36.

292 30 96
                                    

22 kwietnia 2013

- Mam dla was dobrą wiadomość! - Woła Neil, kiedy kończymy trening.

- Święty Mikołaj jednak istnieje?! - Miles wydaje z siebie zduszony okrzyk.

- Nie, ale...

- Zalegalizowali marihuanę w tym stanie? - Wyrywa się Zoë.

- Nie, ale...

- Michael Jackson jednak żyje? - Pyta Jai.

- Cholera! Nie! Czy możecie mnie posłuchać i nie zadawać głupich pytań? - Neil w końcu traci cierpliwość. Wszyscy milkną, a ja i Shai patrzymy na siebie z rozbawionymi minami. Ledwo powstrzymuję parsknięcie śmiechem. - Informuję, że wasz dzisiejszy trening był waszym ostatnim... - znów nie udaje mu się dokończyć, bo wszyscy zaczynają krzyczeć z radości, a Miles ściąga koszulkę i zaczyna biegać po całym pomieszczeniu, śpiewając "We are the champions". - Matko Boska, z kim ja pracuję. Chyba powinienem przejść na emeryturę...

- Miles! - Karci go Zoë. - Wracaj tu i zachowuj się przyzwoicie!

- Dobrze mamo - szczerzy zęby i wraca do nas, wciąż nucąc pod nosem swoją piosenkę.

- W związku z końcem waszych treningów, zanim zaczniemy nagrywać pierwsze sceny, chciałbym wam dać...

- Chwila, chwila - przerywa mu Miles. - Nurtuje mnie pewne pytanie. Jak wam się podobało moje wykonanie "We are the champions"? Tylko szczerze.

- Miles! Bo cię zaraz kopnę! - Warczy Zoë.

Nie wiem czy kiedykolwiek dowiemy się o co chodzi Neilowi, więc wyciągam z torby treningowej moje Cheetosy. Wpycham sobie od razu do buzi całą garść i zaczynam chrupać.

- Musisz teraz żreć?! Nie możesz poczekać?! - Złości się na mnie Zoë.

- A ty co, okres masz? - Pytam, a dziewczyna mierzy mnie jeszcze bardziej morderczym wzrokiem, o ile to jeszcze możliwe.

- CZY MOGĘ WRESZCIE WAM POWIEDZIEĆ?! - Grzmi Neil.

- No przecież czekamy - odpowiada znudzony i obrażony Miles.

- Daję wam tydzień wolnego przed rozpoczęciem zdjęć. Zadowoleni?

- No a jakże, tatuś! - Miles natychmiast rzuca się na Neila i daje mu buziaka w policzek. Reżyser się krzywi i odsuwa się od Milesa na bezpieczną odległość.

- Po pierwsze, nie jestem twoim tatą, a przynajmniej nic mi nie wiadomo na ten temat, a po drugie, czy mógłbyś z łaski swojej już nigdy więcej nie obśliniać mojego policzka?

- Jasna sprawa, tatku. Aaaaaa, ludzie idę się dziś najebać ze szczęścia! Wracajcie snickersy! Już żaden trener nie będzie mi zabraniał ich jeść!

- Ej, tylko po powrocie z urlopu nie masz być gruby! Nieustraszeni są wysportowani! - Woła Neil, za wybiegającym Milesem, ale ten tylko śpiewa coś o miłości do snickersów i tęsknocie jaką czuł przez kilka ostatnie tygodni.

- Okej, to my się zwijamy. Dzięki - mówię i wychodzimy z Shai. Jai i Zoë depczą nam po piętach, więc nawet nie mogę objąć swojej dziewczyny. - To co robimy? - Pytam szeptem tak, aby tylko Shai słyszała.

- Nie wiem, możemy gdzieś pojechać - wzrusza ramionami.

- Może odwiedzimy moją rodzinę w Oksfordzie? - Pytam, zanim zdążę się powstrzymać. Moja rodzina nie wie, że ja i Shai jesteśmy parą. Jeszcze im nie powiedziałem. - Hm, mam mieszkanie w Londynie, więc możemy się tam zatrzymać.

- Jasne, chętnie odwiedzę twoją rodzinę - uśmiecha się Shai. - Poza tym, kocham Anglię.

- Taak? A za co?

- Za księcia Harrego - wytyka mi język i zaczyna uciekać. Uśmiecham się pod nosem i biegnę za nią, doganiając ją bez trudu. Łapię ją pod kolana i przerzucam sobie przez ramię. - Hej! To nie fair! Za szybko biegasz!

- Nikt nie mówił, że życie jest fair - odpowiadam ze śmiechem i klepię ją mocno w pośladek. Shai nie pozostaje mi dłużna i wychyla się, żeby również dać mi klapsa.

- A wam Grey się włączył, czy co? - Pyta Zoë.

- Och, Theodore, zabierz mnie do czerwonego pokoju bólu - jęczy żartobliwie Shai, na co reszta parska śmiechem.

Wracamy do domu.

CDN.

😇

Z pamiętnika Theo JamesaWhere stories live. Discover now