Rozdział 20 - Uciekaj moje serce

843 137 35
                                    

– Jagoda, Jadzia, słyszysz mnie? – Tomek wziął ją na ręce i zaniósł do salonu. Ułożył zemdloną dziewczynę na kanapie i odgarnął włosy opadające na jej wychudłą twarzyczkę. Była blada, usta miała sine, a powieki lekko fioletowe, jakby po uderzeniu. Zamkowski pogładził ją po policzku i ucałował weń czule. – Och, Jaguś... – szeptał, patrząc z bólem na zmizerniałe ciało dziewczyny.

Pani Klara przykryła córkę kocem i otuliła ją szczelnie. Berka ukucnęła przy siostrze i wzięła ją za rękę; była tak bardzo zimna, mogłam przysiąc, że trupia. Ale moje przysięgi nic nie znaczą. Zbyt wiele ich łamię.

Wojtek otoczył Berenikę ramieniem i przytulił do siebie drżącą dziewczynkę. Pani Marlena patrzyła na synów i na swą przyjaciółkę, próbując pojąć to, co się właśnie wydarzyło. W głowach domowników była burza, szalała wichura myśli, a tylko Jagoda nie stała w tym deszczu łez, tylko ona nie uciekała przed piorunami pytań. Leżała, powoli odzyskując świadomość. Czuła na swej dłoni dotyk, za którym tak tęskniła, którego oczekiwała, którego brakowało jej przez te jesienne, pawiakowe dni, wypełnione samotnością, krwią i bólem.

– Jadzia... – Berka oparła czoło na jej brzuchu.
– Nie mów do mnie „Jadzia", szkarado – wyszeptała dziewczyna, otwierając powoli oczy. Tomek puścił jej dłoń, jednak ona ponownie przyciągnęła ją do siebie.
– Córeczko... – Pani Klara uklękła przy niej i załzawionymi oczyma popatrzyła na twarz swojego dziecka. – Cóż oni ci zrobili...
– Nic, mamo, nic... – zapewniła ją słabym uśmiechem. – Proszę, daj mi chwilę, daj, bym... – Kaszlnęła cicho, nie mogąc złapać oddechu. Matka podała jej wody i przytrzymała delikatnie głowę, by nie opadła ze zmęczenia.
– Zostawmy ją – stwierdziła pani domu, biorąc Berkę za rękę. – Chodźcie... pośpiewamy kolędy, tak? Popatrzymy na gwiazdkę? Chodźcie... – Wstała i obejmując Wojtka oraz młodszą z córek wyszła, oglądając się z bólem za siebie. Pani Zamkowska położyła dłoń na ramieniu Tomka i bezgłośnie przykazała mu, by nie był zbyt nachalny i dał dziewczynie wypocząć. Choć każdy chciał z nią być, to jego serce rwało się najmocniej, jakby wyrwane z klatki i puszczone do swojej pani, by jej śpiewać piękne trele.
– Tyle dni... – wyszeptał, powstrzymując się od łez. – Jaga, ja...
– Pocieszenie już znalazłeś – odpowiedziała, przerywając mu z bólem. – Wiem, Tomek. Wiem... za dobrze...

Zamilkł, nie mogąc wydusić z siebie głosu. Czyżby widziała? Lecz skąd, skąd?
Wszak sama oczy innemu oddała, choć nie całowała, to widziała, jak pada, jak umiera jej miłość. Ta pierwsza. Ta najsilniejsza. Jedyna?

– Nie tak miało być... – Schował twarz w dłoniach. Dziewczyna uniosła się powoli i wlepiła w niego senne spojrzenie.
– A jak? Czego oczekujesz, Tomek? Tej swojej wolności? A może drugi krzyż chcesz, co?
– Nie kpij – poprosił.
– Tylko w czasie, gdy ty... dobrze wiesz... ja byłam tam – odparła twardo.
– A czy to moja wina?! – krzyknął, podnosząc się. W jego oczach był ogień, a serce rozpadało się na kawałki. – Co miałem robić, jak mnie zabrali od ciebie?!
– Za Polskę gotowy zginąć... – rzuciła jakby w przestrzeń. – Za Polskę... – Zaśmiała się nerwowo, kręcąc z rezygnacją głową. – To kochaj tę Polskę, ją całuj, jej obiecuj to wszystko, coś mi obiecał! – Wypowiadając te słowa słabła coraz bardziej. – Krzyż swój harcerki tul do piersi, szepcz mu wszystkie te słowa. A nie mną żeś się zabawił...
– Za duży jestem na zabawy... – Usiadł obok niej i ujął jej twarz w swoje dłonie. Kciukiem otarł samotne łzy, cieknące w dół policzków i ucałował czule popękane i spierzchnięte usta. Scałował z nich cały ból i strach, wszystko wbiło się w jego ciało. Przeniknęło go wraz z moim głosem i spojrzeniem, moim dotykiem i obecnością. Zachorował i nikt nie chciał go wyleczyć.
– A jednak bawisz się w wojnę... – Odchyliła się nieco od niego.

Władcy ruinWhere stories live. Discover now