Chapter 13

442 28 3
                                    

#MTLvea


CHICAGO

teraz


Dobre piętnaście minut wpatrywałam się w pustą kartkę, próbując zamoczyć pędzel w resztce farby i zacząć malować. Cokolwiek. Tak bardzo chciałam wrócić do pasji, ale nie zdawałam sobie sprawy, że po takim czasie może być tylko ciężej.

Pustka w mojej głowie nie dopuszczała żadnej wizji obrazu. Próbowałam przywołać cokolwiek. Wspomnienia, muzykę, naturę. To wszystko jednak wydawało mi się beznadziejnie nijakie i kończyłam wpatrując się jak kretynka w przerażająco białą kartkę.

Broda mi zadrżała, a powieki wypełniły łzy bezsilności. Prychnęłam wściekle, rzucając pędzel w kąt. Zacisnęłam dłonie w pięści, tamując zalewającą mnie rozpacz. Nie potrafiłam już malować. Jak chciałam postarać się o przyjęcie na studia, kiedy nie potrafiłam zacząć dzieła?

Pamiętam dzień, w którym zmarła mama i obiecałam sobie, że namaluję dla niej zachód słońca, który widziałyśmy w Hiszpanii. Pamiętam też dzień, w którym po wielu latach starań w końcu mi się udało. Dzięki Ace'owi. To on wtedy pomógł mi zrozumieć, na czym polegał problem.

A później go aresztowali przez moje zeznania. Od tamtego czasu przestałam malować, obiecując sobie, że wrócę do tego, gdy tylko sytuacja z tatą się poprawi. Ale wtedy też zabrali Lou. Malowanie przestało być moją ostoją, bo zamiast myśleć o sztuce, w głowie przewijały mi się obrazy pełne cierpienia. Nie chciałam tego odwzorowywać. Nie chciałam, żeby moje dzieła przedstawiały smutek i nędzę. A nie potrafiłam już przywołać nic innego.

Westchnęłam, zerkając na ekran komórki. Było już pięć minut po północy. Musiałam iść spać, bo jutro czekał mnie kolejny dzień pełen irytującego napięcia i zimnej wojny. A jednak miałam przeczucie, że tego dnia coś się zmieni.

***

Obudziłam się przed szóstą, nie mogąc pozwolić sobie na dalszy sen. Przewracając się z boku na bok, zdecydowałam się udać do pracy wcześniej, by nie marnować czasu na zbędne przemyślenia. Unikałam przebywania samej we własnych czterech ścianach jak ognia.

Tak właśnie skończyłam robiąc śniadanie w domu Douglasa kilka minut po siódmej. Owsianka była pierwszym, na co wpadłam. W lodówce znalazłam trochę mrożonych owoców i jogurt waniliowy. Do tego zrobiłam kakao, a wszystko położyłam na stole. Skrzywiłam się na myśl, że przez zamyślenie całkiem zapomniałam o tym, że chłopak na to wszystko nie zasłużył. Niech ostatni raz skorzysta z mojej dobroci.

Weszłam na górę, kierując się w stronę pokoju Ace'a. Byłam niemal pewna, że wciąż tam jest. Gdy przyszłam musiał spać, ale słyszałam jak krzątał się kilkanaście minut temu. Przeszedł mnie dreszcz na zimny podmuch, który uderzył we mnie na górze. Zamknęłam okno na korytarzu, by następnie stanąć przed drzwiami jego pokoju.

Zapukałam raz, na co odpowiedziała mi kompletna cisza. Przygryzłam wnętrze policzka, ale spróbowałam ponownie. Licząc, że do trzech razy sztuka, ponowiłam próbę, ale w każdym z trzech przypadków nie uzyskałam odpowiedzi.

Zmawiając więc szybką modlitwę z dłonią na klamce, pchnęłam drzwi, wchodząc w mrok pomieszczenia. Żaluzje były zasłonięte, a światło zgaszone, przez co pokój skąpany był w upiornych ciemnościach. Niewiele udało mi się dostrzec poza dużą szafą i jeszcze większym łóżkiem, na którym wyspało by się zapewne z pięć osób.

Ale Ace'a tam nie było, a w jego łazience nie paliło się światło. Zamknęłam więc drzwi, nie chcąc zostać przyłapaną na wchodzeniu w jego prywatną przestrzeń. I tak z resztą niewiele udało mi się zobaczyć. Ściągając ramiona, wyprostowałam plecy i ruszyłam na poszukiwania.

My Tainted LiarWhere stories live. Discover now