Rozdział 6

13.1K 651 162
                                    

— O czym? — zmarszczył czoło.

— O mnie. — powiedziałam z trudem.

— Słucham? — uśmiechnął się szeroko i wrócił się do pokoju. — Przecież nie mówisz byle komu o swoich problemach. — parodiował mnie.

— Wiem, ale... — zacięłam się.

— Ale co?

— Luke mi za bardzo nie pomógł, nie mogę porozmawiać z przyjaciółkami, bo to dotyczy ich, tak samo z Andrew. Nie znam nikogo innego, komu mogę się w tym momencie zwierzyć. — czułam się, jakbym coś przegrała. Było mi wręcz głupio, przez to, jak wcześniej go potraktowałam.

— Mów. — usiadł na łóżku. — Zacznij może od swojej mamy.

— Jezu... — ukryłam twarz w dłoniach. — Dwa lata temu mój ojciec zginął w wypadku samochodowym. Przeżyła to strasznie, ja też, ale mój charakter jest taki, że ja... Nie pokazuję za bardzo uczuć. Poradziłam sobie, ona nie. I tak zaczęła sypiać z kim popadnie, na początku dla zapełnienia pustki, teraz bierze za to pieniądze. Sypia nawet z tatą Luke'a, to dlatego mnie tam zastałeś. Często jest tak, że nie mogę przez to wrócić do domu. Nie tyle co nie mogę, ja nawet nie chcę. To w sumie tyle... Na jej temat. — odchrząknęłam.  — Lily i Kasie. Okropnie się kłócą, a ja czuję się winna, bo to przez Andrew. Kasie twierdzi, znaczy twierdziła, że wcale nie mam chłopaka, w ogóle cała jest przeciwna naszemu związkowi, a Lily wręcz przeciwnie. I tak się spierają, że masakra. Charlotte dołączyła do nas w tym roku, ale ona... Nie wiem, jest jakaś dziwna. Nic o sobie nie mówi. Kiedy pytamy o coś, co dotyczy jej życia po szkole, ucieka. No i Andrew. Te ciuchy, które ze sobą mam...

— Miałaś nocować u niego. — dokończył za mnie.

— Tak, tylko... Chciałam aby mnie wysłuchał, doradził, czy coś w tym stylu, a on... — usiadłam obok niego. — Zachowywał się jak Luke, zanim wyszliśmy od niego z domu. Chyba nie czai, że nie zawsze — spojrzałam w stronę okna i tam utkwił mój wzrok — przy spotkaniach mimo, że są tak rzadko, trzeba się kochać. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że zachowuje się tak od jakiegoś czasu. Jakbym była zabawką. — poczułam jego dłoń na swojej i momentalnie się odwróciłam.

— Szczerze, nie wiem co ci powiedzieć. Jakiś pomocny się nie okazałem. Wybacz. — powiedział zakłopotany.

— Słuchałeś. To wystarczy. — moje oczy powędrowały do bandaży. — Luke mi powiedział. O tej ścianie. To jakiś zamiennik cięcia się?

— Można tak powiedzieć. — zaśmiał się bez krzty wesołości. — Zapytasz czy to przez mojego tatę. Tak. Ale nie jestem w stanie na razie ci tego wyjaśnić. To jak dotykanie dopiero sklejonej rzeczy. Znowu się rozpadnie... — miał pusty wzrok. Był smutny. — A przecież tego byśmy nie chcieli. Składać na nowo czegoś, co już raz było składane. — westchnął głęboko i ścisnął moją dłoń, po czym ją puścił. — Jak pesymistycznie. Przyglądałem się dzisiaj twoim zdjęciom. Są naprawdę dobre, wiążesz z tym przyszłość?

— Tak. — uśmiechnęłam się. — W przyszłym tygodniu mam sesję. Jak bardzo moja mama jest nie taka, jak powinna być, to mi to załatwiła. Co jakiś czas takie mam, abym mogła się szkolić. Czasem też sama jestem w obiektywie.

— Mam obok siebie modelkę i o tym nie wiem? — zagwizdał.

— Nie jestem modelką. Muszę się postawić na ich miejscu, żeby wiedzieć co robić. Przynajmniej ja tak uważam.

— To witaj w klubie. Z mamą tez tak sądzimy. Jeżeli nam nie podoba się projekt, to dlaczego ma podobać się komuś? Znaczy każdy ma inny gust, ale takie, które nam się nie podobają realizujemy tylko na życzenie klienta. W co mierzysz potem? Jakieś studia?

— Nie myślę jeszcze o tym. Nie wybiegam na przód tak jak ty, taki młody, a już współpracuje z mamą w architekturze. — uśmiechnęłam się.

— Trzeba chwytać okazje. Później mogą się już nie przydarzyć. — wyszedł życząc mi dobranoc.

Miałam wrażenie, że to, co powiedział to jakaś aluzja do czegoś. A może to tylko ja miałam jakieś chore teorie spiskowe.

Detektyw to drugi wybór po fotografii. Zaśmiałam się sama do siebie.

* * *

Ku mojemu zdziwieniu, kiedy zeszłam na dół, on już tam był. Całe szczęście ubrany. Zwykle w książkach czy filmach jest tak, że ów chłopak nie ma na sobie koszulki, albo jeszcze lepiej, paraduje w samych bokserkach.

— Wyspana? — skinęłam głową. — Głodna?

— Nie jadam śniadań.

— To niedobrze. Śniadanie to najważniejszy posiłek dnia. — z jego ust wydobyło się coś, co przypominało kląskanie. — Spragniona?

— Tak, dzięki. — podał mi kubek herbaty. — Masz cukier? — udawałam zdziwioną. Uśmiechnął się szeroko.

— Wolisz miód? Przepraszam nie mam, zadzwoń do Lucasa. — oparł się o wyspę kuchenną. Kuchnia była w czarno-czerwonych barwach. Nie przypadła mi do gustu, ale nie była też najgorsza. Skończyliśmy pić i ruszyliśmy do szkoły. Patrzyłam przez okno, a droga wydawała mi się koszmarnie długa. W samochodzie panował zapach świerku, który lekko drażnił mój nos, ale dałam radę.

— O nie... — stęknęłam, kiedy dotarliśmy na miejsce a on parkował.

— Hmm?

— Za dużo ludzi. — westchnęłam.

— Czyżbyś się mnie wstydziła? — zapytał obrażony, zakładając ręce na krzyż.

— Nie. Nie lubię jak o mnie mówią. — ale jego już nie było. Otworzył mi drzwi, abym mogła wysiąść i nie ominęły mnie spojrzenia dziewczyn, a nawet chłopaków, kiedy podał mi rękę. — Mogłeś sobie darować.

— Jestem tylko dobrze wychowany.

— Eee, hej... Raven? — odwróciłam się i wybuchnęłam śmiechem, kiedy zobaczyła minę Lily.

— Wyglądasz jakbyś zobaczyła ducha. Cześć. — przytuliłam nadal zszokowaną przyjaciółkę. — Lily, to jest Colin. Boże, to nie ma sensu ona wie, Colin to jest Lily.

— Czeeeść. — niezdarnie przeciągnął to słowo, co wydawało się słodkie, podał jej dłoń, a ona nadal była oniemiała.

— Cześć. — szybko go puściła. — Mogę wiedzieć...

— Wyjaśnię ci potem.

— Okay? — mogłam ją wtedy nagrać, miałabym się z czego śmiać na starość.

— No siema, poziomki! — tego przywitania nie da się z nikim innym pomylić. Luke klepnął mnie w plecy, jakbym była jego kolegą.

— Uważaj. — zakrztusiłam się. — Nie jestem hokeistką, pacanie. — zdzieliłam go po głowie.

— Oj tam, oj tam. Poboli i przestanie. Nie? — cmoknął w stronę Colina, ale on tylko odwrócił głowę zażenowany. — Ooo, a kim ty jesteś, aniołku?

— Teraz rozumiem, dlaczego Raven o tobie nie opowiada. — skomentowała Lily, marszcząc czoło.

— No dokładnie. — przyznałam. — Chodź, bo się spóźnimy. Pa! — pociągnęłam ją za sobą. Miałam już dość bycia w centrum uwagi.

— Niezłe widoki z rana. Raven i Colin razem w jednym aucie. Jak do tego doszło? — i tym pytaniem mnie zamurowała. Nawet nie potrafiłam odpowiedzieć.

— Ja... W sumie nie wiem. Serio, po prostu do niego pojechałam i tam... Zostałam. — moje tłumaczenie się, przejdzie do historii żenady.

— Spałaś u niego w domu?! Może jeszcze z nim? — byłyśmy już przy schodach.

— U kogo w domu spałaś? — usłyszałam głos Andrew. 

Jedna nocWhere stories live. Discover now