Rozdział 2 część 3 - Pakt

2.1K 166 155
                                    


Minęło kilka dni. Dla Agnes pustych i pozbawionych sensu. Aby uniknąć niewygodnych i męczących pytań Barbary, zasłaniając się chorobą, poprosiła o kilka dni wolnego i zaszyła się w domu. Całkowicie odcięła się od świata, by móc w samotności przeżywać swą stratę i ból. Była zakochana do szaleństwa, tego jednego była pewna, tak jak i tego, że straciła jedną szansę na prawdziwą miłość w swym życiu. To musiało się tak skończyć, bo po prostu miała pecha do facetów i nic tego nie mogło zmienić. Jak dotąd nie martwiło jej wcale, że była sama. Nie potrzebowała nikogo, rodzice zamieszkali gdzieś na rancho w Oklahomie, hodując konie bo na starość dość mieli miejskiego zgiełku. Odwiedzała ich w każde święta, o ile mogła sobie na to pozwolić. Jej matka dzwoniła regularnie co niedzielę, ale po za rodzicami i Barbarą nie miała nikogo bliskiego. Nigdy też jak dotąd żaden mężczyzna nie zajął miejsca w jej życiu, ani w sercu. Wiedziała, że Adrian był inny niż większość mężczyzn jakich znała do tej pory, był wyjątkowy. Nie tylko ze względu na swą urodę. Czuła, że jest w nim coś takiego, czego nie umiała nazwać, a co w nim ją szalenie pociągało. Jakaś tajemniczość, aura która otaczała ją i wciągała kiedy tylko był blisko niej. Był naprawdę wspaniały, i pokochała go z całego serca od pierwszego spotkania. Tyle, że nigdy więcej już się nie zobaczą. Adrian jej nie chce, a co gorsza nie kocha i nigdy nie pokocha. Nic i nikt już jej nie pomoże. Miała złamane serce i swój ból chciała przeżywać w odosobnieniu, celebrować go bo tylko on jej pozostał. Dlatego odcięła się od świata, aby na tych kilka dni i na nic zadały się uporczywe telefony Barbary, a nawet jej wizyty i wieczne wystawanie pod drzwiami przyjaciółki. Agnes nie chciała na razie widzieć nikogo i z nikim rozmawiać. Jedynym odstępstwem od tej izolacji była jej codzienna wizyta w owej restauracji, w której po raz pierwszy spędzili wspólne chwile. Przychodziła tam zawsze o tej samej porze, siadała zawsze przy tym samym stoliku, zamawiała to same danie i choć nic nie umiała przełknąć, atmosfera tamtego wieczoru wracała wraz z wspomnieniami, mogła wyobrazić sobie, że on zaraz tu będzie, już za chwilę ...

Nie zamawiała tylko szampana, nie tylko dla tego, że nie było ją stać na tak drogi rocznik, ale po prostu nie miała powodu do toastów. Ani do świętowania.

Barbara która przez kilka dni nie dawał jej spokoju swymi telefonami i nieustannym pukaniem do jej drzwi, tego wieczoru po raz pierwszy dała za wygraną. Agnes mogła więc w spokoju delektować się swoją rozpaczą. Coś jeszcze się zmieniło. Kiedy już usiadła na znajomym miejscu w restauracji, przy tym samym stoliku, podszedł do niej zamiast tamtej kelnerki zupełnie ktoś inny. Ubrany w czarny frak, wyglądał jak kelner i chyba był tu nowy. Ale wydał się Agnes troszkę dziwny jak na kelnera. Elegancki był i wyprostowany jak świeca, o czarnych jak heban włosach, krótko ściętych z tyłu, a z dłuższą grzywką po obu stronach twarzy. Agnes podniosła wzrok, kiedy stanął przy jej stoliku. Był jakiś niezwykły i przerażający w swej uniżoności, bo ukłonił się przed nią i zapytał.

- Czego pani sobie życzy?

Ona zagapiła się przez chwilę, bo głos miał stanowczy, mocny ale miękki jak szelest wiatru, twarz przystojną i młodą, a kiedy spojrzał na nią odniosła wrażenie, że jego oczy mają rubinowy kolor. Ale pewnie jej się zdawało, bo kiedy spojrzała raz jeszcze były brązowe.

- To co zawsze?

Milczał, i chyba nie wiedział o co jej chodzi, ale cierpliwie czekał.

- Polędwiczki w sosie z borowików.

Stał nadal przy stoliku i nagle pochylił się nad nią i wyszeptał takim głosem, że przeszły ją dreszcze.

- Pytałem czego sobie życzysz, Agnes?

OKULARY SHINIGAMIWhere stories live. Discover now