Rozdział I - IV

375 14 3
                                    

Gdy słońce zaczęło wyłaniać się zza horyzontu, otworzyłem  oczy z nadzieją, że ten dzień nie przysporzy mi żadnych kłopotów.

Wstałem i rozejrzałem się wokół.

W świetle poranka wszystko wyglądało inaczej. Drzewa nie wyglądały już jak poczwary, a porozrzucane gdzieniegdzie gałęzie nie przypominały szponów groźnej bestii. Chmury odleciały wraz z lekkim wiatrem, więc pogoda była w sam raz na wędrówkę.

Kruk wciąż spał zwinięty groteskowo w kłębek.

Stwierdziłem, że czas już wyruszyć w drogę. Zostało jedynie pół dnia do miasta, lecz wolałbym dotrzeć do Ash'und przed zmierzchem.

Podszedłem do przybysza, schyliłem się nad nim i szturchnąłem go . Jedyne co usłyszałem od niego to podejrzane postękiwanie. Szturchnąłem go jeszcze raz, tym razem mocniej. W odpowiedzi burknął tylko:

- Zostań jeszcze ze mną, przecież nigdzie ci się nie śpieszy. Poczujesz co to znaczy...- Nie chcąc słuchać dalszej części kopnąłem go w plecy i obserwowałem jak natychmiast zrywa się na nogi, wyciągając miecz. Po wyrazie jego twarzy widać było, że nie do końca wie, gdzie się znajduje. Na szczęście po chwili otrząsnął się z chwilowego oszołomienia i powiedział:

- Wiesz, Nie musiałeś mnie od razu kopać, wystarczyło szturchnąć i od razu bym się zbudził.

Spojrzałem na niego nieco poirytowany. Tak, jasne zbudziłby się. To wcale nie tak, że już tego próbowałem. On wciąż nie wiedząc o co mi chodzi schował miecz do pochwy i popatrzył w niebo.  Był beztroski jak małe dziecko, co trochę mnie denerwowało.

- Piękną mamy pogodę, nieprawdaż? No coś taki rozdrażniony? Powinieneś cieszyć się, że jeszcze żyjesz.

Wcale się z tego nie cieszyłem. Życie bez Ayhrii na pewno nie będzie takie samo. Jedynym powodem dla którego jeszcze go sobie nie odebrałem sobie jest zemsta.

- Czas ruszać, mamy mało czasu. - odparłem.

Ogarnęliśmy się powoli i udaliśmy się w kierunku miasta.

***

Niebieskie wcześniej sklepienie zostało pokryte grubą warstwą szarych, niepokojących chmur. Lada chwila zaczął padać zimny deszcz. Mimo przyjemnego poranka pogoda zmieniła się nie do poznania. Szliśmy głównym traktem już od dobrych paru godzin, rozmawiając na mało istotne tematy.

- Znasz może jakąś dobrą karczmę w Ash'und? Jestem cholernie głodny. - Tego typu pytania Rade zadawał mi dość często. Zazwyczaj na nie odpowiadałem, chociaż nie byłem pewny, czy podczas mojej dość długiej nieobecności w mieście coś się nie zmieniło.

Rade mimo pewnego rodzaju natrętności wydawał się być dobrą osobą. Dowiedziałem się, że jest podróżnikiem, który po tragicznych wydarzeniach w jego wiosce postanowił rozejrzeć się po świecie w poszukiwaniu odpowiedzi na zagadkę nagłej śmierci mieszkańców. Był jedynym, który przeżył. Podejrzewał, że przerażające wydarzenie było spowodowane jakąś chorobą, lub magią. W ten sposób odszukał mędrca zajmującego się wiedzą tajemną, przebywającego w najbliższym mieście, a tamten kazał udać się mu do Ash'und, gdzie miał spotkać swoje przeznaczenie. Niewiele myśląc właśnie tu zawędrował starając się zachować siłę i determinację. W pewien sposób spodobało mi się jego odwaga i umiejętność dążenia naprzód. Sam nie wiem czy dałbym radę przebyć taką drogę. Myślenie o Arhyii dawało mi sił by szukać mordercy, lecz jednocześnie napawało smutkiem i chęcią poddania się. To było kuriozalne jak bardzo dwa, zupełnie przeciwne od siebie odczucia walczyły ze sobą. 

- Jedyna dobra karczma w tym miejscu to Płonący Zając. - Kruk zdziwiony moją odpowiedzią, odparł:

- Myślałem, że elfy nie jedzą mięsa, jak to jest?

Pokręciłem głową.

- To tylko stereotyp. Prawdą jest to, że większość elfów jest roślinożercami, lecz nie wszystkie. Właśnie dlatego uważam tą karczmę za najlepszą, podają tam mięso, co w tak małym miasteczku jak Ash'und jest rzadkością. Spójrz - wskazałem palcem do przodu - Za tym pagórkiem powinniśmy ujrzeć już miasto. Został nam już tylko kawałek.

- Nareszcie, nogi mnie cholernie bolą. Gdy dotrzemy na miejsce, będę musiał się porządnie nażreć. - usłyszałem w odpowiedzi.

W końcu weszliśmy na małe wzgórze i na horyzoncie ujrzałem śmierć.

Tak, śmierć.

Zastałem moje miasto w płomieniach, było doszczętnie zniszczone, zrównane z ziemią. Upadłem na kolana, patrząc oszołomiony przed siebie. Zrozpaczony zastanawiałem się co mam teraz robić. Jedyna moja nadzieja legła w gruzach, dosłownie. Pragnąłem aby to był sen, jednak byłem pewien, że to co widzę to jawa, nie żadne złudzenie. Nie mam już siły.  Dziwna pustka wypełniała teraz moją głowę, zupełnie tak jakby wszystkie myśli odleciały. Jedyne co teraz czułem to przytłaczającą mnie rozpacz. Nie byłem nawet w stanie zmusić mego ciała do najmniejszego ruchu.

Z tego stanu alienacji od świata wyrwał mnie dźwięk upadającego ciała oraz świeża krew, która oblała moją twarz. Obróciłem się głowę w prawo i ujrzałem martwego Kruka leżącego na ziemi. Jego oczy były wytrzeszczone w zdziwieniu. Poczułem jak kotłuje mi się w żołądku.

Co się stało? Nie wiedziałem. Obok mnie leżały zwłoki, osoby, z którą parę sekund temu rozmawiałem. Widziałem przebite lodowatymi soplami plecy. Rade był podziurawiony jak ser. Ktoś chciał odebrać mi wszystko co miałem. Zacząłem się zastanawiać dlaczego to wszystko spotyka akurat mnie? Dlaczego ten ktoś uwziął się na mnie?

Wstałem, i spojrzałem za siebie. Za mną były dwie podejrzanie wyglądające osoby. Jedną z nich był wysoki, łysy oraz umięśniony ragnos o ostrych rysach twarzy i szerokiej szczęce. W ręku trzymał ogromny dwuręczny miecz, który był dla niego jak zwykła broń jednoręczna. Obok niego stał dużo młodszy od niego człowiek, o bujnych blond włosach. Był zupełnym przeciwieństwem potężnego golema Był niski, chudy, a jego twarz wyglądała prawie jak dziewczęca. Jedyną wspólną cechą, która ich dzieliła, były te same brązowe i rządne mordu oczy.

Wiedziałem, że nie mogę tak stać. Odwróciłem się w stronę martwego Kruka i ujrzałem jak z pochwy, którą trzymał przy pasie połyskuje rękojeść jego fantazyjnego miecza. Nie kontrolując swoich ruchów  podskoczyłem do Rade'a i ująłem miecz w rękę. Był bardzo lekki i świetnie układał się w mej dłoni.

Nagle, do moich uszu doszedł świst powietrza. W ostatniej chwili udało mi się uskoczyć w lewo, ledwo co unikając ciosu olbrzyma i  jednym cięciem przeciąłem mu krtań. Miałem wrażenie, że pokonanie przeciwnika nie było moją zasługą, jakby ktoś kierował moimi poczynaniami. Jakim cudem udało mi się tak precyzyjnie wyprowadzić cios? Co prawda, gdy byłem mały uczyłem się nieco walczyć u boku ojca, lecz nigdy nie powiedziałbym, że byłbym w stanie powalić ragnosa. To było praktycznie niemożliwe. Spojrzałem na drugiego z przeciwników. Młodzieniec wyglądał na nieco zaskoczonego, jednak po chwili odzyskał pewność siebie i skierował otwartą dłoń w moją stronę.

Nagle w moim kierunku wystrzeliła potężna błyskawica. Tym razem nie miałem tyle szczęścia. Poczułem ból paraliżujący całe moje ciało. Upadłem na plecy, jakbym zupełnie stracił siłę w mięśniach. Nie mogłem nawet otworzyć ust aby krzyknąć. Widziałem jak młodzieniec podszedł do mnie pewny wygranej, wyciągnął sztylet i usiadł mi na brzuchu.

- Nie sądziłem, że to będzie takie łatwe! - wykrzyknął i zaczął się panaroicznie śmiać. Cały się trząsł, jakby miał dostać ataku jakiejś dziwnej choroby. Zamachnął się i wycelował prosto w moje serce. Czy to tak miało się skończyć? Moja wędrówka skończy się, zanim się tak naprawdę zaczęła? 

Nim jednak udało mu się wykonać cios, strzała przebiła jego głowę od tyłu. Zobaczyłem jak przeleciała na wylot. Poczułem jak kropelki krwi spadają na moją twarz, a chwilę później jego ciało opadło na mnie. Słyszałem czyjś głos, wołający moje imię, który z każdą chwilą wydawał się być coraz dalej. Było mi dziwnie zimno, a chwilę później straciłem świadomość.



Brama do RajuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz