Chapter 15

393 34 1
                                    

#MTLvea


CHICAGO 

teraz


Tego dnia od pierwszego kroku postawionego w rezydencji Douglasa wiedziałam, że coś było nie tak. Czułam nieprzyjemną atmosferę, która kłębiła się w powietrzu. Moja intuicja okazała się słuszna, gdy tylko zamykając drzwi, usłyszałam dobiegające z piętra głosy. Były głośne i agresywne, wskazując na kłótnie, choć nie dotarły do mnie żadne krzyki. Zmarszczyłam brwi, zdejmując z ramion sweter.

Odłożyłam plecak przy ścianie, by następnie najciszej, jak potrafiłam, wspiąć się na pierwsze dwa schodki. Nim postawiłam choćby jeden kolejny krok, dobiegły do mnie wyraźne słowa Vada.

— Jak mamy ci pomóc, skoro nawet nie chcesz z nami rozmawiać? Nie jestem wróżką, Ace — mówił oburzony, starając się jednak trzymać emocje w ryzach. Z mojego położenia nie mogłam ich zobaczyć, ale oczami wyobraźni widziałam zirytowany wyraz twarzy mężczyzny.

— Nie potrzebuję waszej pomocy — odparł Ace dziwnie przyciszonym tonem, jakby dopiero co się obudził. Brzmiał na zmęczonego, a mnie trudno było określić czy to ze względu na wczesną godzinę, czy rozmowę z bratem.

— Staczasz się, więc przestań pieprzyć — wytknął starszy Douglas, a ton jego głosu przeszedł z poirytowanego na zrezygnowany. Ciągłe upominanie brata i staranie się, by przywrócić go do dawnego życia, najwyraźniej dawało się we znaki.

Przygryzłam wnętrze policzka, opierając głowę o ścianę. Z pewnością nie powinnam podsłuchiwać tak osobistej rozmowy, ale Ace nie odzywał się do mnie od ponad tygodnia. Ostatni raz wtedy, gdy odbyliśmy rozmowę na tarasie. Od tego czasu unika mnie jak ognia, a ja staram się nie zaprzątać sobie tym głowy i robić to, co należy do moich obowiązków.

Ale nie mogłam ukryć przed samą sobą, że tęskniłam za jego głosem. Za tym, jak pełen emocji opowiadał mi o boksie, albo streszczał swój dzień. Choć nic nie rozumiałam, byłam wtedy naprawdę szczęśliwa. Odległość tych wspomnień ukłuła w serce. Choć minęło zaledwie piętnaście miesięcy od tamtych rozmów, odsunęliśmy się od siebie tak, jakby minęły całe dekady od ostatniego zamienionego między sobą słowa. A ta świadomość cholernie bolała.

— Możesz zabrać swoje dobre rady, dobroduszność i gosposię. Nie chcę twojej pomocy. — Dał wyraźny nacisk na ostatnie słowa. Przymknęłam powieki, zaciskając usta w wąską linię, gdy usłyszałam wzmiankę o sobie. Wiedziałam, że moja obecność była tam niechciana, ale dużo łatwiej było to znosić, zanim usłyszałam to wprost.

W tamtym momencie pragnęłam wyjść stamtąd, zabierając plecak i ciążące na barkach emocje. Chciałam zniknąć, by Ace nie musiał już męczyć się moim widokiem, by nie sprawiać bólu nam obojgu. Ale nie mogłam się poddać. Nie mogłam mieszać życia prywatnego z pracą. Mama od zawsze uczyła mnie, by się nie cofać, nawet gdy krok do przodu wydaje nam się tak bardzo niemożliwy.

Musiałam zrobić krok do przodu, zanim te drzwi się przede mną zamkną.

— Nie zdajesz sobie sprawy z tego, o co mnie prosisz. — Głos Vada był spokojniejszy, choć słyszałam w nim masę nieokreślonych emocji. Tak jakbym pierwszy raz była świadkiem chwili, gdy Vad Douglas się boi. A to wydawało się niemal przerażające.

— O to, żebyś spierdalał. Tak trudno zrozumieć? — zapytał chłopak, w jego głosie było słychać delikatne drżenie, co całkiem zbiło mnie z tropu. Tak bardzo żałowałam, że nie mogłam ich zobaczyć, przez co ciężej mi było zrozumieć sytuację.

My Tainted LiarWhere stories live. Discover now