Rozdział II - V

127 6 23
                                    

Przyjemny i spokojny tętent koni nagle przestał rozbrzmiewać w uszach małej Sillke. Obudziła się natychmiastowo i podniosła. Zmysły jej nie zmyliły, wóz faktycznie stanął. Rozmowa małżeństwa ucichła, a uczucie sielanki, jakie towarzyszyło jej przez całą podróż zastąpione zostało powoli narastającym niepokojem. Słońce kończyło ustępować księżycu, zostawiając za sobą jeszcze ostatnie promienie, tym samym pozwalając na dostrzeżenie zdewastowanej wioski. Dziewczyna, razem z młodym małżeństwem, wpatrywali się jak otępiali w dogasający ogień. Nikt nie śmiał się odezwać w obliczu tragedii, jaka spotkała ich wszystkich. Mężczyzna i kobieta stracili dom, a młoda dziewczyna - matkę. Była tego pewna, gdzieś w głębi serca wiedziała, że nie żyje. Jedyne, co chciała teraz zrobić to odnaleźć sprawcę i sprawić mu tyle cierpienia, ile on jej. We trójkę weszli do wioski, zostawiając wóz nieopodal. Przyglądali się ciałom, które w większości nie były spalone, ale miały za to liczne rany kłute oraz cięte. Wyglądało to na sprawkę jakichś bandytów żądnych łupów oraz zabawy. Wiele kobiet było obdartych z ubrań, a na ich nadgarstkach widniały czerwone ślady. Przy jednym z tlących się drewnianych domków, jedenastolatka zobaczyła znajomą twarz. Odruchowo przyległa do jej ciała, tuląc się do martwej kobiety. Po policzkach córki spłynęły łzy, a ręce zacisnęły się na bladej skórze. Została wyjątkowo brutalnie potraktowana, co widać było po liczniejszych niż u innych siniakach, ranach, oderwanej nodze. Widać było, że złoczyńcy poświęcili jej najwięcej czasu. W ręku trzymała zakrwawiony sztylet, a nieopodal leżał martwy rzezimieszek z dziurą w oku i piersi. Walczyła aż do ostatniej kropli krwi i umarła w niewyobrażalnie bolesnej torturze, ale ze świadomością tego, że się nie poddała. Sillke miała ochotę krzyczeć, lecz jej gardło było zbyt zaciśnięte przez gorycz. Łzy spływały raz po raz z jej oczu, wpadając do ust, czasem spadając na nagie ciało mamy. Cała nadzieja na szczęście po prostu zniknęła, przepadła w otchłani śmierci i rozpaczy. Nawet Phenomenon nie skomentował zajścia, co jeszcze bardziej ją zasmuciło. Myślała, że może cokolwiek jej doradzi.
- Przykro nam - mąż ciężarnej kobiety ledwo wypowiedział te słowa. Sam stracił wielu przyjaciół oraz znajomych, którzy tu mieszkali. Dziewczynka nawet nie zwróciła uwagi na to, co powiedział.
Przez całą wioskę przefrunął lodowaty wiatr, natychmiastowo gasząc każdy, nawet najmniejszy płomyk i pokrywając szronem okolicę. Nastała zupełna ciemność, nie pozwalająca nawet dostrzec tego, co było bezpośrednio przed oczami. Żona farmera krzyknęła i wtuliła się w męża z całej siły.
- Na Tsandrou*, co tu się dzieje - drżącym głosem wydukał chłop i nagle poczuł paraliżujący strach.
Małżeństwo zaczęło biec w bliżej nieokreślonym kierunku, mając nadzieję na wydostanie się z nieprzeniknionej pustki, jednak w trakcie ich biegu, ziemia wokół wsi zajaśniała błękitnym blaskiem. Mrok został rozproszony przez oślepiająco iluminujące runy, wyrysowane prawdopodobnie przed ich przybyciem. Tworzyły one krąg wokół przedpiekla**, oraz widniały na każdym jego budynku. Powierzchnia zaczęła robić się wilgotna i zamarzać, a temperatura spadała w niezwykle szybkim tempie. Kobieta poczuła lodowate palce zaciskające się wokół jej kostki, co sprawiło, że wywróciła się, raniąc kolana. Tajemnicza postać zaczęła wchodzić na jej plecy, raz po raz rozdrapując skórę brzemiennej. Po jej mężu nie było już ani śladu. Czy uciekł i zostawił swoją ukochana? Czy może został już zabity przez byłych mieszkańców wioski, wracających do życia?
Potwór osiągnął swój cel i przygwoździł swoją zdobycz do ziemi. Wgryzł się w jej szyję i zakosztował ludzkiego mięsa, którego głód tak bardzo odczuwał. Wyczuł również inną formę życia znajdującą się w brzuchu ofiary. Och, jak bardzo chciał spróbować tej delikatnej, bezbronnej istotki. Odwrócił ją i już prawie dosięgnął ręką nabrzmiałej części ciała, ale zanim zdążył wbić się paznokciami, coś uderzyło go w głowę, sprawiając, że przewrócił się prosto na twarz. Mąż martwej kobiety wykazał brawurę i łopatą strącił nieumarłego, co dało mu kilka cennych sekund na wepchnięcie szpadla prosto w kark poczwary, raz na zawsze odsyłając ją w zaświaty. Jego tryumf nie trwał długo, bo już kolejni nieżywi łowcy zmierzali w kierunku jego ledwo żyjącego dziecka. Los mężczyzny był już przesądzony, ale jeśli ma umrzeć to tylko w obronie, nawet jeśli była ona pozbawiona sensu.
W tym czasie Sillke nie mogła uwierzyć w to, co widzi. Kobieta, która ją wychowała, wykarmiła i nauczyła tak wielu rzeczy, teraz pełzła w jej kierunku, żeby ją zabić. Wydawało się to dla niej tak okropne, że nie była w stanie się przed nią bronić w żaden sposób. Nie miała większego pojęcia o magii, nie wiedziała co zrobić. Mogła próbować uciec, ale z czasem zaczęło otaczać ją coraz więcej ludzi z siniakami, zakrwawionymi i poranionymi ciałami. Gdyby chociaż miała jakąś broń, mogłaby próbować utorować sobie drogę. Czy jej przeznaczeniem było zginąć w takim miejscu, w dodatku zjedzonym przez własną matkę? Poczuła silny ból w ręce, pomyślała, że ugryzł ją jeden z potworów, ale to jej ciało znów się mutowało. Wiele by dała za możliwość kontrolowania swojej mocy, ale ona przychodziła i odchodziła, jakby sama była panią własnego losu. A może to Filomon nią władał? Będzie musiała się go spytać, jeśli przeżyje.
Jej ręka została rozerwana przez kość, która wydłużała się coraz bardziej przypominając klingę miecza, jednak znacznie grubszą. To była jej szansa, rzuciła się prosto na potwory, przestając całkowicie kontrolować swoje ciało. Nie ona walczyła, ktoś bądź coś wpływało bezpośrednio na jej organizm oraz emocje, szczególnie złość, która narastała w niej niebotycznie. Z każdą chwilą coraz bardziej nienawidziła tego, który doprowadził mamę do makabrycznego stanu. Chciała zabić każdego, kto choć trochę przyczynił się do jej agonii, ale najpierw musiała odesłać do piekła te wszystkie nieumarłe maszkary.
***
Dillhmyraen stał przy jednym z runów i kończył odprawianie rytuału, mającego na celu ożywić zwłoki tak, by były mu posłuszne. Jeśli chciał wypełnić swoje przeznaczenie, musiał zebrać wystarczająco wielką armię nieumarłych, a wciąż brakowało mu wielu żywych trupów. Niestety, żaden z chłopów z wioski nie nadawał się na żadne lepsze stworzenie niż pospolity ghoul, bądź zombie. No cóż, mimo tego, nawet oni byli groźni dla zwykłych żołdaków. Jego plan został zrealizowany dokładnie tak, jak przewidywał. Bandyci, których wynajął do wyrżnięcia miejscowej ludności zrobili to z czystą przyjemnością. Nie chciał brudzić sobie rąk tak prostym zadaniem, tym bardziej, że musiał przeznaczyć swoją moc na samo wskrzeszenie, a to kosztowało go wiele energii magicznej.
Nagle poczuł dziwne zachwianie jego podopiecznych, a przynajmniej tych, którzy zdążyli już powstać. Wkroczył na chwilę w umysł jednego z nich i był nie tyle przerażony, co ciekawy zaistniałym wydarzeniem. Jakaś dziewczyna z kościaną bronią zamiast ręki, właśnie wyżynała jego wojowników. Wyglądała co najmniej jakby wpadła w szał, bo skakała od jednego potwora do drugiego, nie zważając na odniesione rany. Nie widział jeszcze takiego zjawiska, doprawdy intrygujące były wyczyny tego dziecka. Nie był ukontentowany faktem niszczenia jego prywatnych zastępów, więc czym prędzej musiał zareagować, jednak najpierw chciał ukończyć gusła.
Nim wskrzesił wcześniej tu mieszkających ludzi, mała zdołała wybić jedną czwartą żywych trupów. Nadszedł czas na jego słodką zemstę, na wyeliminowanie robaka pozwalającego sobie na wchodzenie mu w drogę. Odjął rękę od magicznego znaku i znów utworzył zasłonę mroku. Wolał być ostrożny, nie znał możliwości swojego przeciwnika. Poszedł w jej kierunku z uśmiechem na ustach, zwiastującym świetną zabawę. Nekromanta uspokoił swoich nieumarłych i rozkazał im trzymać się z daleka od wroga. Mały bachor nawet nie zauważył, co się właśnie dzieje, był tak zaślepiony wolą przemocy. Zaszedł ją od tyłu, chcąc pokryć lodem jej nogi za pomocą dotyku. Wykorzystał większość swojej siły na przyzwanie zombie, więc jedynym możliwym wyjściem było utrzymanie jak najwięcej ilości energii magicznej na ewentualne starcie. Prawie mu się udało, ale jakimś cudem dzieciak zdołał wyczuć jego obecność i bez wahania zaatakował. Gdyby nie zdążył stworzyć magicznej tarczy przed sobą, jego ciało byłoby teraz w kawałkach. Rozproszył zaklęcie ciemności, nie było sensu go podtrzymywać, skoro mała była w stanie go zauważyć mimo tego. To doprawdy była mała dziewczynka, czy może raczej ją przypominało z wyglądu?
W jej oczach widać było żądzę mordu, a ruchy były dzikie, nieskoordynowane. Był prawie pewien, że coś ją kontrolowało, prawie tak, jak on swoich nieumarłych. Była podobna do demona, choć nigdy nie miał z nimi większej styczności, mógłby przysiąc, że przed nim stoi opętana przez jednego z nich, niewinna istota. Tak czy siak, musiał usunąć zagrożenie, choćby było to dopiero co narodzone dziecko. Nim zdołał wykonać kolejny ruch, pół-demon skoczył na niego z ogromną prędkością. Dillhmyraen ledwo uchyli się od ciosu, który z pewnością mógł go zabić. Uskoczył do tyłu, bezpośrednia konfrontacja z rozwścieczonym potworem nie miała sensu. Jego siła oraz zręczność nie były ludzkie. Porzucił wszelkie nadzieje związane z wcieleniem istoty do swojej armii i skupił się wyłącznie na pokonaniu go. Wykorzystał buteleczkę z wodą, którą trzymał na wszelki wypadek i wytworzył coś na kształt wodnej lancy. Wystrzelił ją prosto w przeciwnika i trafił, dezorientując go na krótką chwilę i zyskując szansę na zamrożenie go.
***
Sillke została oblaną wodą i poczuła, jak zaczyna zamarzać. Nie mogła teraz umrzeć, to był sprawca jej cierpienia, musiała dopaść go za wszelką cenę. Jej gniew rósł z każdą sekundą, wystarczyło tylko, że spoglądała na jego sylwetkę. Wykrzesała z siebie ostatnie siły, wydając ryk, który rozniósł się na wiele metrów, jednak jej wróg nie był przestraszony. Spoglądał na nią ze spokojem, jakby był pewien swej wygranej.
Niedoczekanie – pomyślała jedenastolatka i poczuła jak jej ciało ogarniają czarne płomienie. Nie był to zwykły ogień, nie palił jej, ale spowodował roztopienie się porastającego ją lodu. Nie zauważając nawet kiedy, zdążyła podbiec do mordercy z zamiarem skrócenia go o głowę. Drań nie zdążył całkiem uniknąć ciosu i zraniła poważnie jego klatkę piersiową. Oblizała mimowolnie ostrze swojej broni, czując cierpki smak krwi. Była pewna tego, że coś się w niej zmieniło. Coś w niej pękło i teraz zachowywała się zupełnie inaczej. Przestraszyła ją myśl, że jest jak dzikie zwierze, kierujące się instynktem, a nie zdrowym rozsądkiem, lecz nie było teraz czasu, musiała dopaść maga za wszelką cenę.
Jej oponent odskoczył, tak, żeby kolejny atak go nie sięgnął. Widziała teraz w jego oczach zaskoczenie, nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Nagle, rzuciła się na nią gromadka nieumarłych. Dosłownie wskoczyli na nią, chcąc ją zatrzymać przed dalszym działaniem. Całkowicie zablokowali jej ruchy, było ich zbyt wielu, czuła smród palonych zwłok, co przyprawiło ją o mdłości. Potwory próbowały ją pogryźć, ale czarne płomienie im na to nie pozwalały, a przynajmniej tak się jej wydawało, bo nie czuła żadnego bólu. Po paru minutach udało jej wygramolić się spod kopca nieżywych.
Jej przeciwnika już nie było, tajemniczy jegomość uciekł, podczas gdy ona musiała babrać się ze ścierwem. Jej irytacja dosięgła zenitu, zaczęła uderzać kościanym mieczem w poniszczone budynki, walić w nie pięścią, próbować wyładować swoją niepohamowaną złość. Zajęło jej to naprawdę sporo czasu, nim choć trochę się uspokoiła. Spojrzała na swoje ciało, przyjrzała mu się uważnie. Miała wiele ran na sobie, pogryzienia, zadrapania ociekające krwią, zababrane i głębokie. Ogień, który wcześniej ją pokrywał przestał płonąć, zostawiając po sobie wyraźne ślady. Była poparzona do granic, dziwne, że jeszcze mogła utrzymać się na nogach. Jej zmysły powoli zaczęły wracać do normalności, co było w tym momencie przekleństwem. Ból, którego nie czuła jakiś czas temu zaczął jej doskwierać. Pogryzła sobie przez niego język, wbiła paznokcie w dłonie, upadła na ziemię i zwinęła w kłębek.
Powinna już nie żyć, a jednak wciąż oddychała, a jej cierpienie zdawało się nie mieć końca. Nie było miejsca na ciele, które nie byłoby zranione. Leżała w tej pozycji, aż słońce zaczęło wstawać, nie spała, wiła się w boleści i rozpaczy. To wszystko stało się tak nagle – próbowała myśleć, chcąc odgonić choć na chwilę męczarnie, ale nie było to możliwe. Jej tortura była zarówno cielesna, jak i psychiczna, a nawet duchowa. Filomon wciąż nie chciał się odezwać, czyżby ją opuścił już na zawsze? Możliwe, że jej wędrówka dobiega końca, a dopiero co się zaczęła. Miała być szczęśliwa, siedzieć teraz z mamą i słuchać jej opowieści oraz narzekania na nieposłuszeństwo swojej córki, ale przybyła za późno, nie uratowała jej, nie miała nawet na to szansy. Zamiast tego, Paulene leżała pewnie gdzieś razem z pokonanymi nieumarłymi, bądź co gorsza uciekła w ciemność i służy temu okropnemu nekromancie. Jedynym, co pozostało dziewczynce do zrobienia, to wyprucie flaków temu potworowi.
- Opanuj się dziewczyno i posłuchaj mnie uważnie - w jej głowie znów rozbrzmiał znajomy głos.
Jej jedyny ratunek – Phenomenon, powrócił do niej i zapewne miał dla niej radę. Teraz nie miała nic do stracenia, posłucha się go, potrzebowała pomocy, a on na pewno ma jakieś rozwiązanie. Kto wie, czy faktycznie poprowadzi ją ku szczęściu czy sprowadzi na jeszcze gorszą drogę?
_______________________
* Tsandrou/Sandro - Bóg śmierci, tajemnicy i czasu. Często mylony ze złym bóstwem, mimo iż takim nie jest. Jest przedstawiony jako blady mężczyzna w granatowych szatach, z kapturem na głowie, który zakrywa całą twarz. Nie wiadomo o nim zbyt wiele, jednak jego najbardziej gorliwi wyznawcy twierdzą, że jest cudowną istotą, która ma największy wpływ na świat, w porównaniu do innych bóstw.
** Przedpiekle - inaczej wieś

Brama do RajuWhere stories live. Discover now