Rozdział 34 - Godzina Wolności

867 133 48
                                    

Miłek zamruczał powoli i spojrzał na Wojtka. Uśmiech nie schodził z twarzy chłopaka. Co innego u Berki. Dziewczyna minę miała zaciętą, a dłonie jej drżały. Wytarła ręce w jakąś suchą ścierkę i odepchnęła od siebie Zamkowskiego.

Szybkim krokiem przeszła do swojego pokoju i otworzyła szafę przy drzwiach. Kasztan, który za nią podążył, przypatrywał się jej poczynaniom z dozą zdziwienia i lęku.
Pawlusowa wyciągnęła brązową walizkę i zaczęła wpychać do niej losowe rzeczy z półek; książki, jakieś ubrania, papiery, dokumenty, zdjęcia, chustę harcerską. Jej ruchy były szybkie i zdecydowane. Oczy błądziły pomiędzy kątami pokoju, wypatrując najpotrzebniejszych rzeczy.
Szalała jak burza, a on nie znał się na pogodzie. Już miała zatrzasnąć wieko walizy, gdy Wojtek złapał ją za ramiona i przytrzymał. Patrzyła na niego surowo, jakby bez cienia uczuć. Przygryzła usta i wbiła w jego oczy swoje srogie spojrzenie.
– Co robisz? – zapytał najprościej, bo nie mógł wysilić się na wielkie słowa.
– Uciekam. Bo jestem tchórzem. Bo nie chcę zginąć. Bo nie chcę być jak Jaga. Bo nie chcę umierać, rozumiesz?! – Próbowała mu się wyrwać, jednak trzymał ją mocniej, niż myślała.
– Ty? – Zranił lekko jej ambicję. – Dziewczyna, która biegała po Warszawie podczas nalotów dywanowych? Dziewczyna, która widziała śmierć tylu osób? Dziewczyna, która oddała wszystko harcerstwu, które nie dało jej w zamian nawet głupiego kawałka metalu? Berka... – Zwolnił uścisk i jego ton stał się łagodniejszy, jakby mówił do dziecka. Zupełnie jak Zośka, pomyślałam, a Zawadzki pogroził mi palcem zza chmur. – Czy to wszystko było warte ucieczki? Naprawdę chcesz teraz uciec? – Zaakcentował przedostatnie słowo.
– Jeśli bym uciekła, byłbyś moim przyjacielem? – Ściągnęła usteczka, co rozczuliło go do granic, jednak opanował się.
– Zawsze nim będę – odparł, a serce go zabolało. Nie, to wcale nie ja dźgałam je przebrzydłym tym słowem, które chował tam od dawna. Bo miłość boli. Ona nie lubi się ukrywać, nie lubi być trzymana za kratami. Chce być wolna. Tak samo jak oni. – Berka, proszę cię, zaklinam na Boga, zostań. Zostań dla Jagi, dla Władka, dla Kasi, dla Rudego, Zośki, Alka, dla mamy... dla mnie... – szepnął, puszczając jej ramiona. Odłożyła walizkę na ziemię, nie spuszczając wzroku z jego twarzy. Jej rude włosy lśniły w letnim słońcu, a oczy pociemniały nagle, niby chmurne niebo. Już miała coś odpowiedzieć, gdy w drzwiach zachrobotał klucz i do mieszkania weszła pani Klara.

W dłoniach ściskała torbę, z której wystawał czerwony materiał, jakieś nitki. Kobieta zerknęła na córkę ocierającą łzy i chłopaka, przy którego nogach stała walizka.
Posiwiałe od cierpień włosy zajaśniały na jej głowie, a dobre, matczyne oczy wlepione były w dzieci. Uśmiechnęła się blado.
– Wyjeżdżasz, Wojtusiu? – zwróciła się do chłopca, dostrzegając krwisty rumieniec, jaki wkradł się wraz z jej słowami na policzki córki. Berka spuściła wzrok i nogą przesunęła walizkę dalej od siebie.
– Nie, mamo. To tylko kilka niepotrzebnych rzeczy, które chcę wyrzucić – odparła cicho, co było zupełnie niepodobne go tej uroczej i głośnej Bereniki, jaką poznałam przed pięciu laty.
– Wszystko się jutro przyda, kochanie – odpowiedziała matka, po czym podeszła do niej i uchyliła wieko torby, wyciągając zeń biało czerwony skrawek materiału. Harcerka spojrzała na rodzicielkę z pytaniem w oczach. – Ukrywaliśmy je od kilku miesięcy, gdy „Burza" szalała we Lwowie – mówiła spokojnie, jakby opowiadała o niedzielnym obiedzie w Wilanowie. – Załóżcie je jutro na prawe ramię.
– M-mamo... – Rudą zatkało. – T-ty działasz w AK?
– Za stara jestem na harcerstwo, to chociaż tu pomogę. – Zaśmiała się. – Och dzieci, ja tak jak wy chcę normalnie żyć. Myślisz, że czemu wszystkie nici znikały z domu, słonko? – Pogłaskała córkę po głowie. – Trzeba jakoś pokazać to, że Polska wciąż walczy. Bo walczy, kochanie. Ze wszystkich sił, choć ich coraz mniej. – Pogodna twarz kobiety przerażała mnie.

Nie, to nie mogło tak być. Samowolka na królewskim dworze kończy się niezbyt miłym spotkaniem z katem. A ja byłam i królową, i katem Warszawy. Służyła mi i ode mnie dostawała ostatnią zapłatę.
Patriotyzm jest służbą i powinien być pełniony cały czas. Mówił przecież pewien niesforny rudzielec, że życie tylko wtedy jest coś warte, kiedy właśnie jest tą służbą.

Władcy ruinWhere stories live. Discover now