Rozdział II - I

103 7 2
                                    

- Cholera, Dough! Czy ty nic nie rozumiesz? Ja potrzebuję spadkobiercy mojego miasta! - Felix wymachiwał nazbyt ekspresyjnie rękami. Jego zdenerwowanie sięgało zenitu, a to oznaczało tylko jedno. Wyżywanie się na mieszkańcach Jukadu.

Było to niewielkie, ale dość szybko prosperujące miasto. Architektura opierała się głównie na ciemnym drewnie i prostych aczkolwiek przyjemnych dla oka konstrukcjach, a wszelkie odstępstwa od niej były surowo karane wysoką grzywną. Na tyle wysoką, że nikt nie odważył się jeszcze zaburzyć porządku, który wymarzył sobie baron. Mieścina rozwijała się dzięki nieustannemu handlowi z Głębinowcami, które dość często wychodziły do portu, żeby zaopatrzyć się w najróżniejsze przedmioty, od egzotycznego dla nich pożywienia, po wszelakie obrazy i biżuterię. Dough wyglądał jak zbity pies, który mógł jedynie próbować uspokoić swojego pana, co rzadko kiedy odnosiło skutek. Gdy już zaczynał się drzeć, to nie można było go powstrzymać.

- Jaśnie Panie Felixie, przecież Pana żona naprawdę się stara. Przejmuje się tym i całym sercem chce mieć potomka.

Na szczęście władca miasta, powoli się opanowywał, ponieważ usiadł na swym wygodnym tronie. Podparł brodę ręką i zaczął stukać palcami o oparcie.

- Tępy jesteś. Ja nie chcę, żeby ona się starała. Ja chcę mieć syna. Powiedz jej, że to nie może dalej tak wyglądać. Będę musiał znaleźć sobie kobietę, która będzie potrafiła urodzić mi godnego potomka. Już, teraz, idź!

Sługa ukłonił się tylko i szybkim krokiem poszedł w kierunku kwatery Paulene. Dough odkąd tylko ją zobaczył po raz pierwszy, skrycie się w niej podkochiwał. Niestety, nie zamierzał walczyć o miłość z baronem. To byłoby samobójstwo. Nieraz jednak adorował ją w myślach. Ach cóż to za kobieta! Duże, błękitne oczy. Zawsze zadbane, długie brązowe włosy i te kształty! Bogini, a nie człowiek!

Wszedł do jej pokoju, przekazał smutną wiadomość i wyszedł. Starał się nie zostawać z nią zbyt długo, bo jeszcze zacząłby robić sobie nadzieję. Paulene wyglądała na załamaną otrzymaną informacją. Usiadła na skraju łóżka i zaczęła cicho łkać, tak, żeby nikt jej nie usłyszał. Nie lubiła, gdy widziano ją w takim stanie.

- Och, to już wykracza poza wszelkie granice. Ja naprawdę chcę mieć dziecko. - Mówiła szeptem do siebie. Zawsze rozmawiała sama ze sobą gdy było jej smutno.

Nagle, jakby oświecona zerwała się z łóżka, założyła płaszcz z kapturem i migiem wyruszyła w drogę do tutejszego Ezoteryka. Wiedziała, że tylko on mógł jej pomóc. Na zewnątrz panowała noc, więc kobieta szybko prześlizgnęła się między uliczkami, starając się stąpać jak najciszej. Odkąd tylko pamiętała nie lubiła szwędać się po mieście o tej godzinie. Przemknęła między domkami, o mało nie wpadając na grupę tutejszego gangu, który z pewnością nie pogardziłaby młodą damą. W końcu trafiła na miejsce i zapukała trzykrotnie. Po paru minutach ponowiła czynność, tym razem mocniej. Chwilę później w drzwiach stanął starszy mężczyzna w połowie ubrany. Jego zapadniętą klatkę piersiową pokrywały czarne włosy, prawie tak bujne, jak te, które już wypadały z głowy. Nie wyglądał na zadowolonego wizytą, ale zaprosił dziewczynę do środka i nawet podał jej gorącej herbaty.

- Rozumiem, że musisz mieć bardzo ważny powód, żeby budzić mnie o tej godzinie, paniusiu - Mężczyzna usiadł naprzeciw niej, przy ledwo trzymającym się stoliku i splótł palce swoich dłoni, oczekując na odpowiedź.

- Tak to bardzo ważne. Ja koniecznie muszę mieć dziecko...

- Z takimi problemami to nie do mnie, niech pani sobie załatwi porządnego faceta.

- Och niech mi pan da dokończyć! Jestem Paulene, żona tutejszego barona. Proszę mnie wysłuchać. Ezoteryk był wyraźnie zdziwiony. W końcu czego mogła chcieć od niego tak wysoko postawiona osoba, mająca opiekę najznamienitszych lekarzy?

Brama do RajuWhere stories live. Discover now