Rozdział.18.

4 0 0
                                    

Pożegnania

Szłam powoli w stronę auta Emily. Czekała na mnie tylko chwilę, bo od razu po jej wiadomości zaczęłam się ubierać, oczywiście z pomocą mamy. Powiadomiła mnie, że ma ważną wiadomość na temat Jasona, nie chciała powiedzieć, czy złą, czy dobrą. Przez to, że ją znałam czułam, że była to ta druga opcja. Czarny duży Range Rover stał po drugiej stronie ulicy, zaledwie kilkadziesiąt metrów od mojego domu, szłam powoli przez ból w kostce. Godzina szesnasta wybiła na zagarku, znajdującym się na moim nadgarstku. Zapukałam delikatnie w okno, po czym otworzyłam drzwi do pojazdu i wsiadłam. Ściągnęłam czapkę i słuchawki. Od czasu wyjścia ze szpitala słucham muzyki praktycznie cały czas, bo tylko ona potrafi mnie odstresować.

-Cześć -rzuciłam.

Kobieta wyglądała na zmęczoną, ale spokojną. Musiało być dobrze.

-Witaj -odpowiedziała, tak samo jak zawsze.

Szeroko się uśmiechałam do matki mojego chłopaka, choć nie specjalnie ją lubiłam. Była zbyt poważna.

-Miło cię widzieć, Melliso -oznajmiła.

Jej blond farbowane włosy, miały czarne odrosty. Musiała naprawdę mało interesować się swoim wyglądem. Pani Langford nigdy nie pozwalała sobie na zaniżenie standardu swojego piękna, jedynie w momentach krytycznych. Była na to zbyt idealna. Miała na sobie czarny golf i kremowy płaszcz. Mama Jasona była szczerze piękna, poza tym miał jej oczy.

-A więc jakie to wieści? -zapytałam.

Zobaczyłam szarość w jej oczach, mat. Zawsze była dość ponura, ale nie tak, wyglądała dziwnie.

-Skarbie -zaczęła, a uśmiech spełz mi z warg- Jason zmarł.

Musiałam się przesłyszeć.

-Nie, przecież było dobrze -zaczęłam się stresować.

Nie.

-Bardzo mi przykro.

Nie, nie, nie. Błagam nie!

-Musimy jechać, pomóc mu -zaczęłam się szczerze bać- defiblyrator pomoże, albo reanimacja. Zdążymy napewno. On żyje, musi żyć.

Kobieta westchnęła, po czym zablokowała drzwi do auta przyciskiem znajdującym się obok okna.

-To stało się rano, Melisso. On nie wróci -stwierdziła.

-Uratuję go.

Pokręciła głową, a ja poczułam, jak żółć podchodzi mi do gardła. Wszystko zaczęło się zamazywać. Nic nie miało już sensu. Ciągnęłam z całej siły za klamkę od drzwi. Ona tylko siedziała, nie chciała go ratować!

-Jason! -krzyknęłam. I może w tym właśnie momencie liczyłam, że on mnie usłyszy, że mi się uda, wierzyłam, miałam cholerną nadzieję, że go uratuję- Jason! Jason! Jason! -moje gardło zaczęło piec- Jason! Błagam. Błagam. Jason!

Krzyczałam, tak głośno, że bębenki moich uszu bolały, razem z głową. On nie mógł odejść nie tak nie w tedy, nie w takim momencie. Ja... Boże musiałam go uratować. Zaczęłam uderzać pięściami z dwoma połamanymi palcami w szybę auta, tak mocno, jak potrafiłam. Nie zwracałam uwagi na ból, na nic. Miałam go uratować, musiałam kurwa!

-Auto jest dźwiękoszczelne -poinformowała mnie cicho.

-Jason! -potem już moje krzyki nic nie wymawiały. Tylko ból, nie było w nich słychać słów. Tylko rozdzierajacy serce ból.

Antique LoveWhere stories live. Discover now