Rozdział 30 - Nigdy mnie nie zostawiaj!

829 123 40
                                    

– Rudy nie żyje, Alek nie żyje, Zośka... serce Zośki pękło.
Te słowa bębniły jak pałeczki w serce Zamkowskiego. Nie wierzył, że to się stało. Że jego ukochany przyboczny, jego najwspanialszy drużynowy, jego przyjaciel z obozu... że oni wszyscy odeszli. No, sprostujmy, żeby nie było, ja sobie tylko tych dwóch wzięłam, trzeci musi poczekać, bo kolejka do mnie długa. Przyznam, że lubię rudawych i wysokich, a że Alek nie był rudy wzięłam Janka, a Czarny nie był zbyt wysoki, więc przydał się Glizda. Prosta zależność.

Jednak tego wzoru matematycznego Wojtek nie rozumiał. Podarł wszystkie zdjęcia, rozdarł chustę, przepołowił i serce. Zamknięty w swym pokoju walił pięściami w ścianę. Krzyczał, wyklinał mnie.
A przecież zaklinano – niech żywi nie tracą nadziei. No chyba, że są martwi, prawda?
Oj, Wojtusiu, Wojtusiu. Jesteś taki głupiutki. Myślałeś, że harcerze żyją wiecznie? Głuptasie, oni są jak ognisko. A ono też kiedyś gaśnie, mam rację?

Ignorował mnie. Patrzył tylko tępo w ścianę, tonąc w ciszy. W sumie... gdyby cisza krzyczała, wszyscy byśmy ogłuchli. I on stał się głuchoniemy. Słowa i dźwięki omijały go, echo kręciło się wokół żałośnie, nie mając odbicia w jego oczach. Bo oczy wciąż zamykał. Zamykał w nadziei, że pod powiekami znów zobaczy Rudego, który powie mu, że będzie dobrze. Bo chciał, by było dobrze.

Wściekał się i rzucał, bo nie potrafił zrozumieć, że ludzie odchodzą. Są jak kwiaty – jedne więdną, by inne mogły urosnąć na żyznej glebie. Na tym polega życie. Nawet najpiękniejsza róża nie będzie wieczna.

Berka patrzyła na niego smutno.
Patrzyła na niego 30 marca, gdy szalał z rozpaczy.
Patrzyła na niego 7 kwietnia, gdy powstała Polska Armia Ludowa.
Patrzyła na niego 19 kwietnia, gdy Warszawa wzięła na swe ramiona ciężar pierwszego powstania mojej okupacji. Od stołu wstali Żydzi. Naiwni głupcy, na nic był ich bunt. Ja nie lubię niewdzięcznych gości i z mojego domu nie wychodzi się tak po prostu.
Patrzyła w końcu i 6 maja, gdy aresztowano Marciniaka, naczelnika Szarych Szeregów.

I nic. Miesiące mijały, łzy leciały, oddechy stawały się coraz płytsze, twarz wychudła. A chłopak miał te swoje głupie szesnaście lat. Szesnaście krzyży, które musiał nieść. A Rudy, ten złośliwy Rudy dodał mu kolejny.

Aż w końcu ostatniego dnia maja 1943 roku, gdy Wołyń trwał w żałobie po straconych duszach i czekał na kolejne, wyjrzała przez okno i rzuciła kamyczkiem w szybę naprzeciw. Jeden raz, drugi, trzeci... i nic. Wydęła gniewnie usteczka i ponownie spróbowała. No, szturmu to by moja druhenka nie przeprowadziła.
Przeszła więc sobie do klatki schodowej obok, stanęła przed drzwiami i delikatną rączką załomotała w drzwi.
– Wojtek! Wojtek do jasnej Anielci, bo jak tam wejdę i cię trzasnę, to pożałujesz! Ciągle ryczysz jak malowana lala, Wojtek! Otwieraj w tej chwili, albo będę się tu darła! Przyjdzie gestapo, zabierze mnie i wtedy pożałujesz!

Drzwi otworzyły się szybko, a czyjaś ręka wciągnęła Berkę do mieszkania. Zamkowski trzymał ją dość mocno za ramię i gniewnie patrzył jej w oczy. Struchlała naraz i cała hardość ducha zeń uleciała.
– Cicho bądź, rozumiesz? – syknął. – Chcesz, żeby cię wzięli na Szucha? Chcesz tak skończyć?! – W jego oczach pojawiły się błyskawice. Berenika błądziła wzrokiem po twarzy chłopaka i kilka łez spłynęło jej po policzku.
Kasztan puścił ją i przyciągnął do siebie, zamykając w uścisku. Płakała mu w ramię, a on kołysał się delikatnie.
– Nigdy więcej mnie nie zostawiaj, rozumiesz?! Nigdy! – Dusiła się łzami, a na domiar złego dopadła ją czkawka. Harcerz ucałował jej policzki, a na jego wargach pozostały perliste kropelki płynnego srebra. – Fajtłapo, nigdy więcej...
– Przepraszam, tak strasznie cię przepraszam... – Odgarnął włosy, które lepiły się do jej twarzy. – Och, Beruś, ja po prostu... ja bez nich jestem taki...
– Ja bez ciebie też taka! – krzyknęła cicho. To zabawne, lecz można cicho krzyczeć. Można też pięknie płakać. Potrafią to dziewczęta. – Wojtek, ja się tak martwiłam o ciebie. Dlaczegoż ty mnie tak zostawił? Co ja ci, Wojtuś, com ja ci zrobiła?
– Ty mi zbytnio ich przypominasz, wiesz? – Uśmiechnął się, a jego szkliste oczy odpędziły burzowe chmury. – Uśmiech masz jak Alek i oczy Rudego. Tylko cholera z ciebie mała. – Potargał ją po włosach, za co oberwał w kostkę. – Auć, o tym mówię, mała zazdrośnico!
– Ja ci dam „zazdrośnicę", ciumoku! – Wzięła się pod boczki. – Bardziej męska w tej przyjaźni jestem, tyś się powietrzem zachłysnął!
– Nie marudź, nie marudź, dom ci zbudowałem, las przyniosłem, czego jeszcze pragniesz? – Spojrzał na nią czule, próbując zapomnieć o Smutku, który stał tuż za jego plecami. Niewdzięcznik.
– Żebyś się już nie mazgaił, mój drogi – odpowiedziała i ucałowała go w policzek.
– Jesteśmy twardzi, nie pękamy, tak? – Uniósł brwi i rozpogodził się.
– Jak kamienie, Wojtuś. Jak kamienie... – westchnęła i unosząc dłoń ku jego twarzy, gładziła jego czekoladowe włosy. Patrzył na nią pełny tych wszystkich uczuć, które w sobie nosił. I wiedział, że to była Miłość. Tfu, okropne to słowo, ale tak... to Ona. Delikatna, spokojna i skryta. Nieśmiała idiotka.
Nie miała w sobie nic ze mnie, nic z królowej świata. Ona tylko patrzyła, stojąc gdzieś z boku. I czuwała.

Władcy ruinWhere stories live. Discover now