Rozdział 22. Pierwsza rozpalona iskra

285 11 1
                                    

Zapraszam na kolejny rozdział <3

--------------

To było niemożliwe, by on na to przystał. A jednak, teraz przy nim stałam i z maślanymi oczami prosiłam go o coś, co od jakiegoś czasu zostało u mnie bardzo dobrze przemyślane. Howard ciągle mi powtarzał, że był gotowy spełnić niemal każdą moją zachciankę, by zadośćuczynić wszystkie swoje błędy, których się dopuścił. Oczywiście takie, jakie można było naprawić. Po dłuższych przemyśleniach, zdecydowałam w końcu, co ja tak naprawdę chciałam od niego otrzymać. Nie zależało mi na drogich butach i kasie. Postanowiłam wybrać coś, a bardziej kogoś, kto był dla mnie o wiele bardziej cenniejszy, niż rzeczy materialne.

– Jakiego chcesz? – Po trzech, długich godzinach walki słownej, mężczyzna skapitulował i zgodził się na adopcję psa.

– Beagle, najlepiej dziewczynkę. – Z głośnym westchnieniem, odszedł rozpoczynając z kimś połączenie.

Na usta cisnął mi się uśmieszek, ale chwilowo się jeszcze powstrzymałam. Podskoczyłam kilka razy w miejscu i tak się zakręciłam, że nie zauważyłam Cassandry i jej syna, wchodzących właśnie do kuchni. Kobieta wylała kawę na siebie i podłogę, szkło roztrzaskało się na setki kawałeczków, a chłopak zatoczył się, wpadając na blat. Przyłożyłam dłoń do ust, ruszyłam się, by im jakoś pomóc, ale moja noga poślizgnęła się na wylanym napoju i nieszczęśliwie poleciałam na ledwo stojącego bruneta. Oboje wylądowaliśmy na zimnych płytkach, mocno uderzając o nie ciałem.

Pech to moje drugie imię. Chyba zrobię sobie tatuaż z takim hasłem.

– Żyjesz, Torres? – spytałam niepewnie, próbując się podnieść wspierając na łokciach.

Chłopak położył głowę na ziemi, a swoje dłonie przeniósł na klatkę piersiową. Leżał przez chwilę w pozycji prostej, patrząc w sufit, jakby to była jedna z wygodniejszych dla niego pozycji. Miałam tylko nadzieję, że nie uszkodziłam go zbyt mocno.

– Na twoje nieszczęście, diabli złych nie biorą – odparł z nutką nonszalancji.

Nic mu nie było, skoro nawet miał siłę mi dokuczać i wymyślać coraz bardziej kreatywniejsze teksty. Przewróciłam oczami, nawet na niego nie spoglądając. Podeszłam do Cassandry, biorąc po drodze kawałek ręcznika papierowego. Plama na jej białej koszuli wyglądała paskudnie. Nie było najmniejszych szans, by zeszła poprzez wycieranie ją wodą i papierem. Miałam tylko nadzieję, że kobieta mnie nie zabije za ten incydent. Zwłaszcza, że chyba spieszyła się do pracy.

– Tak bardzo cię przepraszam, Cassandro. Nie zauważyłam was i tak jakoś samo wyszło. – Zagryzłam wargę, przeplatając między sobą palce rąk. Twarz kobiety stała się purpurowa, a to był dla mnie wysoce słaby znak. – Zapłacę za pralnię, lub odkupię, jeśli nie będzie dało się tego zmyć.

– Nie...odzywaj się już. – Uniosła dłoń, dając mi do zrozumienia, że miałam zamilknąć. Alex chciał podejść do kobiety, ale ta tylko go wyminęła, całkowicie ignorując jego chęci pomocy.

Nie miałam pojęcia, jaka relacja ich łączyła, ale miałam wrażenie, że nie była ona za kolorowa. Cassandra traktowała syna, niczym powietrze. On natomiast się starał do niej dotrzeć, jednak niezbyt mu to wychodziło.

Kucnęłam, by pozbierać szkło walające się na podłodze. Ręcznikami wycierałam rozlaną kawę, a ręką zbierałam ostre kawałki. Niektóre były bardzo kłujące, przez co zraniłam się w opuszki palców. Przy jednym syknęłam troszeczkę głośniej, co nie uszło uwadze Torresa.

– Zostaw to, Williams. Tylko się niepotrzebnie kaleczysz – powiedział, również kucając. Postanowiłam go zignorować, bo nie potrzebowałam jego dobrych rad. – Odłóż to w cholerę i na mnie spójrz.

Night Of Destiny [16+]Where stories live. Discover now