Rozdział 33 - Nadejdzie letni czas

698 133 24
                                    

2 lipca 1944 roku.
– Wszystko w porządku? – Berka oderwała się na moment od haftowania kotwicy Polski Walczącej na białej chusteczce i spojrzała na Wojtka. Chłopak siedział przed nią i kartkował jakieś podręczniki, które zostały po ojcu. Ich matki pospieszyły do pracy, by jakoś zarobić na utrzymanie swych prawie dorosłych pociech, a oni z zamiarem uczenia się pozostali w domu.
– Słyszałaś o powstaniu zamojskim? – odpowiedział pytaniem na pytanie. Pokręciła przecząco głową i odłożyła robótkę, dając mu tym samym do zrozumienia, że słucha.
– W Zamościu wybuchło powstanie, bo ludzi wysiedlali, wieś Kazimierówkę próbowano spalić. No i chyba z pół tysiąca osób zginęło, nie wiem dokładnie, ale rzeź była... I myślę czy by w Warszawie nie zrobili takiego powstania. Żeby Niemcom pokazać, że stolica nie gorsza! – mówił z tak wielką pasją, jak niegdyś Zośka o Akcji pod Arsenałem.
– Nie gorsza, a jak! Choć nie tylko u nas taka walka. Patrz na Hufce Polskie w Gdańsku, sabotaż w Krakowie. – Wymieniała z uśmiechem. Może i w tym momencie przedstawiła wyidealizowaną patriotkę, ale wiedziałam, że w gruncie rzeczy ma coś ze swojej siostry. Berka bała się, lecz nie chciała tego przyznać przed Wojtkiem. Każdej nocy drżała na myśl, że po wyjściu na ulicę może już z niej nie wrócić. Bo z pewnych miejsc w moim domu się nie wraca.
– Myślisz, że będziemy mogli wziąć udział? – Odłożył książkę na półkę i ściągnął z blatu Miłka, który wyciągał łapki do żyrandola. Nieco zakurzona żarówka błyskała do niego złowrogo. Kotek skulił się w ramionach Wojtka, drapiąc go delikatnie po klatce piersiowej.
– Zabić się chcesz? To i bez powstania możesz, proszę, leć na Szucha i powiedz miłym panom w czarnych płaszczach, że chciałbyś sobie tam posiedzieć. Tylko nikt dla ciebie „Meksyku" nie zorganizuje. – Prychnęła czule. Kasztan przewrócił oczami i popukał się w czoło.
– Nie musisz mi ciągle udowadniać, że nie mam przyjaciół prócz ciebie, zazdrośnico. – Położył jej dłonie na ramionach i pochylił się nad siedzącą dziewczyną.
– I tak nikt inny by cię nie chciał. – Uniosła podbródek i cmoknęła go w nos.
– A zdziwiłabyś się! – rzekł z lekką dumą i satysfakcją. Karmelkowa przygryzła wargi i poruszyła brwiami.
– Któraż to była tak ślepa i głucha?
– Wanda Falkowska. Chodziliśmy razem do szkoły, siedziała w ławce przede mną i zawsze na matematyce odwracała się, prawie uderzając mnie swoimi blond warkoczami – zaczął. Berka spróbowała ukryć swoją zazdrość, jednak wychodziło jej to marnie. Cała zrobiła się czerwona i nerwowo bębniła palcami o stół.
– I gdzie ona teraz? – spytała z bijącym sercem.
– Od prawie trzech lat jej nie widziałem – przyznał. – Ostatni raz mignęła mi gdzieś podczas zrywania flag, kiedy to Alek wcisnął mi pakunek z nazistowską szmatką i kazał uciekać w kierunku Kruczej. Wpadłem wtedy na nią, prawie łamiąc jej okulary.
– Bo ty to fajtłapa jesteś. Mów dalej.
– Powiedziała, że wciąż uczy się tej srogiej matematyki, której tak nienawidziła, że chciałaby wrócić do szkoły. No a potem wpadł na mnie Krzysiek i zaczął gadać do niej, ile to on by dał za takie oczy. I Rudy nas zgarnął mówiąc, żeśmy pacany.
– Boście pacany, a ty największy. – Poczochrała go po włosach i zerknęła na zegarek. – Och, za chwilę msza na Drewnianej, chodź, bo się spóźnimy i ksiądz Kowalski znów będzie mruczał pod nosem.
– Idę. – Położył Miłka w kącie pokoju, schował wszystkie książki i podał Berce płaszczyk. Mimo że trwało lato, wiatr dawał się we znaki i sprawiał, że powietrze było wilgotne i zimne.

Pospieszyli w kierunku piwnic szkoły powszechnej nr 34 przy Drewnianej. W podziemiach już zebrali się wierni, a kapłan ustawiał księgę na ławce szkolnej przykrytej białym materiałem. Ułożony na tym „ołtarzu" chleb pachniał na całe pomieszczenie. Pawlusowa wciągnęła w płuca ten pszeniczny zapach i rozpromieniła się. Tu byli bezpieczni. I nie byli sami. Bo przecież „gdzie dwóch lub trzech gromadzi się w Moje imię, tam jestem pośród nich."

Wojtek kaszlnął i przeczesał palcami włosy. Chłód murów przejął go i dostrzegł cień choroby sprzed miesięcy. Chłopak odetchnął głęboko i wsłuchał się w słowa Pisma.
Była w nich jakaś nadzieja, niezwykły pokój.

Władcy ruinWhere stories live. Discover now