Chapter 11

514 32 4
                                    

#MTLvea


CHICAGO

kiedyś


W pośpiechu dokończyłam notatki, gdy wokół rozbrzmiał zbawienny dźwięk dzwonka. Zamknęłam zeszyt z hukiem, triumfując w duchu na myśl, że właśnie skończyłam lekcje. Nigdy nie miałam problemów z nauką, ale nie oszukujmy się, raczej nikt nie przychodzi do szkoły z przyjemności.

Zarzuciłam plecak na ramię, czekając, aż wszyscy wyjdą z sali. Przywykłam do tego, że pchają się, by jak najszybciej opuścić mury budynku i rozpocząć weekend. Większość z nich skończy dzisiejszy wieczór na jednej z domówek, bądź na nielegalnym wyjściu do baru. Ja za to będę spędzać wieczór z Lou, dla pewności, że nie zauważy, jeśli tata znów będzie pijany. Nie żebym narzekała, jej towarzystwo jest świetne, gdyby nie okoliczności.

Kiedy przejście było już puste, a ja nie musiałam się martwić o niechcianą styczność z innymi, wyszłam. Ledwo udało mi się postawić kilka kroków, a dostrzegłam chłopaka, który opierał się o przeciwległą ścianę i obserwował mnie w milczeniu. Zmarszczyłam brwi i dla kontroli rozejrzałam się wokół. Nie było jednak żywej duszy poza naszą dwójką, więc musiał czekać tu na mnie.

— Stalkujesz mnie? — rzuciłam bez powitania, nawiązując do naszego ostatniego spotkania. Ace uśmiechnął się delikatnie w odpowiedzi, wzruszając luźno ramionami. Spoglądam na niego podejrzliwie, bo zachowuje się naprawdę dziwnie.

— Zabieram cię na zakupy — oznajmił w odpowiedzi bez skrępowania, odpychając się od ściany. Podszedł bliżej, a ja powstrzymałam odruch cofnięcia się. Uniosłam z rozbawieniem brew, nic z tego nie rozumiejąc.

— Od kiedy jesteśmy przyjaciółkami? — zażartowałam, opierając dłonie na biodrach. Powtórzył mój ruch, wyglądając przy tym komicznie.

— Od kiedy wystalkowałem twój profil i zobaczyłem, że mamy kompatybilne znaki zodiaku — odparł śmiertelnie poważnie, a ja parsknęłam śmiechem. — Ty jesteś Wagą, a ja jestem zajebisty.

Przewróciłam oczami na jego śmiałość.

— A tak naprawdę, jedziemy po materiały, które potrzebujesz na obraz — oznajmił poważniej, choć w kącikach jego ust wciąż czaił się uśmiech. Przestudiowałam w głowie dzisiejszy plan dnia, dochodząc do wniosku, że jeśli wrócę przed siódmą, to mogę sobie pozwolić na ten wypad. Przytaknęłam więc krótko, chowając dłonie w kieszeń bluzy.

— W porządku. Prowadź. — Skinęłam głową w kierunku wyjścia. Ruszyliśmy razem, a mnie dopadło dziwne poczucie, jakbym robiła coś złego, czując się przy nim tak swobodnie. Jakby zaufanie mu w tej sprawie mogło być kategorycznym błędem.

Chłopak otworzył mi drzwi, na co uniosłam kpiąco brew.

— Dżentelmen — zakpiłam, na co szturchnął mnie łokciem, co wydawało się tak naturalne, jakbyśmy znali się od lat. Próbowałam odgonić od siebie podobne myśli, kierując się w stronę jego auta. Normalnie zapewne wybrałabym spacer, ale po dzisiejszej lekcji aktywności fizycznej, miałam wrażenie, że moje mięśnie płoną.

Otworzył mi drzwi, opierając o nie przedramiona.

— Czym zasłużyłem sobie na to, że złamałaś swoją regułę "Nie wsiadam do aut bogatych, szkolnych książąt"? — W zabawny sposób naśladował mój głos, brzmiąc przy tym jak pisklak.

Zajęłam miejsce pasażera, unosząc na niego spojrzenie.

— Jesteś baranem. Mamy kompatybilne znaki zodiaku, zapomniałeś? — zapytałam z udawanym oburzeniem, unosząc przesadnie brwi. Chłopak uśmiechnął się, nim przyswoił znaczenie moich słów. Wtedy zmarszczył brwi, otwierając usta, by coś powiedzieć, ale trzasnęłam drzwiami jego forda, uśmiechając się do niego sztucznie.

My Tainted LiarWhere stories live. Discover now