Rozdział 7 - Czysta ziemia

1.2K 196 65
                                    

Ludzie, gdy o mnie mówią, często używają zwrotu „zimna wojna". Kłamcy! Lubuję się w gorącej krwi, pełnej waleczności. Zabijam bez zająkniecia. To moja praca.
Siedzę potem na wyschniętej ziemi, a wokół mnie kwitną dusze. Pną się wysoko, aż do nieba. Pachną wolnością. Zazdroszczę im tego.

Duszy nie da się pobić, zhańbić, deportować. A ludzi tak. Na Sybir.

– Wywieźli do Rosji Polaków, rozumiesz? – Wojtek kopnął piłkę w stronę złamanego drzewa, leżącego na końcu ogrodu Saskiego. Berka złapała ją w dłonie i obróciła dookoła, otrzepując ze śniegu.
– Oczyszczają sobie teren. – Zakpiła, rzucając kulkę pod nogi Zamkowskiego. – Jakby chwasty wyrywali.
– Nieudolni ogrodnicy – przytaknął, trafiając piłką w pień. Kawałek kory oberwał się i w obrotach sfrunął pod stopy Berki.
– Zobacz, ukruszyłeś je. – Zmartwiła się, podnosząc z ziemi zamarzniętą, brązową korę.

Usiedli na śniegu i wpatrzyli się w drzewa, powoli zdejmujące swe zimowe szaty. Wojtek wyjął z plecaka książkę i rozejrzał się, czy aby naokoło nich nie było żadnego patrolu. Berenika podparła głowę łokciem i popatrzyła na niego oczami pełnymi słońca. Grzał się w ich cieple i dbał o to, by nigdy nie zastąpiły ich tabuny łez. A dużo się w 1940 roku porobiło chmur...

„Śród takich pól przed laty
nad brzegiem ruczaju,
na pagórku niewielkim..." – zaczął, lecz Busia mu przerwała.
– Nie to. – Przewróciła strony i na jednej z nich napisała datę „15 lutego 1940" To. – Wskazała na jakiś wers.
„Litwo! Ojczyzno moja! Ty jesteś jak zdrowie! Ile cię trzeba cenić ten tylko się dowie, kto cię stracił..." zniżył głos przy ostatnich trzech słowach. – Smutno ci, co?
– Mickiewicz to nudziarzem był. - stwierdziła. – Daj coś Słowackiego.

Och, nie. Nie czytaj tego teraz, Wojtusiu. To jeszcze nie ten czas. Poczekaj parę lat oraz miesiąc i wtedy czytaj. Wtedy zrozumiesz te słowa.

– Coś innego ci przeczytam – odparł powoli, wyjmując gruby notes.

„Bo stracić ciebie, Polsko
To jak wyrwać swe serce.
Powiedz mi matko słowiańska
Kogo mam chwytać za ręce,
gdy twoje zdepczą na Szucha
i biciem zamroczą oczy.
Mam patrzeć
jak krew biało -czerwona
wiślane twe włosy broczy?
Ach, powiedz, słodka kraino
kto przejął Twe górskie szczyty?
Kto zabrał lasy zielone
I skarb w Bałtyku ukryty?
Szepnij mi, wydaj mi zdrajców,
mateczko moja kochana.
I powiedz - gdy padnie strzał mój,
to wolność będzie nam dana?"

Klasnęłam w dłonie, burząc jedną ze starych kamienic. Zatrzęsła się od tych owacji i padła na ziemię.

– Czyje to? – zapytała Karmelkowa.
– Moje. – Zmierzył ją spojrzeniem.
– Komu zapłaciłeś? – Zaśmiała się. – Baczyńskiemu?
– Chciałabyś, wiedźmo! – Pociągnął ją za warkocze.
– Co jak co, ale przystojny to on jest! – Wymierzyła mu kuksańca. - W przeciwieństwie do ciebie
– Przyznaj, że i tak chciałabyś mnie całować. – Postukał się palcem w policzek.
– Za żadne skarby! Nigdy cię nie pocałuję, Wojtku Zamkowski.

***

Jagoda zgrabnie minęła zbiorowisko ludzi na ulicy Garbińskiego i podążyła długą ścieżką w stronę parku Moczydło. Topniejący śnieg mroził jej nogi, wiatr smagał policzki. A ja? Ja dręczyłam jej serce. Podzieliłam je na pół.

Rozglądała się bacznie, a jednocześnie z jakąś taką tęsknotą. Szukała kogoś wzrokiem, lecz czuła się przy tym jak niewidoma.

Nagle, ktoś złapał ją za ramiona i pociągnął pomiędzy zarośla. Usłyszała szybki oddech i kołotanie serca. Zacisnęła oczy.
– Bitte, nein... – wyszeptała przerażona, czując zimne dłonie na swoich nadgarstkach.
– Spokojnie, cii... – Cichy, miarowy głos ukoił jej nerwy. – Tam jest łapanka. Nie ruszaj się.
– Kim jesteś? – Zadrżała.
– Otwórz oczy, a zobaczysz. – Poczuła dotyk mrozu na swoim policzku. Powoli uniosła powieki. Gdy ujrzała przed sobą znajomą postać, powietrze przeszył świst uderzenia.
– Nie strasz mnie tak, do cholery! – syknęła, patrząc w ciemne oczy Tomka.
– Wolisz Niemców? – Zgromił ją wzrokiem, masując uderzony policzek.
– Często zaciągasz panienki w krzaki? – odpysknęła.
– Tylko, gdy są wystarczająco ładne.
– Świnia! – rzekła przez zaciśnięte zęby.
– Zawsze jesteś taka opryskliwa? – Uniósł brwi.
– Sam sobie na to zasłużyłeś. – Skrzyżowała ręce na piersiach.

Władcy ruinWhere stories live. Discover now