Chapter 14

486 32 7
                                    

#MTLvea


CHICAGO

kiedyś


— Wiesz, że cię kocham... — Flora spojrzała na mnie ze wzrokiem zbitego psa, kładąc dłonie na moich ramionach. Zacisnęłam szczękę, byle nie wypuścić z siebie śmiechu na widok jej marnych prób. Zmrużyłam powieki, udając urazę.

— Nie odzywaj się do mnie, zdrajco — zakomunikowałam, strzepując jej ręce. Jej ramiona opadły, choć na ustach zawitał delikatny uśmiech. Szła, próbując nadążyć za moim tempem. Specjalnie przyspieszyłam, poprawiając plecak na ramieniu.

— Lemoniada? — zaproponowała, na co zerknęłam na nią przelotnie, wydymając usta w geście zamyślenia.

— Obawiam się, że... — Nim zdążyłabym dokończyć, wcięła się z kolejną przeprosinową propozycją.

— Naleśniki? Z truskawkami... — zachęcała, próbując mnie udobruchać, choć z pewnością wiedziała, że ani trochę nie żywiłam do niej urazy. Może byłam przez to odrobinę zrezygnowana, ale rozumiałam.

— Stawiasz?

— Jasne — zadeklarowała, unosząc dłonie. Pokiwałam głową, hamując cisnący się na usta uśmiech. Spojrzałam na nią, unosząc wysoko podbródek. Flora niemal parsknęła na to śmiechem.

— Przemyślę to — oznajmiłam, na co przesadnie odetchnęła z ulgą. Poklepała mnie po plecach, gdy stanęłyśmy tuż przed drzwiami do damskiej szatni.

— To tylko jeden wf. Dasz radę — zapewniła, na co wywróciłam oczami. Dziś z samego rana, gdy tylko przekroczyłam próg szkoły, Flora z udawaną przykrością ogłosiła, że musi odebrać sukienkę mamy od krawcowej, a kobiecie pasuje jedynie w godzinach, gdy odbywa się nasz wf. Wiedziała, że nienawidzę tego przedmiotu, a już w szczególności, gdy muszę mierzyć się z nim sama.

— Jeszcze słowo, a lemoniada będzie tylko czubkiem góry lodowej — zagroziłam, wystawiając palec w jej stronę. Dziewczyna uśmiechnęła się, po czym posłała mi buziaka w powietrzu.

— W porządku, widzimy się na biologii — rzuciła, nim odwróciła się na pięcie i ruszyła w kierunku tylnego wyjścia. Patrzyłam jak się oddala, dopóki nie zniknęła za rogiem.

Westchnęłam cierpiętniczo, odchylając głowę w tył. Przez myśl mi przeszło, by zrobić sobie wagary, ale ostatnio przez ojca coraz częściej musiałam zwiewać ze szkoły, żeby ogarnąć sprawy w domu. Musiałam nadrobić frekwencję.

W szatni było duszno, głośno i ciasno. Prawdziwe piekło. W powietrzu unosił się duszący zapach kwiatowego dezodorantu, a chichot dziewczyn z klasy sprawiał wrażenie tak głośnego, jakby miał za moment przepalić mi aparaty. Z chęcią bym je wyjęła, byle nie słuchać o kolejnym chłopaku Patricii i dylemacie sukienkowym Claudii. Ale nie mogłam, trochę się bałam.

Wybierając szafkę w kącie pomieszczenia, wepchnęłam do środka rzeczy, wyjmując jedynie strój. Przebrałam się sprawnie, stojąc tyłem do pozostałych osób.

Wyszłam na samym końcu, by uniknąć przepychania się w tłumie dziewczyn. Wchodząc na salę przypomniałam sobie, że w czwartki dzieliliśmy salę z chłopakami z równoległej klasy. Nie wiedziałam dlaczego, ale pomyślałam o Ace'ie. Zerknęłam w kierunku rozgrzewających się chłopców, ale ciężko było mi rozpoznać jakiekolwiek twarze.

Odwróciłam prędko wzrok, karcąc się w myślach. Nie powinnam była o nim myśleć.

Po rozgrzewce mieliśmy podzielić się na dwie drużyny, by zagrać w siatkówkę. Nie przejmowałam się tym, że jak zwykle zostałam wybrana jako jedna z ostatnich. Nie było warto zawracać sobie tym głowy.

My Tainted LiarWhere stories live. Discover now