11.5 Don't try to hide, I catch your smiling

853 63 21
                                    

Julie


Wędruję szarymi uliczkami Londynu rozmyślając w spokoju o ostatnich dniach. Chłodny wiatr muska moje nieosłonięte dłonie i plącze rozpuszczone włosy. Wbijam wzrok w ciemniejące niebo i uśmiecham się. Czuję się dziwnie lekko, każdy krok wydaje mi się jeszcze łatwiejszy, prawie jakbym latała. Jestem naprawdę dumna z Niny i tego jak otwiera się na ludzi, na cały świat i że przestaje panikować. Jest dla mnie jak siostra, którą trzeba czasem trochę popchnąć, by zaczęła robić to, co należy.

Naprawdę ją kocham i cieszę się, że wreszcie zaczyna być szczęśliwa. Dzisiaj jednak zostawiłam ją samą, bo miałam przeczucie, że to jej się przyda - w końcu sama wolę myśleć w samotności, a w jej życiu ostatnio sporo się działo.

Mijam jakieś małe sklepiki, w których można kupić zabytkowe meble albo herbatę i wdycham zapach świeżo pieczonego chleba - gdzieś w pobliżu musi być piekarnia. Do moich uszu dobiega muzyka.

W zasadzie to nic nowego, zwłaszcza że znajduję się obok miejsca, w którym zwykle odbywają się spore koncerty. Ale najdziwniejsze jest to, że znam tą melodię. I że wcale nie dobiega ona z mojej torebki, z mojego telefonu. Ta melodia dobiega gdzieś z przodu i przez chwilę zapiera mi dech w piersiach.
A potem zaczynam biec, w zasadzie tak szybko jak jeszcze nigdy nie biegłam. Wypluwam włosy, które próbują dostać mi się do ust i wymachuję bez ładu i składu dłońmi, jakby to miało mi pomóc biec szybciej. Już po chwili czuję palący ból w płucach i zaczynam dyszeć, ale nic mnie to nie obchodzi. Wokół mnie migają rozmazane budynki a ja zaczynam się śmiać, równocześnie starając złapać oddech. Biegnę jakby muzyka była tym, ci prowadzi mnie do siebie, przyciąga i hipnotyzuje. Biegnę i teraz jeszcze bardziej czuję jakbym leciała.
Prawie wpadam na ścianę jakiejś kamienicy, za którą znajduje się hala koncertowa i biorę głęboki oddech. Tak, to zdecydowanie ta piosenka, którą mogłabym śpiewać o każdej porze dnia i nocy bez zająknięcia. I której wykonawcy nie powinno tu być.
Wychodzę zza rogu i podchodzę prawie pod samą halę. Kręci się tu ochrona, a drzwi są zamknięte, ale nie mogę nie dostrzec wielkiego plakatu reklamującego dzisiejszych artystów. "Gwiazda wieczoru: Lee Minho". Otwieram usta i stoję tam, gapiąc się na zamknięte drzwi do budynku. On tu jest. Występuje. I słyszę jego głos, ledwo, bo zagłusza go muzyka, ale jednak. Zasłaniam usta dłońmi, żeby przypadkiem nie krzyknąć i stoję tam jak kołek, czując jak mocno wali mi serce. Zupełnie jakby chciało się przebić przez jakąś ścianę, powiedzieć coś w stylu "sajonara" i uciec gdzieś na Alaskę.
Przez jakieś pięć minut czuję jakby ktoś uderzył mnie pięścią w brzuch i prawie chce mi się płakać, dlatego że nie ma mnie teraz w środku. Ale potem biorę się w garść i kiedy rozpoczyna się kolejna piosenka ponownie chowam się są rogiem i zaczynam tańczyć. Wyrzucam ręce do góry i nucę melodię, zupełnie jakbym była tam w środku i mogła słuchać tego głosu i widzieć Minho z bliska, chociaż gdzieś w głębi trochę jeszcze ściska mnie z żalu. Zdaję sobie sprawę z tego jak dużo szczęścia miałam, że jakimś cudem tu trafiłam i mogę słuchać go na żywo, chociaż może z pewnej odległości.
Kręcę głową I nadal tańczę, śmiejąc się. To chyba jakaś empidemia spełniania marzeń - najpierw Ni, teraz ja. I mam nadzieję, że na tym się nie skończy.
Z początku nawet nie zdaję sobie sprawy z tego, że koncert dobiega końca i wciąż tańczę. Bolą mnie łydki, a paski sandałów zbyt mocno ściskają mi stopy, ale wciąż skaczę i mruczę pod nosem teksty piosenek. Ale potem muszę złapać oddech i odpocząć i wtedy właśnie zauważam, że nikt już nie śpiewa, słychać tylko muzykę graną pewnie przez kolejny zespół. Odgarniam mokre od potu włosy i rozcieram ramiona, żeby przepędzić zimno. Policzki mam gorące i pewnie wyglądam jak wariatka, ale jestem naprawdę szczęśliwa.
Nagle zza rogu dobiegają mnie dzikie piski i z bijącym mocno sercem wychylam się zza ściany budynku. Nie widzę kogo oblegają te wszystkie nastolatki i nastolatkowie, ale ta osoba najwyraźniej nie ucieka. Widzę sylwetki dwóch potężnych ochroniarzy, którzy czuwają nad tłumem, a kiedy niedaleko mnie przechodzi uradowana dziewczyna z autografem w dłoni sama mam ochotę piszczeć. To musi być Minho, po porostu musi. Mam ochotę podejść bliżej i też poprosić o autograf, rozmowę, jedno spojrzenie, cokolwiek. Tylko że nie mam wejściówki. A teren hali otacza metalowa siatka, przez którą na pewno się nie przedostanę. Biorę ostatni głęboki oddech i odwracam się na pięcie, czując jak łzy napływają mi do oczu. Ocieram je gwałtownym ruchem i kopię kilka kamyczków leżących na poboczu.
Mogłam się tego spodziewać. Całe moje życie przypomina mi właśnie tą sytuację - dostaję przedsmak tego, czego i tak nie mogę mieć.
Nie mogę tam zostać, po prostu nie mogę, bo zwariuję z rozpaczy. Dlatego idę przed siebie, oddychając chłodnym powietrzem, starając się odpędzić łzy i czując przez nie pieczenie w nosie - jak zawsze gdy płaczę.
W drodze powrotnej już nie czuję się jakbym leciała, prędzej jakbym właśnie spadła z nieba prosto na bruk. Kiedy prawie dochodzę do głównej ulicy nagle w ciszy pomiędzy budynkami słychać odgłos kroków. Odwracam się, spanikowana i sięgam dyskretnie do torebki, zaciskając dłoń na znajomym, podłużnym kształcie. Wydaje mi się, że wyczerpałam mój przydział szczęścia na dzisiaj.
Kroki są coraz głośniejsze, ale mnie po prostu wmurowuje i tylko patrzę przed siebie wprost na główną ulicę, zupełnie niezdolna do ucieczki. Zaczyna boleć mnie serce i nie mogę złapać oddechu. Świat przed moimi oczami ciemnieje.
Mam tylko nadzieję, że kiedy nadejdzie odpowiedni moment będę mogła chociaż krzyczeć.
Ciepła dłoń delikatnie zaciska się na moim nieosłoniętym ramieniu, a ja aż podskakuję. Błyskawicznie odwracam się i kiedy mam wymierzyć cios łokciem, zauważam całkiem ładną twarz wpatrującą się w moją, pewnie dość zszokowaną.
To on. Lee Minho.
Jego ciemne oczy zwężają się, a na twarzy ma dość łobuzerski uśmiech.
- Pomożesz mi? - pyta z uroczym koreańskim akcentem i wskazuje kciukiem za siebie.
- Myślałam, że nie uciekasz przed fanami - mówię bezmyślnie. Nie pytam go, czy za mnie wyjdzie, ani czy mogę dostać autograf. Nie pytam nawet skąd się tu wziął. Po prostu mówię najgłupszą rzecz, jaka mogła mi przyjść do głowy.
Chłopak unosi brwi, a ja przestaję chyba oddychać, bo czuję dziwny ucisk w klatce piersiowej. Przede mną stoi właśnie osoba z najpiękniejszym uśmiechem na świecie, którą uwielbiam za tak niezliczoną ilość rzeczy, że nie wiem jak to jest możliwe. Powinnam już dawno się obudzić, prawda?
- Wiesz, kim jestem? - pyta, a kiedy nie odpowiadam, chwyta mnie za łokieć. Jest ode mnie wyższy i pachnie tak dobrze, że naprawdę nie jestem w stanie wykrztusić z siebie słowa. - Zresztą nieważne. Nie uciekam przed fanami, tylko przed pewną okropną... Jak wy na to mówicie... Dziennikarką. I muszę się gdzieś ukryć, przynajmniej na chwilę. Moi ochroniarze powinni ją odciągnąć, ale sam sobie nie poradzę - rozkłada ręce i wygląda przy tym tak bezbronnie, że coś chwyta mnie za serce.
- Jasne - mówię cieniutkim głosikiem. Pierwszy raz w życiu nie wiem co jeszcze powiedzieć.
Razem z Minho (Minho!) znikamy po drugiej stronie ulicy, po czym przechodzimy jeszcze obok paru budynków i wchodzimy do małej kawiarenki, w której czasem przesiaduję z Niną. Zajmujemy miejsca w ukrytej wnęce, a Minho siada tyłem do drzwi. Kładzie ręce na stole, splatając długie palce i patrzy na mnie z błyskiem w oku.
Moje. Serce.
- To... - Chrząkam. - Jak wygląda ta dziennikarka?
Chłopak chowa dłonie pod stół i po chwili zastanowienia odpiera:
- Różowo.
Zerkam ponad jego ramieniem, na kobietę, która szybkim krokiem przemyka tuż przed drzwiami kawiarni. Ma twarz pozbawioną zmarszczek, ale widać, że nie jest już najmłodsza. I jest bardzo, bardzo różowa. Od dziwnie różowych policzków, aż po różowy kapelusz, kombinezon i buty. Nie dziwię się Minho, że próbował się od niej uwolnić. Kobieta wygląda jak...
- Ona wygląda jak Umbridge z biegunką - mówię, krzywiąc się na widok jej miny, kiedy znika mi z widoku.
Minho wybucha pięknym śmiechem, którym rozkoszuję się zbyt krótko.
Widząc jego badawcze spojrzenie, zamieram w miejscu i mówię niepewnie:
- To może ja... - Chrząkam. - Może ja już pójdę i zostawię cię w spokoju... - Wstaję, prawie się chwiejąc. Chyba zaczynam zachowywać się jak Nina.
- Zostań - mówi Minho, chwytając mnie za nadgarstek. Siadam, głośno przełykając ślinę. - Jestem winien ci co najmniej jedną kawę. Czyli... Znasz mnie?
- Czy ja cię znam? - odzyskuję chociaż część pewności siebie. - Oglądałam wszystkie możliwe filmiki czy dramy jakie tylko z tobą powstały... - Zamykam gwałtownie usta.
Minho przechyla głowę, na jego usta wkrada się delikatny uśmiech.
- To urocze - stwierdza po prostu. - W takim razie... Może chcesz do tej kawy jeszcze ciastko?
Gwałtownie mrugając udaje mi się wyjąkać potwierdzenie. Wpatruję się w zdumieniu na jego muskularne plecy rysujące się pod koszulą, kiedy podchodzi do baru i zamawia mi kawę oraz ciastko. Tak po prostu.

Dość niespodziewanie mamy tu rozdział z perspektywy Julie, który jest dla Jelitki w ramach zaległego prezentu urodzinowego <3
Nie sprawdzałam go, także wybaczcie, ale pierogi wzywają ;)
Mam nadzieję, że chociaż trochę wam się podobało!
Do napisania,
Endżi

Nina * Ed Sheeran ✔Where stories live. Discover now