby nie ja nie byłbyś teraz wschodzącą gwiazdą tych szczurzych kanałów — odparł z dumą. Lubił krytykować otoczenie walk, jakby sam do niego nie należał. Może wcale nie cenił się lepiej od żądnych krwi gapiów, których zwykł nazywać szczurami. Nie zamierzałem o to pytać. Nie byliśmy przyjaciółmi. To przecież Rainer.

— Czyli tak to będzie teraz wyglądało? Ja dostaję po mordzie, a ty liczysz kasę — stwierdziłem z rozbawieniem, na co wzruszył niedbale ramionami. Uśmiechnął się półgębkiem, przeczesując roztrzepane włosy.

— Narzekasz? — zapytał wyzywająco, choć wiedziałem, że był bliski śmiechu.

— W życiu. Dostawanie po mordzie nigdy nie było przyjemniejsze.

Samochód na moment wypełniły nasze śmiechy, zanim zaparkowałem go na tyłach budynku, w którym miała odbyć się kolejna walka. Wokół panowały wręcz egipskie ciemności, więc zdaliśmy się na intuicję. To musiał być ten adres.

Okolica była raczej pusta i cicha, ale to nie ostudziło naszej czujności. Uważnie rozglądaliśmy się, by nie przeoczyć czającego się w cieniu potencjalnego zagrożenia. A może raczej ja się rozglądałem, bo Rainer właśnie odpalał papierosa, nucąc pod nosem prawdopodobnie tylko sobie znaną melodię.

Szturchnąłem go lekko w ramię, na co spojrzał na mnie ze zmarszczonymi brwiami i papierosem w ustach. Pokręciłem tylko głową, zanim szarpnięciem otworzyłem nam tylne drzwi lokalu.

Jak na tę porę w środku było zaskakująco cicho. Gdzieś w tle, między odgłosami rozmów, można było usłyszeć muzykę, ale nie brzmiało to jak typowa impreza. Niewielkie pomieszczenie, do którego weszliśmy składowało stare meble, więc omijając ten tor przeszkód dotarliśmy do drzwi, które zaprowadziły nas do głównego pomieszczenia.

Wokół naszego wątpliwej stabilności ringu można było zauważyć spore tłumy. Szczerze mówiąc spodziewałem się, że event, w którym żółtodziób, za którego mnie uważali, zmierzy się z kimś pokroju Mario, wzbudzi zainteresowanie. Nie byłem jednak przygotowany na taką widownię.

My Tainted LiarWhere stories live. Discover now