Rozdział.27.

2 0 0
                                    

Wybrana


Nie zemdlałam. Wciąż byłam świadoma. Może i zamknęłam oczy, może i przez chwile czułam się odrealniona. Jednak nie zemdlałam, choć to byłoby lepsze niż strach i ból. Miałam wrażenie, że ktoś mocno naciska na kości mojej czaszki, mimo iż nikt i nic mnie nie dotykało. To było tak okropne uczucie, że jedyne czego pragnęłam to przylgnąć do boku mamy. Ja po prostu się bałam... Poczułam, jak jego kroki się zbliżają, po czym usłyszałam zamek w drzwiach. Byliśmy sami w zamkniętym na klucz mieszkaniu. Ja i psychopata. Ofiara i drapieżnik. Nie znałam jego zamiarów, mógł mnie zabić lub porwać. Mógł zrobić czego pragnął i to tak cholernie mnie przerażało.

-Nie podnoś się za szybko, możesz mieć wstrząśnienie mózgu - oznajmił, jak gdyby nigdy nic.

Sam je wywołał. Sam mnie skrzywdził. Zrobił to bez najmniejszego zawahania. Mówił to bez najmniejszego zawahania. On naprawdę był psychopatą, psychopatą, który miał mnie na wyciągnięcie ręki. Sytuacja była na tyle ironiczna, że z moich ust wyciekł przepełniony odrazą śmiech. Był cichy, ale słyszalny. Z każdym dźwiękiem, moja głowa pulsowała coraz mocniej, jednak czy miało to znaczenie? Śmiech ulatywał razem z kolejnymi łzami, które spływały po moich obolałych skroniach. Chciałam nie czuć. Tak bardzo tego pragnęłam, że byłam gotowa cofnąć czas i nie brać leków. Byle ten ból zniknął.

-Dlaczego wybrałeś mnie? - zapytałam drżącym głosem.

Nie odpowiedział od razu. Pierw powoli i delikatnie, jakby miał doczynienia z rzeźbą stworzoną z lodu, podniósł mnie, bym po chwili została posadzona na sofie.

-Bardzo boli? - mówił to tak... Normalnie, jednak w tej sytuacji nie było normalności. Znajdowała się tam odraza, strach, gniew, ale nie normalność. Nie stabilność. Nic co nie przynosiło cierpienia.

Uchyliłam delikatnie powieki, wciąż mglistym wzrokiem przyglądałam się Marcusowi i byłam pewna jednego. Miałam cholerną pewność, że nie siedział tam mój Marcus. Mój Marcus umarł wraz z dniem śmierci mojego ojca. Zabijając go, zabił szansę swojego nawrócenia.

-Czemu wybrałeś mnie do cholery? - Ponowiłam pytanie ostrzejszym tonem, co jeszcze bardziej nasiliło ból głowy.

Miał na sobie garnitur. Cały czarny, jak zawsze, choć tym razem coś się różniło. Nie założył marynarki, a rękawy jego koszuli, zostały podciągniętę do łokci. Jakby szykował się do ciężkiej pracy, czy bójki. Nagle westchnął i odsunął stolik, po czym powolnie na nim usiadł opierając łokcie o kolana.

-Dlaczego wybrałem ciebie? - Na twarzy zagościł mu szeroki uśmiech. - Skarbie, ty sama mnie wybrałaś - zmarszczyłam brwi. - Pamiętasz, jak wyjechałem na rok do Hiszpanii w sprawach biznesowych rodziców? - W odpowiedzi nieznacznie poruszyłam głową w górę i w dół - Przez pierwszy miesiąc powodowałem same kłopoty. Bez przerwy wdawałem się w bójki lub dawałem się bić... W apartamencie tylko leżałem nic innego nie robiąc, zbierałem sobie wrogów i nie specjalnie czym kolwiek się interesowałem. - Jego uśmiech uleciał razem z następnym zdaniem. - Wielcy Fernandezowie, zrozumieli, że ich dziecko jest zepsute, a więc wysłali mnie do psychologa i wiesz co? - Moje powieki wydawały się cięższe - stwierdzono u mnie depresje. Jak fatalnym rodzicem trzeba być, by pozwolić swojemu dziewięciu letniemu synowi popaść w depresję? - Powoli łączyłam kropki. - Faszerowali mnie lekami, ciągle wmawiając, że to pomoże. Jak się pewnie domyślasz, nie pomogło. - To był jego słaby punkt. Ponownie nabrał dużo powietrza, po to by następnie głośno je wypuścić. - Czułem się zmieszany z błotem, uciekałem z terapii i nic nie miało jebanego znaczenia - jego ciągłe zmiany wyrazu twarzy wprawiały mnie w zakłopotanie. Znów się uśmiechał, lecz dużo mniej widocznie. - Aż w końcu miałem dosyć i półtora miesiąca przed wyjazdem, połknąłem tyle tabletek, że niemal umarłem, czym był mój zamiar... Miałem jebane dziesięć lat. - Pokręcił głową, jakby sam nie wierzył w to co mówił - i najlepsze w tym wszystkim było to, że oni mi nie współczuli i mnie nie wspierali. Moi rodzice byli zawiedzeni i upokorzeni swoim dzieckiem. Tym co stworzyli. - Marcus chciał się zabić. Był do tego stopnia zniszczony, że w wieku dziesięciu lat miał próbę samobójczą. - Postanowili wrócić, bo ludzie mieli powód do oczerniania ich świętego imienia. Gdy przyjechałem do Bostonu... Wciąż byłaś tam ty. - Wspomnienia, zaczęły przejmować mój wykończony mózg - nagle chodzenie na terapie miało sens... Bo ty mnie odprowadzałaś... Ty po każdej sesji chodziłaś ze mną napić sié kawy, a na imprezach pilnowałaś czy nie pije po lekach. - Tak wiele maleńkich szczegółów doprowadziło mnie do tego. Czemu robiłam coś dobrego, tylko po to by zostać ukarana? - Nie wiedziałaś co się stało, ani na co choruję... Po prostu się mną opiekowałaś. Wszystko zdawało się zbyt dobre, a więc życie znów mnie zawiodło. Mieliście ten cholerny wypadek i wyjechałaś. Musiałem wiedzieć, gdzie. Potrzebowałem cię... -Nagle wstał, jakby coś go zirytowało. - A ty jak ostatnia kurwa mnie zostawiłaś - wskazał na mnie palcem. Jego nagła złość mnie sparaliżowała. - Przestałem chodzić na terapie mimo iż stwierdzono u mnie dodatkowo schizofrenię. Miałem to w dupie... Leki były niepotrzebne. Nic nie było, tylko ty. A więc zdobyłem ciebie sam. - Brunet nachylił się praktycznie stykając nasze twarze. - Na moich pierdolonych warunkach, Stokrotko.

Mój oddech nie potrafił się ustabilizować z jego twarzą przy mojej. Nie było to to uczucie, co jeszcze nie tak dawno temu w Bostonie. Nawet w jednym procencie go nie przypominało, byłam bardziej odrażona. Chciało mi się wymiotować, nawet jeśli pachniał miętą i wodą kolońską, nawet jeżeli był naturalnie przystojny - to wciąż- przez jego bliskość, przepełniała mnie odraza. Przewróciłam oczami, gdy kolejne łzy z nich wypłynęły. Miałam dosyć. Odkąd dowiedziałam się prawdy panikowałam, płakałam i oszukiwałam samą siebie. "Jeszcze wszystko się ułoży", prawda była taka, że póki Marcus Fernandez żył nie miałam najmniejszych cholernych szans na stabilność, a nawet po jego śmierci zdawały się one nikłe.  W ułamku sekundy jego dłoń zacisnęły się na mojej szczęce, gdy druga usadowiła się na zagłówku. Przechylił głowę wpatrując się we mnie z błyskiem w oczach.

-Widzisz, Stokrotko - westchnął - Wiele mi zawdzięczasz, gdyby nie ja kto inny tak dobrze dbałby o twoje bezpieczeństwo? -Zapytał sarkastycznie - bo tylko ja wiem, gdzie i kiedy jesteś, czy co się dzieję. No tak zapomniałbym, przecież pomaga mi-

Zanim dokończył jego komórka zaczęła wibrować, kiedy tylko ją wyjął na ekranie ujrzałam kobiece imię, Allison.

-Czego chcesz? - spytał. Poczułam, jak jego dłonie wędrują niżej na szyję i zaczynają ją uciskać odbierając mi dobór do powietrza. - Chyba sobie kurwa żartujesz?! - Krzyknął uciskając mocniej.

Tak miałam skończyć? Uduszona? Zabita przez niegdyś najlepszego przyjaciela? Przestałam próbować złapać powietrze, taki los mi odpowiadał. Może i posiadałam wiele plusów życia, takich jak Sam i Amanda, jednak minusy przewyższały. W tym ten chuj, który w planach miał chyba wybicie całego rodu Hartów.

-Zajebie Victora! -krzyknął odrzucając komórkę w bok. Moje przypuszczenia co do morderczego planu zdawały się realne.

Wszędzie znów nastała ciemność. Czy mogłam w końcu osiągnąć stabilność? Teraz wszystko miało się ułożyć?

***

Uchyliłam powieki słysząc znany mi głos, był ciepły i przyjemny dla uszu. Ta kobieta szeptała, wydawała się o wiele milsza niż ostatnio. Może faktycznie była moim aniołem stróżem, następny głos. Jeszcze lepiej mi znany, męski. Głęboki i uspokajający, równy bez zmian tonu. Koił powolne pulsowanie głowy.

***

Uchyliłam powieki i mocno zaczerpnęłam się powietrzem, zanim zauważyłam, że nie byłam u siebie. Usiadłam rozglądając się dookoła, jednak przez strach i nadchodzące łzy wszystko było zamazane. Potem przez umysł przeleciały mi skrawki wspomnień. Marcus, moje mieszkanie... Monolog, dwa głosy. Porwano mnie? Moje dłonie zaczęły się niekontrolowanie trząść, a powietrze znów nie chciało dopływać do płuc. Dusiłam się, próbowałam kasłać, jednak nawet to nie pomagało. Nagle drzwi do pomieszczenia szybko się otworzyły, a ja ujrzałam w nich... Ethana. Podbiegł do mnie i usiadł obok, mocno wtulając w swoje ramiona. Był tu. Wszystko znów na chwilę stało się lżejsze.

-Jesteś bezpieczna -wyszeptał gładząc dłonią moje plecy.

Byłam. Wiedziałam to, nawet jeśli dawno zerwaliśmy. Zawsze byłam przy nim bezpieczna, nie interesowało mnie to czy uważał w danym momencie podobnie. Bo to właśnie ten wytatuowany brunet, mimo iż wyglądał na groźnego, chronił mnie w każdym tego słowa znaczeniu. Nie rozumiałam tylko jednego szczegółu. Z jakiego powodu zostałam przez niego wybrana?

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: May 09 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Antique LoveWhere stories live. Discover now