Rozdział.25.

1 1 0
                                    

Hipokrytka

Jason postanowił zabrać mnie na rozdawanie autografów. To ile dziewczyn błagało go o namalowanie serca tuż obok podpisu, zdawało się przesadne i żałosne, po wszystkim chciało mi się rzygać. Prawie każda przymilała się, jak mały kotek gotowy zrobić wszystko dla swojego pana. Gdy w końcu skończyliśmy miałam ochotę umyć uszy i oczy w roztworze z octu, byle zapomnieć.

-A ty gdzie chcesz autograf? -spytał uśmiechając się w ten specyficzny sposób. Jakby starał się przeniknąć przez całe moje ciało aż do mózgu.

-Bądź kreatywny, Lucyferze - przewróciłam oczami, w momencie, w którym zdałam sobie sprawę, że dla niego było to wyzwanie. Jebane wyzwanie.

Stałam przed dużą szklaną kulą, z niskim "wjazdem" i nie myślałam. Nawet przez sekundę, chociażby mała myśl nie przeszła przez mój mózg. Byłam kompletnie odcięta od świata rzeczywistego, nawet przez chwile zastanawiałam się czy to nie sen. W końcu dookoła znajdowały się trybuny przepełnione, ludźmi, którzy piszczeli, klaskali i wiwatowali w gotowości na przedstawienie. Ja byłam jego główną częścią. Tylko, że czułam się martwa. Co czuł człowiek przed śmiercią? Może byłam jednym z takich? Wiedziałam tylko, że albo wyjdę z tamtąd z traumą, cudem uchodząc z życiem, pełna euforii - była to najmniej prawdopodobna opcja - lub uśmiercona. Chciałam uciec, zniknąć udając, że nigdy się tam nie znalazłam, moją odwagę zwiększyła jedna rozmowa, w której nawet nie uczestniczyłam. Dwie blondynki około siedemnastu lat miały kompletnie zdegustowane miny, patrząc w moją stronę. Były na tyle blisko, że ledwo - ale jednak - słyszałam ich rozmowę.

-Nie wierzę w to - parsknęła gorzkim śmiechem wyższa z dziewczyn. - To jest niby dziewczyna Lucyfera? Przecież ona zaraz posika się ze strachu.

Druga "słodko" zachichotała w stronę swojej kompanki.

-Wiem. Poza tym obydwie wiemy, że weszłabyś tam bez problemu, a on jeszcze łatwiej by się z tobą przespał -stwierdziła.

Przespał. Przespał? PRZESPAŁ?! Czemu to tak łatwo mnie zirytowało, czułam, że miałam ochotę obu idiotką posklejać usta. Po prostu zakneblować na stałe. Ja słaba? Przestraszona? Może i miały racje co nie zmieniało faktu, że pokrzywdziły moje nienaruszalne ego.

-Kurwa -szepnęłam do siebie, po czym szybkim i stanowczym krokiem weszłam do środka.

Stanęłam przodem do wjazdu i czekałam. Zaledwie dwie minuty później, zjawił się przede mną Jason na wcześniej wypolerowanym orzez Michaela motocyklu. Wyglądał groźnie, ale... Trochę pociągająco. Kiedy pierwszy raz poruszył prawą ręką uwalniając głośny ryk slinika, miałam na ciele dreszczę. Potem zrobił to jeszcze raz i ledwie widocznie skinął w moją stronę, a ja zaufałam. Niczym wiatr wjechał do środka, mocnym zakrętem omijając moje ciało. Wzdrygnęłam się na silny powiew stworzony przez jego prędkość. Według instrukcji Warrena uniosłam jedną dłoń wysoko i prosto, oczekując ruchu chłopaka na pojeździe. Po ledwie sekundzie poczułam, jak zakłada na nią swój kask, bez dużego namysłu nałożyłam go na głowę. Motyle w brzuchu stworzone orzez stres uleciały wraz z momentem, gdy wyczułam w nim jego zapach. Był kojący. Brunet wyjechał z kuli, a następnie spojrzał w moją stronę, jakby sprawdzał, czy wszystko ze mną w porządku. Dwa razy uderzył w miejsce za sobą, czym dał mi znać bym wsiadła na motocykl. Zorbiłam, jak kazał, a następnie odjechaliśmy z głośnym rykiem. Emocje nie zdążyły mnie jeszcze opuścić. Moje dłonie dalej delikatnie się trzęsły, a głowa żyła dalej w szklanej bombce.

***

Po tak męczącym... Wydarzeniu. Chciałam jedynie odlecieć w totalną nieświadomość.

Antique LoveWhere stories live. Discover now