Rozdział 27

2.5K 209 8
                                    


 Wybiegłam z lasu jak oparzona, kierując się w stronę drogi, po której wcześniej jechaliśmy. Nie mogłam opanować myśli, a adrenalina wzrastała z każdym krokiem. To naprawdę porąbane. Chris nie wie że ja jestem córką Margaret, bo inaczej by mnie zabił, prawda? Chciała bym żeby ten koszmar się już skończył, dlatego wyjawię kim jestem i stawię mu czoło. 

Biegłam najszybciej jak mogłam, ale to i tak nie wystarczało, ponieważ Jacob jechał tuż za mną. Kiedy już byliśmy na równi, chłopak zwolnił bym mogła wsiąść. Oparłam głowę o jego plecy i delektowałam się ostatnimi chwilami spokoju w tym dniu.

***

Zajechaliśmy pod dom, zeskoczyłam z motoru i wbiegłam do domu trzaskając drzwiami. Od razu skierowałam się do gabinety Chrisa. Ten człowiek przesiaduje tam całe dnie, nie wychodzi z  domu, założę się że nie wychodzi nawet na balkon. Otworzyłam drzwi bez pukania i podeszłam do biurka, na którym z hukiem położyłam ręce

- Rodzice nie nauczyli cię pukać - powiedział obracając się w moją stronę na fotelu.

- Dlaczego kazałeś ją zabić? To moja matka - wykrzyczałam mu to prosto w twarz, na co jego uśmiech się powiększył. Co go bawi do jasnej cholery.

- Przeczuwałem że jesteś jej córką. Mógłbym zabić i ciebie, ale nie jesteś nic warta. Zresztą twoja matka nie była lepsza, poszła do jakiegoś człowiek, który zwiał kiedy dowiedział się kim jest - moja cierpliwość powoli się kończy. Chris zapłaci mi za wszystko co powiedział i zrobił. 

- Nie mów tak - wycedziłam przez zęby

- Nie będziesz mi rozkazywać - wrzasną - Jesteś nic nie warta omegą , a ja twoim alfą i masz nie mnie słuchać - zaśmiałam się pod nosem. Może i jest alfą ale nie mam zamiaru się go słuchać. Nikt ani nic nie może mówić mi co mam robić.

- Spotkajmy się o północy na polanie - powiedziałam dość głośno. Jeszcze nie wiem co mnie czeka, ale pewne jest to że nie będzie łatwo  - Okaże się ile jestem warta - mruknęłam już bardziej do siebie.

Muszę odreagować jakoś złość która zbiera się we mnie już dłuższy czas. Wyszłam wściekła na podwórko z zamiarem pobiegania, ale moją uwagę przykuło pobliskie drzewo na którym postanowiłam się wyżyć. Biłam, kopałam je i drapałam, a ono nadal stało tam nie wzruszone. To jest drzewo debilko, nie ma nóg, nie ruszy się. To była jedna z tych chwil kiedy nie liczy się nic innego jak wyeliminowanie przeciwnika. Z biegiem czasu można było by uznać to za idiotyczne, ale jeszcze tego nie wiedziałam.

Działałam w amoku, zaczęłam wrzeszczeć i płakać. Wszyscy próbowali mnie powstrzymać, ale na marne. Jacob podszedł do mnie od tyłu i objął moje ręce swoimi ramionami, tak że z każdą chwilą mogłam ruszać się coraz mniej. Próbowałam się wyrwać, mój oddech był nierówny, a przez płacz moja siła malała. Kiedy w końcu zaczęłam się uspokajać Jacob usiadł, po czym posadził mnie na swoich kolanach. Wtuliłam się w niego, a stado poszło w nasze ślady i także usiedli na trawie, tworząc tym samym małe kółko na środku naszego ogromnego podwórka. Kiedy podniosłam głowę, spojrzałam na wszystkich po kolei, a Jennifer odparła:

- Zamierzasz zmierzyć się sama z potężnym alfą - zapytała z poirytowaniem

- Zrozumiem jeśli nie będziecie chcieli mi pomóc. W końcu to wasz alfa - uśmiechnęłam się smutno

- Chyba żartujesz - zaśmiała się Cassie - Nie pozwolimy żeby coś ci się stało. Jesteś częścią watahy i zawsze masz nas po swojej stronie. Prawda? Nawet jeśli będziemy musieli umrzeć za ciebie - każdy co chwilę zgadzał się i dopowiadał coś jeszcze, ale nie dbałam o to. Liczyło się tylko to że miałam przy sobie ludzi, którzy byli w stanie oddać za mnie życie. Ludzi którzy są moimi przyjaciółmi.



OMG! Hej!

Tak dawno niczego nie napisałam, że dziwni się czuję robiąc to teraz. Jest to spowodowane brakiem czasu i pomysłu. Nie wiem kiedy pojawi się ostatni rozdział, ani epilog i nie mogę wam obiecać że nie długo, ale mam nadzieję że ten rozdział się spodoba i będziecie czekać na kolejny :) 

Nowe ObliczeWhere stories live. Discover now