Rozdział.14.

6 1 0
                                    

Szach-Mat

-Czego chcę od ciebie Victor? -zapytałam.

Wiedziałam już sporo, ale wciąż nie rozumiałam, czego pragnie ode mnie i Jasona mój brat. Przecież był świadomy, że nie zarabiałam dużo, nie miałam co mu zaoferować. Z tego co mówił przed chwilą chłopak on miał już wystarczająco wiele, a moje pieniądze na nic by mu się nie zdały.

-Nie mogę ci na to odpowiedzieć.

-Czemu? -drążyłam.

Chłopak westchnął, po czym założył dłonie na klatkę piersiową i oparł się tyłem o blat kuchenny.

-Już mówiłem, nie opowiem ci wszystkiego -oznajmił.

Skoro tak grał i ja musiałam. Przyszedł czas na mój ruch.

-A więc spytam Victora -pokręcił głowa- zapytam czego chce od ciebie, może trochę pogadamy.

-Nie zatrzymam cię, ale nie spodziewaj się, że po tym jeszcze się spotkamy -powiedział pewnie.

-Obrazisz się? -spytałam z bardzo delikatnym rozbawieniem.

-Jeżeli przeżyje -stwierdził, a moje wargi się rozchyliły- szczerze, przez to że tu przyjechałem i tak mam małe szanse.

Patrzał mi prosto w oczy, pewny tego co mówi, choć zachowywał się jakby rozmowa była na temat pogody. Mówiliśmy o życiu, o wszytskim co człowiek posiadał.

-To po co przyjechałeś? -spytałam.

Czekał, jakby ktoś inny miał odpowiedzieć za niego, albo jakbym miała się domyślić. Pracował dla mojego brata, powodów było milion.

-Po...

Nie dokończył, ponieważ przerwał mu dzwonek telefonu. Mojego telefonu, był to alarm przypominający mi, że za dwadzieścia minut miałam pracę. Chiałam usłyszeć odpowiedź, ale mogłam się spóźnić, a i tak porządnie sobie nagrabiłam. Westchnęłam prosząc bogów o cierpliwość, mogłam w sumie poczekać aż odpowie, bo powiedzenie jednego słowa to kilka sekund, ale coś mi podpowiadało, że już się wycofał, przynajmniej tak wyglądał, jakbyśmy naruszyli niewidzialną granicę, która trzymała nas w takiej pozycji, w jakieś się znajdowaliśmy. Znajomość, to tyle.

***

Był prawie wieczór, zegar wiszący w moim pokoju, pokazywał szesnastą trzydzieści. Wyszłam wcześnie, ponieważ zaczęłam w pracy wymiotować. Szef był na miejscu, dlatego mogłam wyjść bez strachu przed kazaniem, że jestem kłamczuchą. Wszystko było przez cholerny stres, spowodowany moim braciszkiem, nagle cała moją głowa kręciła się dookoła niego. Postanowiłam, wyjść na miasto, do baru. Napić się trochę piwa, kupić nowe ubrania i po prostu się odciąć. Tylko prawda była taka, że nie miałam ochoty widzieć jakiegokolwiek człowieka, sama myśl powodowała, że myślałam o zamknięciu się w łazience z słuchawkami i telefonem. Walczyłam ze sobą, ale nie mogłam zostać sama, ani zaprosić kogokolwiek komu ufałam, byle się wygadać. Dlatego też w bluzie z NASA, luźnych, jasnych jeansach i czarnych Converse'ach stałam przed drzwiami, walcząc ze samą sobą. Przycisnęłam klamkę i popchnęłam drzwi do przodu, odwróciłam się by je zamknąć, a gdy uniosłam głowę z drzwi na przeciwko wyłoniła się Margot. Bogu dzięki. Miała przy sobie talerzyk z różowymi ciasteczkami w kształcie serca. Margot to szesnastoletnia córka moich sąsiadów i moja dobra, chociaż młoda znajoma. Wiedziałam, że szła do mnie, ponieważ miała ciasteczka, a były one naszą tradycją. Dziewczyna w przedszkolu nauczyła się, żeby zawsze na rozmowę przynosić coś tematycznego, w tamtym czasie chodziły z rysunkami, zmieniła to na wypieki. Miało to podobno pobudzić ich wyobraźnię, przynajmniej tak mówiła. Były one w kształcie serca, a więc poraz pierwszy przyszła po radę w sprawach sercowych. Naprawdę lubiłam wpatrywać się w jej duże, niebieskie oczy i wysłuchiwać nastoletnich historii, bo czułam, jakbym słuchała małej siebie, a Margot była naprawdę inteligentna. Miała kręcone włosy do piersi w kolorze zachodu słońca i cudowne dołeczki. W dodatku idealną figurę bez wystającego brzucha i z dużymi udami. Można było uznać ją za chodząca perfekcję, materiał na przyszłą żonę.

Antique LoveWhere stories live. Discover now