Szaraki (fragment)

440 46 2
                                    

Jedenasty listopada 1942 roku był jednym z moich ulubionych dni. To właśnie wtedy Krzysio Poznański poznał Ulę Wiślaną, a chłopcy z Szarych Szeregów ubrali mnie we flagi. Było mi ciepło i dobrze w tych pięknych ubraniach, bo wiatr wiał niemiłosierny, gdy Poznański szedł w kierunku Śródmieścia ze szczelnie zapiętą torbą.

Pamiętaj, że to zadanie należy do Szkół Bojowych.
Krzysztof swym sercem i umysłem w tychże Szkołach właśnie był.
Trzeba zostawić najbardziej wystawione miejsca dla członków Wawra.
Na Wawrze kiedyś mieszkał, więc w sumie się liczyło, bo czemu by nie, prawda?
Armia Krajowa powinna na to pozwolić, jeśli nie, to...
To Krzysio słono zapłaci, ale nie liczyło się to dla niego. Ważna była droga z Powiśla na Śródmieście i zamknięta w torbie flaga. Ciążyła mu strasznie, jak kamień przywiązany do serca.

Szedł jednak zwartym krokiem, nie ociągał się. Chciał wykonać zadanie najlepiej jak umiał, najlepiej jak sobie wymyślił. Druh drużynowy na pewno będzie dumny.
Zatrzymał się przy gmachu sejmu, bo Powiśle dla niego nie było dobre do takich akcji i popatrzył na kolistą budowlę. Wydawała mu się jak góra, tak była ogromna w stosunku do niego. Biel budynku oślepiała go w słotny dzień. Bił od niego jakiś dziwny blask. Obok stały koszary żandarmerii. Chłopczyk kaszlnął i przyjrzał się budowli dokładnie. Gdzieś w oddali kręcili się niemieccy żołnierze. Mimo znaczącej odległości, chłopiec niemal czuł na sobie ich wzrok. Jakby nagle każdy w Warszawie wiedział, że Krzysio Poznański przyszedł zawiesić flagę na ogrodzeniu.

W istocie, harcerz wspiął się nieco na okoliczny murek i po chwili biało - czerwony materiał zsunął się ku ziemi, by zawisnąć dwa metry nad nią. Zaczepił się nieco na jakimś szpikulcu, ale nie było o ważne. Zadowolony z siebie dzieciak zeskoczył na chodnik i przyjrzał się swemu dziełu. Co jak co, ale flagi zawieszać to on umiał. Na coś przydały się kazania matki na temat wieszania prania i jego lenistwa z tym związanego.
Zerknął do torby i z radością odkrył, że ściągnął z domu dwie takowe flagi, więc pełen zapału popędził przed siebie, szukając stosownego miejsca na kolejne ozdoby. Wśród tłumu dostrzegał twarze pełne konsternacji; to członkowie Wawra wybierali miejsca dla swoich działań. A on? On ucieszony całą akcją podążył w górę ulicy, zupełnie nie zważając na to, że dwóch milicjantów właśnie zajęło się ściąganiem jego flagi.
Pospieszył w kierunku ulicy Dobrej, a stamtąd na Smulikowskiego. Lubił chodzić po tej dzielnicy. Była robotnicza i gęsto zabudowana, ale to dawało niezwykłe pole do popisu, gdy grało się w chowanego. Dwunastolatek znał większość jej zakamarków, przejść i skrytek, za co niezmiernie chwalił go Jacek Sadzki, drużynowy 3 Warszawskiej Drużyny Harcerzy „Invictus". To właśnie jemu Krzysio zamierzał pochwalić się dzisiejszym dokonaniem. Jego radość wypełniła także i mnie. To był mój dzień, a ten mały chłopak z biednego Powiśla dał mi wiele dobrego. Więcej, niż sam miał.

Był już prawie przy kwaterze swej drużyny, mieszącej się w sklepie cukierniczym, a raczej na jego tyłach, gdy dostrzegł na chodniku ślady smolistej farby. Podążył za pojedynczymi śladami, zastanawiając się, kto je zostawił. Ciągnęły się aż do kolejnego skrętu w ulicę Dobrą i kończyły przy murze obok skrzyżowania z Solcem. Powoli wychylił się zza rogu i zobaczył słońce. Słońce rzucało czarnymi gwiazdami w mur oblepiony plakatami.
Przyjrzał się uważniej. Długie, jasne włosy sięgały tej dziwnej osóbce aż do pasa; zaplecione były w warkocz. Ubrana była w za długi płaszcz, który zakrywał niebieską sukienkę. Kieszenie miała wypchane czymś dość dużym i chyba dziurawym, bo zabrudziły się całe od tego czarnego czegoś, co znajdował na chodniku.

Dziewczynka - słońce wycelowała jakąś małą buteleczką w mur i po chwili po plakacie z piękną, uśmiechniętą kobietą w opasce ze swastyką spłynął czarny, kleisty płyn. Zadowolona z siebie „malarka" rozejrzała się, czy aby na pewno nikt jej nie widzi i gdy dostrzegła wzrok Krzysia, umknęła czym prędzej w kierunku Solca.
Pobiegł za nią, mijając kolejne nabrzeżne zabudowania. Powiśle Czerniakowskie nie było zbyt bezpieczne, a to właśnie tam kierowała się dziewczynka. Upuściła jedną z fiolek pełnych farby i przyspieszyła kroku. Minęli drewniane zabudowania biedniejszych okolic nadrzecznych i przed nimi wyłonił się skręt w Fabryczną. Dopiero tam zatrzymało się Słońce, najwidoczniej zmęczone biegiem. Obejrzała się za siebie i dostrzegając Krzysia, umknęła pod jakiś drewniany dom. Furtka do ogrodu była zamknięta, więc mimo jej szarpania, nie udało się otworzyć. Zrezygnowana usiadła więc na ziemi, rzucając gdzieś w zarośla ostatnią porcję czarnej farby. Włosy opadły jej na twarz i pojedyncze kosmyki wysunęły się z warkocza. Popatrzyła na niego zielonymi oczami.

- Proszę bardzo, możesz powiedzieć komu chcesz, że to ja. - Jej ton był dumny, choć przy tym lekko drżący. Bała się, czuliśmy to oboje.
- Nikomu nic nie będę mówił, wariatko - odparł chłopczyk. - Masz słabego cela i tyle. Poza tym... - wskazał na ślady za nimi. - Jesteś nieostrożna. Pozwolił ci ktoś w ogóle na takie akcje?
- A ciebie ktoś pytał o zdanie? - fuknęła. - Nie twoja sprawa, co robię.
- A właśnie, że moja, bo przez ciebie przegapiłem ważne spotkanie, więc muszę mieć jakiś dobry powód, dlaczego się spóźniłem. - Myślenie Krzysia było szalenie logiczne, jak na dzieciaka. - Bo to ja dostanę karę, nie ty, więc chociaż chcę wiedzieć za co.
- Ale nikomu nie powiesz? - Rozejrzała się wokół.

Dziecięca ufność jest czymś niezwykłym. Jakby te małe serca wyczuwały, kto ich nie zrani, nie skrzywdzi. Chociaż usta się obrażały, to umysły były pewne swego. Czułam, że się polubią. Że pomogą mi wstać. W pojedynkę byli za słabi. Ludzie wojny potrzebują drugiej osoby, by wstać. Ktoś przecież musi podnieść nagrobną płytę, którą przykryła świat Wojna.

- Nie powiem, słowo. - Położył rękę na sercu. - Tylko to musi być szybkie tłumaczenie, bo się naprawdę spóźnię.
- To ja cię odprowadzę. - Podniosła się szybciutko, otrzepując płaszcz z piachu. Warkocz uderzył ją zamaszyście w plecy. - Jestem Wisła.
- Tak masz na imię? - Zaśmiał się ukradkiem.
- No coś ty! Nie podaje się imienia. Musisz na to zasłużyć. - Uniosła z uśmiechem podbródek. - Też nie musisz mi swojego zdradzać, wystarczy pseudonim. O ile masz.

Krzysio zawahał się. „Pluszak" brzmiało szalenie głupio i tylko harcerze z drużyny mieli prawo tak do niego mówić. Dziewczynka czekała, a on głowił się i głowił, nie mogąc znaleźć rozwiązania.

- Nie mam. - zrezygnowany odparł po chwili. Malarka przyjrzała się mu dokładnie, jakby analizując postać przed sobą. Chciałam podsunąć do jej główki jego prawdziwe przezwisko, jednak zaniechałam tej myśli ze względu na chłopca.
- Będę na ciebie mówić „Biegacz", dobrze? - Uśmiechnęła się. - Że też ci się chciało tak gonić za mną.


Pisanie o dzieciach daje tyle radości. Jest łatwiej być dzieckiem, niż wczuć się w Rudego na przesłuchaniu, Kasią w rozterce, Jagodą jadacą w nieznane. Łatwo być dzieckiem.
Może kiedyś zostawię tu na watt więcej Pluszaka i Wisły. Może to skończę i oddam wiosną w Wasze ręce.
Teraz chcę podziękować. Może czasami przeginam, może wychodzę na atencjuszkę. Ale kocham pisać. Kocham tworzyć swój świat, lepszy od tego, który mnie otacza, lepszy pod względem ludzi. Dziękuję, że pozwalacie mi to robić. I za wszystkie swoje błędy przepraszam.

Władcy ruinWhere stories live. Discover now