Rozdział 5. Witaj w Jacksonville, Melanie

331 11 1
                                    

Samolot wylądował na lotnisku w Jacksonville jeszcze przed dziewiątą rano. Nie leciałam sama. Mój ojczulek wysłał po mnie kilku swoich ludzi, a wśród nich był ten, którego zdążyłam już zauważyć na rozprawie dwa tygodnie temu. Dowiedziałam się, że nazywa się Dominic i tylko wykonywał rozkazy swojego szefa. Przez całą podróż nikt się słowem do mnie nie odezwał, mimo że pytałam każdego z osobna o różne rzeczy. Byli jak żywe posągi. Bez uczuć i emocji.

Przy bramkach czekało na mnie dwóch mięśniaków. Przywitali się z Dominicem i zerknęli na mnie bez wyrazu. Każdy z nich był bardzo uprzejmy, używając oczywiście sporej dawki sarkazmu. Ignorowali mnie, jakbym była jedynie powietrzem. Nagle zaczęli iść przed siebie, zostawiając mnie w tyle całkowicie samą. Przez głowę przeleciała mi myśl o ucieczce, ale mógł to być ich test. Kiedy zniknęli mi z pola widzenia, odetchnęłam, zabierając swoją walizkę. Ruszyłam w przeciwnym kierunku, licząc na to, że dadzą mi, chociaż kilka minut przewagi. Czułam, że to podstęp, ale i tak postanowiłam podjąć to ryzyko. Wyszłam z lotniska drugim wyjściem i rozejrzałam się na boki. Mężczyzn nigdzie nie było, co uznałam za dobry znak. Miałam przy sobie trochę gotówki, więc postanowiłam poszukać wolnej taksówki. I tak bym pojechała do domu Howarda, ale wolałam dotrzeć tam sama, niż z tymi wielkoludami wyglądającymi jak jacyś gangsterzy.

Szłam szybkim krokiem, a wręcz biegłam, widząc podjeżdżający samochód z napisem TAXI. Jednak gwałtownie się zatrzymałam, uświadamiając coś sobie. Nie znałam adresu. Nikt mi nie powiedział, gdzie on mieszkał. Szybko wybrałam numer Zane'a, ale po kilku sygnałach mój telefon się wyłączył. Bateria mi padła, akurat w momencie, kiedy najbardziej jej potrzebowałam.

– Cholera! – Stukałam w ekran i naciskałam boczne guziki.

Byłam w dupie.

Moja ładowarka się zepsuła, ale wciąż miałam kabelek od niej, więc od jakiegoś czasu ładowałam power bankiem, lecz on mi się zdążył wyładować podczas lotu. Nade mną zawisło jakieś fatum, nie ma co. Zachciało mi się bawić w chowanego berka.

Odwróciłam się z zamiarem powrotu do środka i szukanie kontaktu, by móc naładować baterię swoich sprzętów. Wpadłam na kogoś, a właściwie ten ktoś wpadł na mnie. Zostałam uniesiona i przerzucona przez czyjś bok, jak szmaciana lalka.

– Wiedziałem, że z tobą będą same problemy.

Dominic stał przede mną ze splecionymi dłońmi na piersiach. Miał na sobie koszulę, ale dzięki podwiniętym rękawom, aż do samych łokci, miałam wgląd na jego tatuaż, który ciągnął się po całej dłoni. Wąż z jakimiś symbolami został bardzo dobrze wykonany i z pewnością ten ktoś miał doświadczenie w tym fachu.

– To ty umiesz jednak mówić? – prychnęłam, mając gdzieś do kogo się zwracałam.

Mężczyzna zacisnął szczękę tak mocno, aż się dziwiłam, że jeszcze jej nie złamał. Uśmiechnęłam się wrednie, sama siebie nie poznając. Nie znała go, ale nie trzeba było być geniuszem, by wiedzieć, że ten człowiek nie był kimś wartym zaufania.

– Wyszczekana jest – stwierdził jeden z nich. – Co z nią zrobimy?

Pieprzony dupek ślinił się i dawał wyraźnie znać, że go zainteresowałam. Cóż, on mnie nie.

– Mam w głowie wiele rzeczy, które mógłbym z nią zrobić. – Mój dobry humor zniknął równie szybko, co się pojawił. Obrzydliwy typ. – Ale nasz szef nie będzie zadowolony z żadnej z nich, a skończyć bez głowy nie zamierzam. Dlatego nie zrealizuje żadnego z moich pomysłów i wam też tego zabraniam. Zakaz zobowiązuje do usranej śmierci, rozumiecie głąby?

Wszyscy jednocześnie pokiwali głowami, prostując się. Przybrali poważny wyraz twarzy, unikając mojej twarzy. Bali się swojego dowódcy i widać to gołym okiem. Dla mnie tym lepiej. Niech trzymają się z daleka, a najlepiej będzie jeśli nie będziemy wchodzić sobie w drogę.

Night Of Destiny [16+]Where stories live. Discover now