Rozdział 8

888 42 3
                                    

- Caradoc zniknął - powiedział Fabian, a wszyscy zamilkli. Rose spuściła głowę i spojrzała na czarnego węża wijącego się po jej ramieniu. Jednak nie tylko jej wzrok tam powędrował. Prawie wszyscy zgromadzeni na kolejnym spotkaniu Zakonu nie mogli na to nie patrzeć. Każdy był pełen podjerzeń, bo nikt tak na prawdę nie wiedział co to znaczy.

- Może zamiast patrzeć na ręce tej biednej dziewczyny, skupilibyście się na wykonaniu misji - warknął Szalonooki Moody. Był dość blisko z Caradociem i wyjątkowo mu ufał. Jego starta dotknęła go więc osobiście.

- Myślę, że powinniśmy wybadać kto z ministerstwa jest już po jego stronie - rzucił Gideon.

- Odpowiem ci na to pytanie. Większość.

- Dużo Aurorów przymyka oczy na szarże śmierciożerców. Nawet już ich nie ściagają - powiedział Frank, przecierając twarz. Miał dość korupcji i fałszu w Ministerstwie. - A tych, którym to przeszkadza, wyrzucają za jakieś bezsensowne wykroczenia. Powód zawsze się znajdzie.

- W takim razie jesteśmy zdani na siebie - mruknął Syriusz z kwaśną miną.

- Potrzeba nam więcej ludzi, a każdy co chwila ginie lub znika. Nie wiem nawet jak to możliwe, że śmierciożercy tak dobrze nas znają - powiedział Benio sfrustrowany.

- Jest na to jedno rozwiązanie, ale jeśli to prawda to praktycznie już przegraliśmy - rzekł James niechętnie.

- Panie Potter chyba myślimy w podobnym kierunku - stwierdził Moody. - Między nami jest zdrajca.

W salonie Potterów podniósł się krzyk. Każdy próbował dodać coś od siebie, by się wytłumaczyć lub wyrazić swoją nienawiść do owego szpiega.

- Proszę o ciszę - odezwał się nagle Dumbledore, który do tej pory siedział cicho w dużym skórzanym fotelu. Wszyscy umilkli. - Rzeczywiście rzeczone przypadki wydają się bardzo dziwne i niepokojące, ale mogą to być oczywiście zwykłe zbiegi okoliczności. Dlatego radziłbym wam się nawzajem nie oskarżać, ale zachować ostrożność. Od tej pory zlecone wam osobiście misje mają pozostać tajne nawet przed resztą członków zakonu, czy przyjaciółmi - tutaj spojrzał przenikliwe na Huncwotów znad swoich okularów połówek.

><

- Widzieliście jak na nas spojrzał? - zapytał wściekły James. - Czy on myśli, że którykolwiek z nas mógłby zdradzić? Przecież tyle razy walczyliśmy dla zakonu.

- Zdrajca pewnie też - szepnęła Rose. Bała się, bo teraz blisko niej był ktoś, kto mógł z powrotem wysłać ją do tego piekła, w którym kiedyś się znalazła.

- Powoli nie mam już siły na to wszystko. To jest stąpanie po bardzo kruchym lodzie - rzekł Lupin, przeczesując ręką i tak rzadkie już włosy.

- Musi być jakieś wyjście - zabrał głos Syriusz. - Musi być jakiś sposób, żeby zwyciężyć.

- Sposobem jest to by nie tracić nadziei - szepnęła Rose. - Została nam tylko ona i miłość. Tym możemy go pokonać. Tym jesteśmy silniejsi. Lily i James niedługo biorą ślub. Wszystko jakoś się jeszcze ułoży dopóki się nie poddamy. Voldemort może rządzić jeszcze następne pięćdziesiąt lat o ile my nie stracimy siebie.

- Nie wiem teraz, czy ten ślub jest dobrym pomysłem, biorąc pod uwagę to co się dzieje - powiedział James, z tak zbolałym wyrazem twarzy, że wszyscy posmutnieli jeszcze bardziej. Lily złapała narzeczonego za rękę i ścisnęła ją mocno. Posłał jej zmęczony uśmiech.

- Nie, ten ślub musi się odbyć. Może nie powinniście robić nic wystawnego, ale wam obojgu będzie lepiej jeśli będziecie mogli nazwać się małżeństwem - wtrąciła Mary, która siedziała na kolanach Benia i obejmowała go tak mocno, jakby bała się, że zaraz zniknie.

Huncwoci - Koniec [UKOŃCZONE]Where stories live. Discover now