Rozdział I - III

424 15 2
                                    


Chmury zasłoniły księżyc w pełni, a jedynym źródłem światła w promieniu wielu kilometrów było ledwo płonące ognisko.

Siedziałem, ogrzewając się przy malutkim, prawie że złudnym płomieniu. Oczy zamykały mi się same, ale wiedziałem, że jak zasnę, szpony koszmarów znów wbiją się w mój umysł, a była to jedna z tych rzeczy, których bardzo nie chciałem zaznać kolejny raz. 

Nawet rozszarpanie przez dzikie zwierzęta nie mogło równać się z bólem podczas mrocznych snów. Wciąż pamiętałem ten pierwszy, powodujący najmniejsze cierpienie w porównaniu do koszmarów, które miałem ostatnio. To powodowało częste, bezsenne noce. Z jednej strony bardzo chciałem odpocząć, lecz z drugiej miałem wrażenie, że bezsenność jest lepsza niż majaki jakich doznawałem. Zwykle utrzymywałem przytomność tak długo jak tylko mogłem, zanim dosłownie nie padłem.Czułem się skrajnie wymęczony, a moja percepcja bardzo się osłabiła od ostatnich paru dni. 

Nagle usłyszałem szelest liści i odgłos pękającego patyka, wydobywające się z boru naprzeciw mnie. Nasłuchiwałem dłuższą chwilę, lecz dźwięki się nie powtórzyły. Czyżby mi się zdawało? To mogło być możliwe, patrząc na to jak się czułem. Chyba zaczynam wariować.

Wyjąłem sztylet zza płaszcza, wstałem i zacząłem nim wywijać, próbując znaleźć jakiekolwiek zajęcie. Broń była bardzo wygodna, z pewnością stworzenie jej kosztowało niemały majątek. W niepokój wprawiała mnie myśl, że zabójca zostawił ją w ciele, zamiast zabrać ze sobą. Kto o zdrowych zmysłach zrobiłby coś takiego? Pewna była chęć tej osoby, abym wziął narzędzie zbrodni ze sobą. Pytanie tylko gdzie mnie to zaprowadzi i czy przypadkiem nie brnę w pułapkę? To było bardzo możliwe, ale czy miałem jakiś wybór? To była jedyna droga, tak przynajmniej mi się wydawało. Szczerze mówiąc i tak niewiele miałem do stracenia.

W jednej chwili zerwał się mocny wiatr, wytrącający mnie nieco z rozmyślań, a od razu po nim znów usłyszałem pękający patyk, dokładnie z tego  kierunku co wcześniej. Odwróciłem się w tamtą stronę, będąc gotowym zaatakować w każdej chwili. Uważnie skupiłem wzrok i zauważyłem tajemniczo ubraną postać.

Z pewnością był to mężczyzna, przyodziany w czarną szatę, prawie niewidoczny w nocy gdyby nie małe latające światełko wokół niego. Pomyślałem sobie, że to może jakieś zaklęcie pomagające wędrownym magom na ułatwienie podróży. Nie byłem jednak pewien, czy takie faktycznie było jego przeznaczenie. Świeciło wyjątkowo słabo i blado jak na coś co miałoby rozświetlać drogę. Być może mógł regulować jego moc? Mimo, iż tajemniczy człowiek stał naprzeciw mnie z bronią w ręku, nie wyczułem w nim złych zamiarów. Jego jednoręczny miecz przypominał wielki pazur. Rękojeść wykonana byłą ze srebra z niewielką ilością gdzieniegdzie wtopionych w metal szkarłatnych kryształów. Na jej końcu wygrawerowana była głowa smoka z otwartą paszczą. Człowiek błysnął zębami w uśmiechu, jednocześnie chowając broń do pochwy.

- Podróżujesz do Ash'und? - Odezwał się do mnie pierwszy. Nie wiem dlaczego, lecz poczułem zaufanie do nieznajomej mi osoby. Mężczyzna wydawał się mieć wokół siebie dziwną, przyjacielską aurę.

- Ten trakt prowadzi jedynie tam. - odpowiedziałem, po chwili. Prawdopodobnie dopiero tu zawitał skoro jeszcze tego nie wiedział.

- Można powiedzieć, że zbytnio nie znam tych okolic. Dostałem się tu z Sierpowych Gór - Przybysz usiadł przy ognisku, wyjął suszone mięso z niewielkiej sakiewki przy boku i zaczął je zagryzać.

Zadziwiły mnie jego słowa, znam mało osób, którym udało się dotrzeć do Wielkich Lasów. Musiał mieć albo dużo szczęścia, albo niezłe umiejętności, jeśli sam przebył taką drogę.

- Jak udało ci się przedrzeć przez Sierpowe Góry, nie mówiąc już nawet o Czarnych Mokradłach? - spytałem, będąc ciekawym jego dokonań.

Oczy nieznajomego rozszerzyły się, jakby nagle przypomniał sobie jakieś straszne wydarzenie. Zapatrzył się w płomień ogniska, wyglądając jakby przeżywał na nowo coś co kiedyś się już stało. Postanowiłem, że nie będę się go na razie dopytywał o tajemniczą podróż.

Trwał w tym jakby dziwnym transie przez parę minut, a ja nie do końca wiedząc jak powinienem się zachować, usiadłem obok niego i w ciszy czekałem na jego dalsze reakcje.

W końcu mężczyzna odezwał się, wyglądając tak jak gdyby nic się nie wydarzyło:

- Nie przedstawiłem się, przepraszam. Zwą mnie Rade lecz możesz mówić do mnie Kruk.

- Kruk? Kto nadał ci ten przydomek?

- Wszyscy mnie tak nazywają ze względu na...- Zamiast dokończyć zdanie, zdjął kaptur ze swej głowy. Rade miał długie, lśniące, czarne włosy. Jego nos był lekko zakrzywiony w dół, a jego pozbawione blasku krucze oczy, wprawiały w niepewność.

- Już rozumiesz, skąd wziął się mój przydomek? A kim ty jesteś, tajemniczy elfie?

- Moje imię nie jest pamiętane zbyt dobrze – miałem nadzieję, że Kruk nie będzie się dopytywał, lecz był nad wyraz ciekawski.

- Każdy ma jakąś historię. Obiecuję, że nie będę cię oceniał – spojrzał się na mnie w oczekiwaniu na odpowiedź.

Nie wiem czemu zaufałem Rade'owi. Może to efekt tej dziwnej aury, którą roztaczał wokół siebie, albo po prostu było mi już wszystko jedno. Po chwili ciszy powiedziałem:

- Agrael...

Gdy usłyszał me imię, mężczyzna sprawiał wrażenie jakby próbował sobie coś przypomnieć. Złapał się za podbródek, pocierając go palcem.

- Gdzieś to już słyszałem. Niedawno, w jednej z okolicznych karczm usłyszałem, że ktoś o tym imieniu zabił swoich rodzicieli.

- Wolałbym o tym nie mówić. - oznajmiłem zakończając temat. Te dawne wydarzenia, dopiero niedawno zaczęły być rozgłaszane przez innych. Wcześniej niewiele osób o niej wiedziało, a teraz plotki zaczęły się nagle roznosić. Było w tym coś podejrzanego.

Parę osób pytało mnie o tę historię, lecz ja nikomu jej nie opowiedziałem. Nikomu z wyjątkiem Arhii.

- Na pewno miałeś ku temu jakiś powód, ale nie będę cię pytał jaki – poczułem ulgę gdy wypowiedział te słowa, po chwili również dodał - Pozwolisz, że przyłączę się do ciebie w wędrówce do Ash'und? Też tam aktualnie zmierzam, więc we dwójkę będzie raźniej.

To był całkiem dobry pomysł. Z pewnością bezpieczniej jest podróżować z kimś, a patrząc na to jak ostatnio się czułem, tym bardziej przydatna będzie mi jego kompania.

- Nie mam nic przeciwko – odpowiedziałem krótko.

Później rozmawialiśmy jeszcze przez jakiś czas, aż do momentu w którym oboje poczuliśmy się wykończeni dzisiejszym dniem. Poszliśmy spać mając nadzieję na to, że jutro spokojnie kontynuujemy wędrówkę.

Była to pierwsza noc bez koszmarów. Pierwsza noc, dająca mi odpoczynek.

Brama do RajuWhere stories live. Discover now