Rozdział 25 - Czy nie jest za późno?

750 126 60
                                    

Wojtek zatrzymał się, jednak nie odwrócił. Zacisnął usta i lekko pokręcił głową. Nie, to nie dzieje się naprawdę. To jakiś chory sen.
Ale nie spał. Stał przy kamienicy na Powiślu i od Berki dzieliło go kilka kroków oraz chmura niknących i pojawiających się myśli. Zacisnął dłonie i rozprostował je po chwili, wypuszczając powietrze z płuc. Serce waliło mu niczym kościelny dzwon, a on sam miał wrażenie, że zaraz zwali się z nóg i legnie na ziemię.

Obrócił się powoli na pięcie i spojrzał na dziewczynkę.
Jej rude włosy wychodziły z warkocza, oczy były nieco sine i zapadnięte, a ona sama widocznie schudła. Wyglądała tak smutno w swojej białej koszuli nocnej, jakby ktoś wyrzucił z nieba anioła.
Rozczuliło to jego piętnastoletnie serce. Dziewczyna patrzyła na swoje nogi, jakby były najbardziej fascynującą rzeczą na świecie, po czym przeniosła na niego wzrok pełen skruchy. Spojrzenia tego nie widział nigdy u Bereniki; zaskoczyło go więc i przykuło jego uwagę.

– Nie idź... – wyszeptała. – Ja... ja... przepraszam – wydusiła z siebie. Ogromny to był trud dla tak poharatanego serca. – Przepraszam tak strasznie. – Rozpłakała się na całego. Jej łzy kapały na bruk i mogłabym przysiąc, że wtapiały się w ciało Warszawy.

Zamkowski wydawał się niewzruszony jej cierpieniem, lecz znałam go dobrze i wiedziałam, że to tylko gra. Że na ten wieczór on odgrywa rolę w moim przedstawieniu. Niestety – a może dla Beri „stety" – był słabym aktorem. Nie nauczył się panować nad emocjami.

Rozpostarł więc ramiona i przygarnął w nie, tego mokrego od deszczu i dygoczącego z zimna letniej nocy, anioła. Tuliła się do niego, zaciskając piąstki na koszuli. Gładził jej miedziane włosy i całował te maleńką główkę, która skrywała w sobie te wszystkie myśli, do których poznania dążył od dwudziestego ósmego września tysiąc dziewięćset trzydziestego dziewiątego roku.

Trzymał w ramionach tę dziewczynę, o którą walczył, w imię której sprał na kwaśne jabłko Władka, gdy tylko wyszli ze zbiórki. Tę, dla której rzeźbił drewniane figurki, urządził teatrzyk, opiekował się kotem, zbudował dom. I w końcu tę, której dał słowo, że nigdy jej nie opuści.

– Przepraszam cię, Beruś... – rzekł po chwili. – Zasługujesz na to. – Sięgnął do kieszeni i wyciągnął zeń kawałek deseczki, na której węglem naszkicował harcerski krzyż. – Zasługujesz, Berka – powtórzył i włożył podarunek w jej dłonie.

Patrzyła przez chwilę to na Wojtka, to na prezent i kręciła głową, nie mogąc zrozumieć, co się dzieje. Usiadła na chodniku i podkuliła nogi pod brodę, po czym uniosła oczy i wlepiła je w twarz chłopca.

– Jesteś moim przyjacielem? – zapytała, przełykając łzy.
– Jestem. – Ukucnął naprzeciw niej i wziął ją za ręce. – I będę nim, ciumoku.
– Obiecujesz, fajtłapo? – Przygryzła usta.
– Obiecuję. – Pociągnął ją do góry za prawie białe dłonie i raz jeszcze przytulił.

Uroczy był to widok, gdy moje małe dzieci pogodziły swe serca. One to wtedy umiały. Jeszcze wtedy...

***

Tej samej nocy Jagoda patrzyła w niebo. Puste okna baraku wiały chłodem. Było już po godzinie dziewiątej, a więc gong obwieścił ciszę nocną.
Dziewczyna popatrzyła na swoje wyniszczone ręce, obrzękłe stopy i posiniaczony brzuch. Kapo nie miało litości i gdy tylko mogły, to pastwiły się nad więźniarkami. Nie wszystkie, lecz większość, a to ona liczyła się w tym obozie.

Była taka jedna, Irma, która pozwalała kobietom odpocząć dłużej niż godzinę podczas przerwy na posiłek. Każdy dzień wypełniony był pracą aż po kres sił, morderczym marszem. Noga za nogą, a gdy któraś się pomyliła, pięści kapówek padały na umęczone twarze. Oczy miały puste, bez łez, bo płacz wzbudzał w pilnujących jeszcze większą złość. W Auschwitz ludzie nie płakali. Oni wyli, jak zaszczute zwierzęta, choć byli gorzej od zwierząt traktowani.

Władcy ruinWhere stories live. Discover now