Rozdział I - IX

213 9 8
                                    

Powoli wjeżdżaliśmy w tereny Sierpowych Gór. Na horyzoncie majestatycznie prezentowały się ośnieżone, wysokie szczyty. Gnaliśmy na koniach, chcąc jak najszybciej dotrzeć na miejsce. Nagle poczułem jak Nathan rozluźnia uścisk i osuwa na koniu, o mało z niego nie spadając.

- Nathan, co się stało?

Brak odpowiedzi.

Zatrzymaliśmy się, gdzieś na poboczu traktu, a ja ściągnąłem nieprzytomnego chłopaka z konia. Położyłem go na trawie, po czym dotknąłem dłonią jego czoła.

- Jest cholernie gorący. Cały czas źle się czuł od momentu zażycia narkotyku i nic nam nie powiedział. Co z nim robimy? Przydałoby się zawieźć go do jakiegoś uzdrowiciela.

Llyth pomyślał chwilę, przeczesując palcami swoją gęstą brodę.

- Najbliższe miasto jest jakieś pół dnia stąd. Niestety znajduje się zupełnie nie po drodze, więc musielibyśmy zboczyć z kursu.

Pokręciłem głową niezadowolony z takiego obrotu sytuacji.

- Nie mamy wyboru. Zanim dojedziemy do magów, to cholera wie co się z nim stanie. Jak się nazywa to miasto?

- Cyd. Skoro tak uważasz to ruszamy.

Władowaliśmy młodzika z powrotem na konia i pojechaliśmy do Cydu. Gdy już znaleźliśmy się w otoczonej drewnianą palisadą mieścinie, rozpoczęliśmy poszukiwania kogoś kto zdołałby pomóc nam w usunięciu skutków ubocznych mikstury.

Większość budynków zbudowana była z ciemnego drewna, a dachy pokryte były głównie słomą. Miasto było gęsto zaludnione, na tyle, że musieliśmy zostawić konie w płatnej stajni, bo nie zmieścilibyśmy się na ulicach, na których panował gwar i zamieszanie. Przeciskając się przez tłumy przechodniów słychać było głośne okrzyki sprzedawców chcących zareklamować swój towar. Na domiar złego na niebie pojawiły się ciemne chmury, a z nich zaczął obficie sypać śnieg.

Dzięki podpowiedziom mieszkańców niebawem znaleźliśmy się u wejścia do chaty uzdrowiciela. Nasz entuzjazm szybko opadł gdy zobaczyliśmy kolejkę ciągnącą się aż za drzwi domku. Nie pozostało nam nic innego jak czekać na naszą kolej.

- Mam nadzieję, że chłopakowi nic się nie stanie. - Zakomunikował Brodacz, popijając wodę ze swojego bukłaka.

- Ja też, ale jeśli będziemy musieli stać na tym mrozie tak długo jak mi się wydaje to zamarzniemy.

- Niech pan zostanie tu z dzieciakiem, a ja pójdę kupić jakieś koce.

Stałem jeszcze długo nim Llyth wrócił z ciepłym nakryciem. Osłoniliśmy się przed śniegiem i zimnem i dalej czekaliśmy. W końcu dopuszczono nas do medyka. Okazało się, że jest to całkiem młoda jak na ten fach kobieta o blond włosach i dużych, niebieskich oczach. Siedziała na skromnym taborecie i emanowała niezwykłym spokojem i powagą. Gdy tylko nas zauważyła, zapytała się swoim delikatnym głosem :

- Co was nęka podróżnicy? Kolejna rana zdobyta w trakcie walki, choroba złapana gdzieś na bagnach, czy może coś innego?

Położyłem Nathana u jej stóp i przyklęknąłem przy nim.

- Chłopak ma gorączkę i nie mamy pojęcia co z nim zrobić, a za parę dni koniecznie musimy dotrzeć do Sierpowych Gór.

Dziewczyna zbadała go dokładnie, używając przy tym odrobiny magii. Zerknęła na nas niepocieszona.

- Czym wy nafaszerowaliście tego dzieciaka? Jeśli szybko nie znajdę... Tego, no... - zaczęła grzebać w skrzyni stojącej pod ścianą. W tym momencie do pokoju wparował zdyszany zbrojny i ledwo zrozumiale zdołał wypowiedzieć:

- Twój...Mąż... - wziął głęboki oddech - został ranny w walce. Właśnie go przywieziono. Jest przy głównej bramie.

Kobieta, zerwała się z podłogi zaskoczona i wyszła na zewnątrz krzycząc:

- Proszę wszystkich o udanie się do domów! Na dziś koniec!

Mieszczanie byli wyraźnie oburzeni, zaczęli się pchać do chatki, ale paru gwardzistów powstrzymało tłum.

- A co z nami? - Zapytałem się, w nadziei, że chociaż Nathanem się zajmie.

Roztargniona dziewczyna wyszukała w skrzyni słoik z podobnymi do plonu jarzębiny, owocami.

- Dawajcie mu garść dziennie, przez trzy dni a wyzdrowieje w mgnieniu oka. A teraz, przepraszam, ale muszę zająć się mężem. - Dziewczę zaczęło pakować bandaże, zioła i maści do podręcznej sakwy.

- Nie mamy tyle czasu. Musimy wyruszyć jeszcze dzisiaj.

- Jeśli wystarczająco dużo zapłacicie to mogę wam pomóc zaraz po opatrzeniu mojego ukochanego. Minimum dwieście monet, zgoda?

Szybko naradziłem się z przewoźnikiem i ustaliliśmy, że nie mamy czasu na targowanie się, więc zgodziliśmy się na transakcję. Polecono nam czekać w domku. Po paru minutach na noszach wprowadzono rannego. Położono go obok Nathana. Żona ofiary, dokładnie zabandażowała mężczyznę, wcześniej wcierając różnorakie maści w jego ciało. Przyłożyła ucho do jego ust i przeraziła się. Wyglądało na to, że jegomość nie oddychał. Wykonała sztuczne oddychanie, ale nawet to nic nie dało.

- W-wygląda na to, że chwilowo nie może oddychać. Na pewno zaraz mu przejdzie. - Dziewczyna niespokojnie obserwowała męża, ale nic nie wskazywało na to by za chwilę miał się ocucić. Wzięła jego rękę, po czym gwałtownie przyłożyła policzek do jego klatki piersiowej. - Jest zimny. Jego serce nie bije.

Uzdrowicielka wybuchnęła płaczem, łapiąc się dłońmi za głowę. Opadła na martwe ciało, zaciskając na nim palce. Nie miałem pojęcia co powiedzieć. Sam doświadczyłem śmierci ukochanej, ale mimo tego nie wiedziałem, co poradzić zrozpaczonej kobiecie. Siedzieliśmy przy niej w milczeniu, również zasmuceni owym wydarzeniem. Minęły co najmniej dwie godziny nim płacz ustał. Ku mojemu zdziwieniu Nathan się przebudził i poprosił o szklankę wody. Wszyscy w pokoju patrzyli się na niego jak wryci. Chłopak, jak gdyby nigdy nic, wstał, rozciągnął się i zapytał:

- Co my tu robimy? Kim jest ta pani? - Uzdrowicielka, pomimo smutku jaki ją ogarniał, zdołała uśmiechnąć się do chłopca.

- Nic ci nie jest? Miałeś straszną gorączkę po narkotyku. - Zapytałem dzieciaka.

- Wszystko w porządku. Po tym, po prostu potrzebuję chwili odpoczynku. Czemu ta pani jest smutna?

Kobieta popatrzyła chwilę na niego i o mało co znów nie popadła w płacz.

- Mój mąż... Nie żyje. Zabili go Ragnosi. - Nathan spoważniał, podszedł do dziewczyny i przytulił się do niej.

- Przykro mi, jestem Nathan. A ty, jak masz na imię? - Znachorka podskoczyła, nie spodziewając się takiego zachowania, ale nie odepchnęła go od siebie.

- Nell - otarła łzy ręką - pracuję tu jako uzdrowicielka. Pomagam ludziom leczyć różne choroby i rany za pomocą ziół, maści i odrobiny magii.

- Dziękujemy ci za pomoc, Nell. - Powiedziałem, podchodząc bliżej i kładąc rękę na głowie młodzika.

Llyth wyjął dwieście zielonych monet z sakwy i położył na taborecie.

- Chętnie zostalibyśmy z tobą dłużej, ale musimy wyruszać dalej. - Dodałem, a Nathan pogłaskał dziewczynę po plecach po czym wyszeptał cicho:

- Poradzisz sobie. Jesteś silna. Uratowałaś życie wielu osobom i na pewno twój mąż byłby z ciebie dumny.

- Nie musicie zostawiać pieniędzy, ostatecznie nic dla was nie zrobiłam.

- Zrobiłaś. Dałaś nam schronienie przed śnieżycą. Zostało nam dużo drogi do nadrobienia. Trzymaj się. - Powiedziałem, a Nell, wzięła pieniądze, nie protestując więcej.

Zebraliśmy się i wyszliśmy z chaty, od razu kierując się do naszych koni. Na zewnątrz dalej padał śnieg, ale na szczęście mieliśmy ze sobą koce. Pojechaliśmy dalej, mając nadzieję, że po drodze nie spotkają nas kolejne niespodzianki.

Brama do RajuWhere stories live. Discover now