Rozdział I - VIII

310 10 1
                                    

- Najkrótsza droga do Sierpowych Gór prowadzi przez Czarne Mokradła. To będzie dość niebezpieczna podróż. - Zakomunikował nam nasz przewoźnik o imieniu Llyth.

We trójkę siedzieliśmy właśnie przy płonącym bujnym płomieniem ognisku. Nasza podróż trwała już parę dni, jak na razie wszystko szło niespodziewanie gładko. Nathan zdawał się powoli usypiać, zmęczony całodzienną jazdą.

- Prawdopodobnie natkniemy się na Velpthów. Mam nadzieję, że będą w dobrym nastroju gdy będziemy przejeżdżać przez ich legowiska. - Llyth podrapał się po gęstej brunatnej brodzie i wziął łyk z bukłaka, w którym znajdował się sok z agrestu.

- Nie ma się czego obawiać panie elfie. Też należę do Bagiennych. Po ceremonii zdecydowałem się na życie wśród ludzi. Bardziej bałbym się wszelakich stworzeń żyjących w tamtym klimacie. Ogromne ważki z kolcami jadowymi, miliony pająków, a najgorzej będzie jeśli natkniemy się na dzikiego Gryosa. Wielkie bydle, pokryte prawie niezniszczalnymi łuskami. Spotkał pan jakiegoś?

- Nie zdarzyło mi się. Raczej nie wypuszczałem się poza Wielkie Lasy, a tu żyją raczej spokojne stworzenia. - Brodacz zaśmiał się głośno, pociągając kolejny łyk soku.

- To pan nie wie nic o świecie. Przemierzyłem wiele miejsc w Daeslesii. A widział pan chociaż kota?

- Nie musisz zwracać się do mnie jako pan. Oczywiście, że widziałem kota.

- To niech pan wyobrazi sobie... Ach, przepraszam, przyzwyczajenie. Wyobraź sobie takiego przerośniętego kota tylko, że cholernie agresywnego. Na końcu jego długiego ogona dodatkowo znajdują się ostre jak brzytwa kolce. - Skrzywił się, jakby na samą myśl o potworze przeszły mu ciarki. - Na szczęście, spotyka się je dość rzadko, bo mimo że są potężne to Velpthowie uwielbiają na nie polować i robić sobie pancerze z ich łusek. Często też używają szpikulców, żeby tworzyć wszelkiego rodzaju broń.

Przewoźnik dopił do końca wywar, po czym zaklął coś pod nosem, narzekając, że „już się skończyło". Ja z kolei właśnie ukatrupiłem komara, który z niewymowną rozkoszą wypijał bezkarnie moją krew.

- Zgaduję, że jakiegoś już spotkałeś. - Llyth wyraźnie ucieszył się na moje pytanie.

- Och tak. Ledwo uszedłem z życiem. Odziedziczyłem po tym spotkaniu wspaniałą bliznę na boku. Gdyby nie fakt, że był ze mną bardzo wprawiony w boju kowal to nie przewoziłbym pana teraz. Żeby zabić bestię najlepiej celować w szyję, jednak przy jej zwinności jest to prawie, że niemożliwe do zrobienia. Dobra - Bagienny położył się na ziemi i zamknął oczy. - czas się przespać coby rano mieć siłę na dalszą jazdę.

Siedziałem dłuższą chwilę zastanawiając się nad tym jak będzie wyglądał mój trening magiczny, wsłuchując się w głośne chrapanie brodacza. Szczerze mówiąc, cieszyłem się z możliwości podszkolenia się w walce i jednocześnie przy tym dążenia do mojego celu. Po tym krótkim momencie kontemplacji, również udałem się na odpoczynek.

Obudził mnie Nathan, szturchając mnie i mówiąc, że czas już ruszać. Szybko posprzątaliśmy po sobie i z powrotem znaleźliśmy się na trakcie do Czarnych Mokradeł. Podczas podróży towarzyszyła nam ulewa, sprawiając, że wszyscy przemokliśmy do suchej nitki.

- Jak daleko mamy do bagien? - spytał zniecierpliwiony chłopak.

- Jeszcze dzień jazdy. Ostrzegam panów, że dziś nie wypoczywamy, bo musimy jak najszybciej przedrzeć się przez ten nieznośny teren. Poza tym, nie chcę obudzić się pogryziony przez owady. - Zakomunikował nam Llyth i skupił się na przedzieraniu przez mgłę.

- Dlaczego ze mną wyruszyłeś? Nie wygodniej byłoby ci zostać u Iluzjonistów? - Zwróciłem się do Nathana.

- Czuję się zobowiązany wobec ciebie. Wtedy w karczmie miałeś prawo by mnie zabić, a tego nie zrobiłeś, więc chciałem z tobą podróżować. Do tego, może mam większy talent do magii zniszczenia.

Brama do RajuWhere stories live. Discover now