Rozdział 4

953 51 15
                                    

          

Lily ciężko uderzyła w bruk pod swoim nowym domem. Była tak zmęczona, że nie mogła się dobrze deportować. Rozcięcie na jej prawym policzku krwawiło dość poważnie i musiała się nim koniecznie zająć, ale nawet nie miała siły wstać. Gdyby nie nadeszły posiłki i wciąż byłaby zmuszona walczyć to była pewna, że nie dożyłaby końca tego dnia. Śmierciożerców było za dużo. Potrzebowali więcej ludzi, bo inaczej nie będą mieli szans.

Nagle obok niej trzasnęło, a o chodnik uderzył James z Syriuszem.

Jej narzeczony trzymał się za kostkę i jęczał cicho.

- James – szepnęła Lily i wyciągnęła do niego rękę. Złapał ją pewnie i przyciągnął dziewczynę do siebie. Ufnie wtuliła się w jego tors, zabarwiając jego koszulkę krwią.

- Jest coraz gorzej – syknął Syriusz, chowając twarz w dłoniach. – Za chwilę nie damy sobie rady.

- Trzeba znaleźć ludzi – odezwał się James. Głos miał lekko zachrypnięty i zniekształcony. Zamilkli. Na ulicy było cicho jak nigdy. Dookoła mieszkali tylko czarodzieje i oni nie byli zbyt chętni, by się wychylać. Szczególnie nie wtedy, gdy groziło to śmiercią.

- Dlaczego Rose tu jeszcze nie ma. Powinna usłyszeć, że wracamy – rzekł Potter, a Lily przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Oderwała się od narzeczonego i spojrzała na Syriusza. W jego oczach również krył się strach.

- Rose! – krzyknął i zerwał się na równe nogi.

- Rose! – zawtórowała mu Lily i podbiegła do drzwi. Zaczęła uderzać w nie pięścią, ale nikt nie otworzył.

- Odsuń się Lily  - powiedział Syriusz i wyjął różdżkę. – Alohomora!

Gdy drzwi z trzaskiem stanęły otworem, Evans i Black wbiegli do środka. Zmęczenie z nich wyparowało, kiedy jedynym co zastali była cisza.

- Cholera – zaklął Syriusz i uderzył pięścią w ścianę.

- O nie – jęknęła Lily i opadła na ziemię.

                                                                                              ><

Remus poczuł podmuch ciepłego powietrza, gdy zaklęcie minęło go zaledwie o centymetry. Szybko się okręcił i pokonał napastnika. Mimo, że przegrywali i byli w zdecydowanej mniejszości to Lupin nie czuł zmęczenia. Nakręcała go adrenalina i chęć by w końcu się na coś przydać. Do tego na miejsce przybył z Peterem, który zniknął mu z oczu dawno temu. Bał się o niego i chciał go znaleźć zanim zrobi to jakiś bezwzględny śmierciożerca.

- Remus! – usłyszał nagle z oddali. Spojrzał w tamtą stronę i zobaczył, patrzącą na niego Mary. Robiąc wiele uników, zbliżył się do niej.

- Gdzie są inni?! – zapytał, starając się przekrzyczeć hałas.

- Nie wiem, zniknęli mi z oczu dawno temu!

- Musimy ich poszukać! Razem damy radę!

- Musimy uciekać Remus! Znaleźć ich i uciekać!

- Dokąd?! Jeśli teraz uciekniemy to za jakiś czas nie będzie miejsca, gdzie będziemy bezpieczni.

Mary wiedziała, że on miał rację, ale nie mogła pozwolić, by coś się stało jej najbliższym. Nagle usłyszała jakiś krzyk. Odwróciła się gwałtownie. Zobaczyła ciemną postać, górującą nad dziewczyną, która zwijała się z bólu, a jej płacz przedzierał się nawet przez panujący hałas.

Huncwoci - Koniec [UKOŃCZONE]Where stories live. Discover now