Chapter 10

427 25 1
                                    

#MTLvea


CHICAGO

teraz

Chyba oszaleję.

Od rana chodzę jak na szpilkach, zastanawiając się, gdzie tym razem może włóczyć się ojciec, bo nie wrócił na noc do domu. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że to nie pierwszy raz, jak gdzieś znika. Bardziej niepokoi mnie fakt, że co rusz wraca z nowymi problemami. Jak na razie staram się poskładać nasze życie we względną całość, ale to nie zadziała na dłuższą metę, jeśli on nie wykaże chęci zmiany.

Byłam już zbyt zmęczona zamartwianiem się o sytuację taty, zwłaszcza że odbiło się to na moim śnie. Dziś więc robiłam za trupa w pełnej krasie, a Halloween dopiero za ponad dwa miesiące. Gwoździem do mojej trumny była kawa, a dokładniej jej brak w szafce. Do pierwszej wypłaty muszę poradzić sobie bez niej.

Mimo że lato powoli dobiegało końca, pogoda wciąż rozpieszczała, więc ubrana w oversizową koszulkę i spodenki do kolan, wysiadłam z autobusu. Ziewnęłam przeciągle, rozglądając się wokół. Przeklęłam w myślach fakt, że na osiedle Douglasa nie dociera żadna komunikacja. Oczywiście, że nie. Kto kupując willę tłukłby się autobusami?

Poprawiłam plecak na ramieniu i ruszyłam w odpowiednim kierunku, mrużąc oczy na rażące słońce.

Po drodze odczytałam SMS od Vada, w którym zaznaczył, że przeprasza, ale musiał się spieszyć, więc zostawił zakupy pod bramą. Zmarszczyłam na to brwi, ponieważ ja nigdy nie odważyłabym się pozostawić niczego na klatce. Zaraz potem domyśliłam się, że skoro ludzi stać, by zadomowić się na takowym osiedlu, raczej nie przyszłoby im do głowy, by podkradać zakupy sąsiadom.

Podążając wąskim chodnikiem, pozwoliłam sobie uważniej prześledzić okolicę. Wbrew wszystkiemu musiałam przyznać, że choć domów nie było tu zbyt wiele, każdy był na swój sposób piękny. Posiadłość Ace'a podobała mi się najbardziej, ale wolałabym wypluć język, niż kiedykolwiek przyznać to na głos. Szczególnie przed nim.

Przystając przed bramą, z zaskoczeniem odkryłam, że wspomniany chłopak nie śpi, choć jego brat zapewniał, że wyłoni się z sypialni najwcześniej o jedenastej. Poświęciłam mu jedynie krótką chwilę uwagi, dostrzegając, jak biega wokół domu, by po chwili odwrócić wzrok. Zerknęłam więc na leżące obok furtki torby, marszcząc nos.

Skoro nie spał, a z pewnością zauważył zakupy pod bramą, mógłby więc pofatygować się chociaż, by wnieść je do środka. Korona by mu z głowy nie spadła. Ale oczywiście brunet kompletnie mnie ignorując, zniknął na tyłach ogrodu. Westchnęłam, prostując się.

Niezależność to moje drugie imię.

Chwyciłam jedną z siatek, klnąc siarczyście pod nosem. Skrzynki z piwem w barze wydawały się lżejsze. Owinęłam ramiona wokół torby, podpierając ją też z dołu. W tym samym momencie Ace robił kolejne kółko i wyłonił się zza ściany budynku. Wyprostowałam się, przybierając najbardziej obojętny wyraz twarzy, na jaki było mnie stać. Ruszyłam w kierunku wejścia.

Ledwo przekroczyłam próg, znikając mu z oczu, a myślałam, że wyzionę ducha. Oparłam się ramieniem o ścianę, przeklinając w głowie swoją kondycję, młodego Douglasa i schody prowadzące na jego ganek. Niemal jęknęłam z ulgi, odkładając zakupy na blat. Zaraz potem miałam ochotę wydać z siebie westchnienie pełne rezygnacji, gdy przypomniałam sobie o drugiej torbie, która wciąż czekała na mnie pod bramą.

— Darmowa siłownia, nie ma co — rzuciłam sarkastycznie pod nosem, wychodząc na podwórko.

U zbiegu schodów minął mnie bez słowa chłopak, nie obdarzając mnie nawet krótkim spojrzeniem. Wiedziałam, że z łatwością mógłby wyczytać z mojej twarzy, że kondycja nieco mi siadła, dlatego nawet cieszyłam się, że postanowił grać obrażonego.

My Tainted LiarWhere stories live. Discover now