Rozdział 28 - Kim właściwie była ta pani?

789 132 62
                                    

Koniec stycznia 1943 roku skrzypiał za oknem, gdy Monika porządkowała szuflady w swoim mieszkaniu. W getcie Żydowska Organizacja Bojowa podjęła walkę, co dziewczyna przyjęła z kpiącym uśmieszkiem. Bić się powinni tylko ci, którzy mają o co. A Żydzi – szkoda gadać, tylko się pogrążali. Byli skazani na klęskę, wciąż kopani, a jednak wyciągali błagalnie ręce do tego swojego, jak mu tam, Jahwe.

To właśnie mnie zastanawiało – gdy przychodziłam, padali na kolana i wznosili oczy ku niebu, szepcząc jakieś modły. A wystarczyło tylko krótkie „poddajemy" zamiast „amen". Bo amen to przyrzeczenie, a moje zakończenie jest potwierdzeniem. W końcu, jednego czego człowiek może być w życiu pewny, to Śmierć. A ona dotrzymuje danego słowa i nigdy nie zawodzi.

Czarnowłosa oparła się na blacie mebla i wyjęła zeń jakąś fotografię. Srebrny orzeł błysnął w jej oczach. Lecz nie taki orzeł, jakim był Tomek, oj nie. To był jej rodzinny orzeł z rozpostartymi szeroko ramionami, odziany w czerń. Trzymał w szponach wieniec, który rzucał na groby tych, którzy wpadli do jego gniazda.

Przejechała palcami po sztywnym papierze i uśmiechnęła się lekko. Westchnęła, a gdy usłyszała za sobą kroki, schowała zdjęcie na dno szuflady i odwróciła się.
Przed nią stał Tomek, lecz trudno go było nazwać Tomkiem. Oczy miał zapadnięte, włosy rozwiane, policzki blade. W drżących dłoniach trzymał jakiś przedmiot. Podał go jej, po czym osunął się na ziemię i siedząc, patrzył w przestrzeń. Milczenie spoczęło obok niego i gładząc jego usta, trwało. Przez głowę chłopaka przelatywały różne myśli, lecz wszystkie wirowały wokół tego jednego – Jagoda. Na jego oczach spalono ciało dziewczyny, a proch rozsypano gdzieś na ziemi i zamieciono wraz z piachem. Siedział, idiota, wydłubując kawałki swojego serca spomiędzy bruku. I to, co zdołał odzyskać zamknął na zawsze w...

– Klawisz? – spytała zaskoczona Niemka. – Co mam z nim zrobić, Tomeczku?
– Zagraj, proszę – wyszeptał smutno. – Proszę cię...
– Nie umiem – odparła, rozkładając ręce, po czym podeszła i ukucnęła przed nim. – Ale wiem, kto może umieć. Hm... ten twój przyjaciel, przypomni że mi go, Tomeczku.
– Rudy? – Uniósł głowę. – Nie, Rudy tak nie zagra... Nie tak...
– Ale... – zawahała się. – Gdzież on teraz jest? Może pójdę po niego lub...
– Nie – przerwał jej. – Monia, proszę cię. – Spróbował się uśmiechnąć. – Pokaż mi muzykę. Nie chcę być głuchy. Nie chcę...

Odłożyła klawisz do tej samej półki, gdzie schowała zdjęcie i poderwała chłopaka do góry za ręce. Wstał posłusznie, jak marionetka, którą ktoś pociągnął za sznurki i pozwolił dziewczynie manewrować sobą. Zbliżyła się do niego i czule ucałowała go w czoło. Zakołysała się lekko i wciągnęła go w te kroki. Po chwili pokój zawirował, a oni razem z nim.

„Więc bardzo proszę wejdź,
Tu siadaj, rozgość się
I zdradź mi, kim tyś jest, Madame?
Albo nie zdradzaj mi,
Lepiej nie mówmy nic."

Melodia płynęła jakby poza nimi, otaczając wpatrzone w siebie oczy. Za oknem fruwały czerwone flagi z czarnymi znaczkami moich całusów, a śnieg trącał obrażone nań szyby. Niebo stało się szare. Ach, szarość podobno brzmi dumnie, lecz kto tam tych ludzi wie. Sentymentalni daltoniści.

– Ich li... liczyłam na to, że... – Monika ugryzła się w język w ostatnim momencie. – Że w końcu nadejdzie ten dzień, gdy się odważę i powiem ci, że...
– Że? – Odchylił się nieco i założył kosmyk jej włosów za ucho, by lepiej wiedzieć jej twarz. Cały smutek nagle zeń wyparował. Czuł, jakby ktoś zdjął z jego pleców ciężar. W końcu mógł oddychać spokojnie, a nie dusił się jak każdej nocy od tamtego dnia.
– Ach, zapomniałam – szepnęła, kładąc mu głowę na ramieniu. – Często zapominam...

Władcy ruinWhere stories live. Discover now