𝒙𝒙𝒊𝒊 • Lloyd

191 16 23
                                    

         Pisk w uszach. To było wszystko, co słyszałam. Obciążenie emocjonalne i wyczerpanie fizyczne nie pozwalały mi na podniesienie się. Leżałam na brzuchu, podpierając się na prawym przedramieniu, a lewą dłoń wyciągnętą miałam w stronę Reishy. Chciałam odsunąć ją od Lloyd’a...

Nagle zostałam uniesiona i przytrzymana przez jedną z ciemnych sylwetek. Trzymał mnie kurczowo, blisko siebie, a ja nie mogłam się ruszyć. Ledwo byłam w stanie wić się, w marnych próbach wyswobodzenia się.

– Vesper. – Odwróciła się do mnie z szyderczym uśmiechem. – Chcę, abyś teraz patrzyła.

Poczułam gulę w gardle, zamierając. Wiedziałam, że powinnam walczyć, lecz nie byłam w stanie.

Reisha przyłożyła opuszki rozłożonej dłoni do krwawiącej twarzy Lloyd’a, unosząc jego głowę w górę za podbródek. Ona patrzyła prosto na niego, łapiąc kontakt metafozyczny z jego osobą. Dookoła rozbłysło światło, a ja mimo bycia nieco oślepioną wiedziałam, co się dzieje — Reisha przeimuje Lloyd’a. Odbiera mi go.

– Nie! – Wrzasnęłam. – Przestań!

Ona nie reagowała. Adrenalina znów zawitała w moich żyłach, a ja finalnie wyswobodziłam się z uścisku stwora. Prędko odrzuciłam go w tył, a mieczem powaliłam jeszcze kilkoro innych. Wydawałoby się, że robi się ich coraz więcej. Stałam przed wyborem — iść zatrzymać Reishę, czy je pokonać.

Bałam się, że dusza Lloyd’a będąc poza ośrodkiem fizycznym rozpłynie się w powietrzu, więc stałam tyłem do nich, zamykając oczy, odpierając przy tym atak stwora.

„Odzyskam cię, Lloyd” – przeszło mi przez myśl, kiedy dalej walczyłam ze stworami. Wchodząc w trans było łatwiej walczyć — wszystkie zmysły miałam skupione, a czujność miałam ponadprzeciętną. Unik, cios, unik i unik. Cios za ciosem, potem kopnięcie i przecięcie na pół mieczem. Powtarzałam znane sekwencje, dopóki nie zostałam tylko ja i Reisha, która wydawała się właśnie skończyć proces odbierania mi Lloyd’a.

Odwróciłam się, a ona była już przede mną. Trzymałam miecz w poprzek przed sobą, a ona złapała ostrze dłońmi. Dzieliły nas centymetry i to właśnie w takiej odległości zmieniła się w Lloyd’a. Przede mną stała najdroższa dla mnie osoba z wrogim połyskiem w oku.

– No dalej, Ves... Zaatakuj – odezwała się głosem cholernie zbliżonym do tego, który tak silnie kochałam.

Chciała mnie złamać przez te swoje zagrywki psychologiczne, ale nie dałam jej się.

– Myślisz, że nie uderzyłabym Lloyd’a? – Zapytałam z przekąsem i lekkim rozbawieniem, po czym z siłą odrzuciłam ją nieco w tył. Wydawała się trochę zszokowana, że się postawiłam.

W desperacji zmieniła kształt na kolejny; Cole. Coś wewnątrz zabolało mnie, jednak... pojawił się pewien komfort. Byłam przyzwyczajona do walki z moim bratem.

Kolejne minuty były chaosem. Uderzałam się z Reishą, miałam przewagé, lecz ona wciąż zmieniała swą postać na mych bliskich. Zbliżałyśmy się do ściany, ciągle parłam naprzód. Unikałam pocisków elementów moich przyjaciół, atakowałam Reishę wszystkim, co miałam.

Ich widok tylko dodawał mi siły.

W końcu powaliłam Reishę silniejszym kopnięciem, a ta zwiesiła głowę. Zamachnęłam się mieczem, gotowa do zadania jej ostatecznego ciosu, lecz nasze spojrzeni spotkały się. A przede mną już nie było twarzy ani Reishy, ani żadnego z moich przyjaciół.

– Mama! – Powiedziałam bez zastanowienia, ponownie zastygając.

– Ves, kochana... – Mówiła Reisha ciepłym głosem mojej mamy. – Opuść broń, słoneczko...

𝐌𝐢𝐬𝐭𝐫𝐳𝐲𝐧𝐢 𝐓𝐞𝐥𝐞𝐤𝐢𝐧𝐞𝐳𝐲 ✓Where stories live. Discover now