Chapter 7

493 24 6
                                    

#MTLvea


CHICAGO

kiedyś


Przeklęłam w myślach własnego ojca, gdy przekierowało mnie na automatyczną sekretarkę. Zaczerpnęłam uspokajający oddech, po którym byłam jedynie jeszcze bardziej wkurzona. Świetnie. Dla pewności spróbowałam siódmy raz, pozwalając sobie na kolejne rozczarowanie i kolejne soczyste przekleństwo z moich ust.

Ścisnęłam komórkę w dłoni, czując, jak powoli ulatnia się moja cierpliwość. Zniecierpliwienie skręciło mi żołądek i myślałam przez moment, że zwymiotuję na chodnik przed szkołą. Za pięć minut zaczynał mi się angielski, ale byłam blisko decyzji urwania się z pozostałych trzech lekcji, by upewnić się, że mój ojciec nie zapomniał. Mógł mieć wylane na mnie, ale, cholera, nie na Lou.

To ja musiałam wcześniej zadzwonić do jej wychowawczyni, by odebrać ją wcześniej. Mówiłam mu, że ma to zrobić, napisałam na kartce o której godzinie oraz numer gabinetu jej lekarza. Wiedziałam jednak, że już rano wyglądał niemrawo i mogę się założyć, że zapomniał o tym wszystkim.

To również ja umówiłam Lou na tę wizytę i jeśli miałabym przechodzić przez tę uciążliwą procedurę ponownie, chyba wyszłabym z siebie.

Wybrałam jego numer jeszcze raz z naiwną nadzieją, że odbierze i powie, że jest w drodze do lekarza i nie może rozmawiać. Piąty sygnał zdusił moją nadzieję, więc się rozłączyłam.

— Pieprzyć — warknęłam pod nosem, chowając telefon.

— Chętnie. — Usłyszałam za sobą, przez co podskoczyłam zaskoczona. Odwróciłam się, napotykając opartego o budynek chłopaka, który z uśmiechem mi się przyglądał. Jak mogłam nie usłyszeć, jak przyszedł?

— To znowu ty — mruknęłam niechętnie, choć osobiście nie przeszkadzała mi jego obecność. Bardziej bałam się dziewczyn, które nie mogły oderwać od niego wzroku. Obserwowały go wszędzie. Nie miałam zamiaru stać się obiektem ich plotek i drwin.

— To znowu ja, równie przystojny, czarujący i skromny, co zwykle — odparł, wzruszając nonszalancko ramionami. Wywróciłam oczami na jego niesamowity pokaz skromności. Był przyjemnie irytujący w sposób, który wcale nie irytował mnie tak bardzo.

— A to ja. — Wskazałam na siebie. — Równie zażenowana, wkurzona i niezainteresowana, co zwykle.

Cmoknął, odbijając się od muru, by wyprostować swoją kosmicznie wysoką sylwetkę. Zbliżył się o krok, więc ja się cofnęłam. Zmarszczył brwi, za to ja uniosłam swoje w górę, zaznaczając granicę między nami. Ostatnim razem całkiem miło było mieć towarzystwo w drodze powrotnej do domu, ale gdy tylko dotarliśmy do mojej kamienicy, przypomniał mi, kim jest – bogatym, aroganckim i zbyt pewnym siebie chłopcem.

— Co dziś robisz? — zapytał luźno, a ja spojrzałam na niego spod byka. Zmrużyłam podejrzliwie powieki, oceniając jego minę i zamiary.

— Nic, o czym musiałbyś wiedzieć — odpowiedziałam wymijająco, chcąc go wyminąć, bo za moment zaczynała się lekcja, a ja nawet nie wiedziałam, czy się na nią wybieram.

— Wiesz, widziałem, jak malujesz. Już chyba wspominałem, że całkiem nieźle ci wychodzi, ale miałem raczej na myśli obłędnie. Moja babcia ma za niedługo urodziny, a jest fanką sztuki, więc... mogę ci zapłacić, kupić najpotrzebniejsze rzeczy... Piszesz się?

Zmarszczyłam brwi. Nie chciałam przyjmować jego propozycji. Ale tu nie chodziło o niego, a o jego babcię. Poza tym wiedziałam, że jeśli Lou będzie potrzebowała operacji, będziemy potrzebowali każdego najmniejszego grosza.

My Tainted LiarWhere stories live. Discover now