Rozdział 11 - Złamany klawisz i serce

1K 167 38
                                    

Wiatr czesał włosy Bereniki, stojącej na moście dzielącym Pragę i Powiśle. Wschodzące słońce witające dwudziesty kwietnia 1940 roku oświetlało jej łagodną twarz, skroploną krwią, która tryskała z serca ojca, uwalniając zeń źródło całej miłości, jaką doń żywił.

Dziewczyna patrzyła na budzącą się do życia Warszawę. I to nie sama. Obok niej stała rudowłosa drużynowa, rumieniąca się na sam dźwięk imienia „Janek". Uśmiechała się delikatnie, mrużąc oczy od blasku najjaśniejszej gwiazdy. W jej sercu kwitła niespotykana podczas okupacji radość. Tak samo jak w Berce. To była ta iskierka, która po każdej zbiórce wędrowała po harcerskim kręgu, by powrócić do dobrych rąk drużynowej.

Rzeka falowała delikatnie, jakby maleńka dłoń unosząca się z brzegu, gładziła błękitne włosy stolicy. A ona spała, tak bardzo bezbronna i krucha, bo jej dzieci stały na straży spokoju.

– Kasiu, czy dostanę kiedyś krzyż? – zapytała w końcu Berenika. To pytanie dręczyło ją od dawna. Kamińska przeniosła na nią rozanielone spojrzenie.
– Oczywiście, że tak, myszo – zapewniła ją promiennie. – Ale czy czujesz, że już zasłużyłaś?
– Co to znaczy zasłużyć na krzyż? Mam umrzeć? – zakpiła.
– W żadnym wypadku, bo ci warkocze utnę, łobuziaro! – Ruda poczochrała ją po loczkach i przytuliła mocno. – Wiesz, po prostu kiedy poczujesz, że to już ten czas, to krzyż jakoś tak sam zabłyśnie na twoim mundurze.
– Będę wtedy płakać i się uduszę. – Myślała na głos, a Kasia zaśmiała się cicho.
– Nie udusisz się, zapewniam. Bo wiesz, jakoś łatwiej oddycha się z krzyżem na piersi. Poczujesz to, mała.
– A jeśli nie?
– To poczujesz, jak będę cię szczypać, że to już, że powinnaś teraz płakać, bo cała Rosa patrzy. – Harcerka zmrużyła oczy i oddała się rozmyślaniom. – Wiesz, chciałabym być w tej chwili z tobą...
– Dlaczego miałabyś nie być? – zapytała Karmelkowa z dziecięcą szczerością i ufnością.
– Bo ktoś może mieć inne plany. – Zaakcentowała drugi wyraz. Obgadywała mnie, złośnica! Ładnie to tak, druhno drużynowa? Cóż to za przykład?!
– Na ciebie plan, to chyba ma druh przyboczny, Kasiu! – Zauważyła Pawlusowa, za co Kamińska zapłaciła spaleniem policzków na czerwono. Pomachała dłońmi przed twarzą, by nieco złagodzić rozsadzające ją gorąco i ze świstem wypuściła powietrze.
– Wolne żarty! Rudy podobnie jak Wojtek trzyma się swojego planu. A ten plan to wygranie wojny. Choćby za najwyższą cenę...

***

Ciemność spowiła piwnice więzienia na Pawiaku. Męski sektor, znajdujący się pośrodku wielkiego placu błyszczał dziesiątkami oczu, błagającymi o pomoc. A wśród tych oczu były też te, w których kryły się niegdyś wielkie liczby tego świata, wzory nie do pojęcia i pewien dom na Tamce.

Oczy należały do pana Huberta, a raczej jego duszy, bo ciało już dawno przestało istnieć. Zwiędło i upadło na ten bruk przesiąknięty krwią. Nie mogli się pozbyć tego zapachu. Był zbyt silny, zbyt charakterystyczny.

Profesor Zamkowski siedział wtulony w ścianę i starał się nie myśleć o miejscu, w jakim się znajdował. Było to szczególnie trudne, gdyż co chwila przechodził koło celi jakiś patrol lub wyciągano kilku ludzi. Obudzono ich już o szóstej, lecz teraz w ciemności więziennego poranka wybierano tych, którzy o siódmej piętnaście mieli jechać na Szucha.

Mężczyzna kruchymi dłońmi wyjął z kieszeni kawałek kartki i fragment ołówka. Drżące ręce zaczęły skrobać po fragmencie myśli. Szybko, niepewnie i wiernie. Tak jak się kocha podczas moich wizyt.

Marleno, tak bardzo chciałbym móc powiedzieć Ci „żegnaj". Chciałbym uściskać Wojtka, powiedzieć Tomkowi, że wciąż w niego wierzę, mimo tego, że widziałem w jego oczach pustkę. Kocham Was. Zawsze będę kochał, Marlenko.

Władcy ruinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz