Rozdział 12

779 44 6
                                    

Rose obudziła się oddychając ciężko. Obok niej Syriusz jeszcze spał. Siedzieli na korytarzu w Świętym Mungu. Udało im się jakoś namówić Lily, żeby wróciła do domu i przespała się trochę. Minęły trzy dni, a James nadal się nie obudził. Ruda obwiniała o to siebie i nie mogła sobie z tym w żaden sposób poradzić.
Blue wstała i rozprostowała kości. Nadal nie doszła do siebie po torturach Voldemorta. Zastanawiała się ile to jeszcze wszystko potrwa. Jak długo poradzi sobie z myślą, że jej przyjaciele cierpią właśnie przez nią.
Przez nią Voldemort wziął ich sobie na celownik.

Pokręciła głową i przyjrzała poruszającym się zdjęciom lekarzy i ich pacjentów.

Nagle ktoś delikatnie dotknął jej ramienia. Podskoczyła i szybko się odwróciła.

Syriusz patrzył na nią z uśmiechem, ale w jego oczach można było dostrzec smutek i zmęczenie. Nie mógł sobie wybaczyć, że nie uratował przyjaciela. Mimo, że było to praktycznie niemożliwe.

- Cześć kwiatuszku. Jak się czujesz? - spytał cicho. Miał lekko zachrypnięty głos.

- Dobrze, a ty?

- Jakoś leci.

- Kocham cię Syriusz - powiedziała Rose, jakby zmuszona przez jakąś czarodziejską siłę. Po prostu musiała to powiedzieć. Mieć pewność, że to nie pozostanie tajemnicą.

- Też cię kocham Rose, i nie pozwolę cię skrzywdzić. Wolałbym zginąć.

Rose przytuliła go mocno, wtulając głowę w jego tors i nie wiadomo dlaczego, wybuchła płaczem.

                                       ><

Lily nie spuszczała wzroku z uśpionej twarzy Jamesa. Jego usta nie uśmiechały się, a oczy nie błyszczały spod wachlarza rzęs.

Był tak zupełnie inny. Pozbawiony siebie.
Nie pasował do niego spokój czy niewinność. Jego twarz zawsze wyrażała emocje. Nie mogło być inaczej. Nie potrafił ukrywać tego jak się czuł.

Delikatnie pogładziła jego dłoń i schyliła głowę. Tęskniła za nim i to bardzo. Nie wyobrażała sobie, że tak w ogóle się da.

Mary i Marlena przyniosły jej koc, którym teraz okryła się szczelniej. Wszyscy wspierali ją jak mogli. Była wdzięczna, że ma takich przyjaciół. Bez nich nie dałaby rady.

Nagle usłyszała cichy jęk. Poderwała gwałtownie głowę. Spod wachlarza ciemnych rzęs, patrzyły na nią orzechowe oczy.

                                     ><

Remus rzucił teczkę na stół i opadł na krzesło. Kolejny raz nie udało mu się znaleźć pracy. Miał już tego dość. Jego przyjaciel był w szpitalu, a reszta śmiertelnie zagrożona, jego matka była ciężko chora, a on sam ledwo miał pieniądze na życie.

Zawsze chciał zostać nauczycielem w Hogwarcie, mieć wspaniałą żonę i dzieci. Jednak to było dla niego nieosiągalne. Przez swoją chorobę stracił szansę na normalne życie i wiedział, że prawdopobnie nigdy jej nie dostanie. Nagle przez jego okno wbiegł świetlisty patronus.

Remus aż podskoczył wylewając na ziemię zimną już kawę.

- James się obudził - powiedział świetlisty pies.

                                     ><

Lily czuła bicie jego serca i doszła do wniosku, że nie ma niczego piękniejszego na tym świecie. Jego ręka powoli głaskała ją po włosach, a druga gładziła po ramieniu.

- Chciałbym, żeby czas się zatrzymał - szepnął James. Przymknęła oczy. Ona też tego pragnęła.

- Chciałabym mieć dzieci - rzekła bezwiednie. Tak, że sama nie była pewna czy te słowa padły w jej głowie czy naprawdę rozbrzmiały w ich ciemnej sypialni.

- Ja też - powiedział James. Lily uniosła się i spojrzała w jego błyszczące w ciemności oczy.

- Na prawdę?

- Lily, nigdy nie pragnąłem niczego bardziej. Jeśli jesteś gotowa to ja nie mam nic przeciwko. Będziesz świetną matką.

- A ty ojcem - rzekła cicho i uśmiechnęła się.
Złapał ją za ramiona i przekręcił tak, że teraz to ona leżała pod nim. Odgarnął włosy z jej twarzy i pocałował ją delikatnie.

Minął tydzień odkąd wyszedł ze szpitala. Zaczęła się wiosna i wszystko ładnie rozkwitło. Przez to, że tyle przeszedł, miał trochę czasu na odpoczynek.

Potterowie wykorzystywali to jak mogli. Prawie wcale nie wychodzili z domu.

Rose i Syriusz im nie przeszkadzali bo wiedzieli, jak bardzo tego potrzebowali.
James i Lily zdziwili się więc, gdy drzwi otworzyły się z trzaskiem i do środka wszedł Black we własnej osobie.

- No wstajemy, wstajemy gołąbeczki. Przed nami dużo pracy.

- O czym ty mówisz Łapa - zapytał lekko podenerwowany James. - Nie widzisz, że już jesteśmy zajęci?

Lily uśmiechnęła się. Syriusz zapalił światło, a Potterowie skrzywili się.

- O, teraz już widzę.

- Nienawidzę cię - wymruczał James.

- Kochasz, a teraz się zbierajcie. Rogacz ubierz się. Idziemy do ogrodu.

- Czy ciebie na prawdę coś strzeliło?

- Idziemy! Macie dwie minuty - krzyknął i zamknął drzwi.

- O co mu znowu chodzi - westchnął Potter, ale posłusznie zaczął się ubierać. Lily przeczesała ręką włosy i przejrzała się w lustrze. Miała rumiane policzki, na których znacznie uwidaczniały się piegi.

James złapał ją za rękę.

- Jesteś najpiękniejsza. Chodźmy, bo Syriusz nas pośle do piekła.

Zeszli po schodach i wyszli do ogródka. Jak na wiosnę to było tam na prawdę ciepło.

Na trawie stał rozłożony długi stół, który wręcz uginał się od ilości jedzenia, a przy nim siedzieli wszyscy ich przyjaciele. Nawet Marlena, dla której przepustka z Hogwartu nie była już chyba żadną nowością.
Lily uśmiechnęła się szeroko.

- Niespodzianka! - zawołała Rose i klasnęła w dłonie. Mary i Benio zaśmiali się jednocześnie. Nie puszczali swoich dłoni, jakby bali się, że gdy to zrobią to nagle wszystko się skończy.

- Jesteście wspaniali - powiedział James, czochrając włosy. Usiadł koło Syriusza i poklepał go po plecach. Remus uśmiechnął się szeroko, a Peter raczej blado. Ostatnio bardzo schudł i chyba się czymś martwił. Lily było go szkoda. Najwyraźniej bardzo przejmował się całą tą sprawą. Chyba widok Jamesa w szpitalu bardzo go przeraził, bo był w stanie przyjść tylko raz, a i tak zemdlał.

- Siadajcie, bo jestem głodna - zaskomlała Alicja.

Lily i Rose usiadły obok siebie. Blue poczuła się jakby nagle odmłodniała kilka lat. Jakby znowu siedziała w Wielkiej Sali ze wszystkimi przyjaciółmi, a Huncwoci szykowali jakiś kawał.

- Dziękuje wam - powiedziała cicho Lily.

- Nie ma za co. To było potrzebne nam wszystkim. - Rose mrugnęła w stronę przyjaciółki.

Nie ma nic piękniejszego niż towarzystwo osób, które kochasz, a szczególnie w tak mrocznych czasach.

- Chcemy wam coś ogłosić - powiedziała Marlena, lekko stukając nożem w swoją szklankę.

- Dajesz Smith - rzekł Syriusz i delikatnie odgiął się na ławie.

- Ja i Robert postanowiliśmy wziąć ślub zaraz po tym jak skończę szkołę - oznajmiła z szerokim uśmiechem. Black prawie spadł z ławki na której siedział.

- Gratuluje! - zawołała Rose. I przytuliła młodszą przyjaciółkę.

- Za McKinnonów! - krzyknął Remus wznosząc kieliszek.

- Oby żyli długo i szczęśliwie - dodała Rose.

Huncwoci - Koniec [UKOŃCZONE]Where stories live. Discover now