Rozdział I - XIV

143 8 8
                                    

Byłem związany na lodowatej podłodze, trzęsąc się jak osika. Powoli zaczynałem tracić czucie w palcach. Zaczynało mnie naprawdę drażnić to wieczne mdlenie i porywanie. Ludzie nie mają za grosz poczucia honoru. Przywołałem delikatny płomień w swoich dłoniach i za jego pomocą przepaliłem liny, które mnie trzymały. Trochę osłabłem, ponieważ musiałem użyć własnej energii do rzucenia czaru. Ktoś był bardzo nierozważny, myśląc, że zdołają mnie powstrzymać. Nie miałem pojęcia ile leżałem, ale na pewno długo, ponieważ gdy wstawałem to nogi prawie się pode mną uginały. Za drzwiami słyszałem rozmowę dwóch mężczyzn.

- Eeeej, chyba ktoś się wierci w tej celi, zajrzyjmy do środka.

- Nie chce mi się Craig, sam to zrób.

Nie wiem jakim cudem mnie usłyszeli, ponieważ starałem się być bardzo cicho. Przylgnąłem do ściany koło drzwi, a gdy się otworzyły, złapałem strażnika za napierśnik i wciągnąłem do środka, od razu przepalając mu gardło. Dopiero teraz dotarło do mnie, że to co stało się w gildii to nie był sen, nieumarli faktycznie zaatakowali. Jakimś cudem miałem przy sobie miecz. Ktoś na pewno to zaplanował i chciał, żebym się wydostał z celi. No cóż, jak na razie mogłem tylko iść prosto w pułapkę. Wyszedłem z pomieszczenia i odciąłem głowę drugiemu umarlakowi. Znalazłem się w długim korytarzu, prawdopodobnie gdzieś pod ziemią. Widziałem dzięki małym, błękitnym ognikom, które lewitowały przy ścianach. Kierując sie intuicją, skręciłem w lewo, mając nadzieję, że uda mi się czegokolwiek dowiedzieć o tym miejscu. Gdy dotarłem do zakrętu, podszedłem powoli i lekko się wychyliłem, tak, by nikt mnie nie zobaczył. Zaraz na przeciwko zauważyłem wolno spacerujących dwóch strażników. Nie miąłem czasu się z nimi patyczkować. Wypuściłem z dłoni mały pocisk, który przebił na wylot głowę jednego dozorcy i uderzył w drugiego. Chwilę później obaj padli bez ducha na ziemię. Wyszedłem z kryjówki i ruszyłem przed siebie, starając sie stawiać kroki najciszej, jak tylko mogłem. Gdy mijałem celę, którą pilnowali, usłyszałem jakieś stukanie. Zajrzałem przez lufcik, jednak nikogo nie dojrzałem. Przetarłem zaparowana szybkę i juz po paru sekundach ktoś wyskoczył do góry i wsadził palce w małe okienko o mało nie wydłubując mi oczu.

- Proszę, pomóż litościwy panie. Ja pomogę, dużo wiem, tylko mnie wydostań!

Osobnik uderzał w drzwi rękami i nogami. Otwieranie pokoju pewnie nie było najlepszym pomysłem, ale niewiele miałem do stracenia. Zabrałem klucz i przekręciłem w zamku, a postać wyskoczyła ze środka uderzając głową w ścianę naprzeciwko. Ciężko było określić czy to mężczyzna czy kobieta. Nie wyglądała na przedstawiciela żadnej rasy, którą znam. Miała czerwoną skórę i ogromne kły. Cierpiała na brak włosów i co gorzej, ubrania. Nie miała genitaliów, ani niczego co mogłoby za nie służyć.

- Czym ty jesteś?

Osobnik spojrzał na mnie czarnymi jak atrament oczami i wstał. Był znacznie wyższy ode mnie i lepiej zbudowany, ale widać, że po długim czasie w lochu znacznie schudł. Przemówił do mnie głosem ni to niskim, ni wysokim.

- Gash'Lug, ork z plemienia Lug, które niegdyś mieszkało w Olderacu. Niestety cała moja kraina została obrócona w pustynie po pojawieniu się tajemniczego nekromanty, u którego się właśnie znajdujemy. Podczas ataku straciłem mojego najdroższego przyjaciela - wskazał nieporadnie na miejsce między nogami - i dlatego mam taki głos. Melduję się na służbę, mój wybawicielu!

Nigdy nie nauczano mnie o Olderacu, choć po prawdzie nie wiedziałem o istnieniu innej krainy poza Daeslesią. Jak widać, świat zawsze może nas zaskoczyć.

- Chętnie dowiedziałbym się więcej o twojej ojczystej ziemi, ale teraz nie mamy na to czasu. Gdzie konkretnie jesteśmy i jak się stąd wydostać?

Brama do RajuWhere stories live. Discover now