Rozdział 26

8.3K 457 143
                                    

Środa rozpoczęła się przebojowo. Nie było dziewczyn, nie było też Colina, a ja stałam jak słup soli i gapiłam się na Lucasa, okładającego pięściami jakiegoś chłopaka. Przynajmniej okłada kogoś, a nie ścianę...

— Luke! — krzyknęłam.

— Twoje — uderzył go — zęby — znowu — pobawią się w berka! — wrzasnął na niego. Ten chłopak ma problemy z biciem ludzi? Najpierw Andrew, teraz on.

— Śmieszny jesteś. — odpowiedział bity. Nie wiem co miał na celu, bo wyraźnie widać było, że nie ma absolutnie żadnych szans.

— LUCAS!

— Nie wtrącaj się, Raven. — przewróciłam oczami i wyjęłam telefon i zadzwoniłam do Colina.

— Hej, gdzie ty jesteś?

— Już się stęskniłaś? — usłyszałam rozbawiony głos blondyna.

— Tak, oczywiście. — powiedziałam ironicznie. — Twój przyjaciel tłucze jakiegoś gostka, a wszyscy zamiast reagować, nagrywają to. Jeszcze nie widziałeś transmisji na Facebooku Eriki?

— Żartujesz sobie, już jestem na schodach. Gdzie to jest? — wtedy zobaczyłam go, jak się rozgląda, a potem się rozłączyłam. Podbiegł szybko i odciągnął Luke'a, który w trakcie wycierał sobie krew lecącą z jego nosa.

— Puść mnie!

— Ogarnij się! — Colin zdzielił go po głowie.

— Co się tutaj dzieje?! — Czy Watson musiała tu teraz być? Niedawno załatwiał u niej wyższą ocenę, a teraz widzi jak pierze się z jakimś chłopakiem.

— Evans? Dickens? — patrzyła na nich zdezorientowana, zresztą ja również jak i pozostali. Nie znam tego Dickensa, ale wygląda jak... O mój Boże.

To Tobias.

— Hej! Oł... — Charlotte zbladła na widok zakrwawionych chłopców. — Co tu się stało?

— Pobili się, ale nie mam pojęcia, co ten drugi tutaj robi, bo nie chodzi do naszej szkoły. — szepnęłam jej w ucho.

— Chyba oboje dawno nie byliście u dyrektora, co? — syknęła Watson. — Chcielibyście się wybrać, czy kulturalnie podacie sobie dłoń na zgodę? — tak też zrobili.

— Przepraszam Toby za te nieprzyjemności pierwszego dnia. — skierowała się do bruneta.

Zaraz, zaraz... Pierwszego dnia?!

— Jak to, pierwszego dnia? — zapytał Colin, wyraźnie zdenerwowany.

— Przeniosłem się z powrotem. — odpowiedział. — Dla Sophie. Nie wiem, o co się rzucasz, Luke. To było dawno.

— Co?! Stary, zastałem cię z moją dziewczyną w łóżku w pierdolone walentynki, a potem zniknąłeś jak jakiś tchórz, o co się rzucam?! — wymachiwał rękami.

— Evans, słownictwo! — skarciła go Watson. — Dickens, odjąć trzy ostatnie litery twojego nazwiska i już wychodzi, kim jesteś. — większość osób wybuchnęła śmiechem. — Rozejść się.

— Do pielęgniarki. — powiedział Colin, popychając lekko Lucasa w plecy. — No już! — warknął groźniej.

— Okay... Możesz mi wyjaśnić o co chodzi? — zwróciła się do mnie Lottie.

— Lucas był kiedyś z Sophie, a resztę chyba przed chwilą słyszałaś. — na jej twarzy pojawiło się obrzydzenie.

— Co mu się stało? — podeszła do nas Lily i była zmartwiona. Wyjaśniłam wszystko w ekspresowym tempie, a potem pokierowałyśmy się do klasy.

— Dziewczyno, po co ci ten sweter? — zdziwiła się Charlotte. Lil miała sweter mimo, że było gorąco.

— Eee... Dobra, nie będę cię oszukiwać. — zaciągnęła ją w jakiś zaułek, a ja poszłam za nimi. — Mam okropne blizny na plecach. Akurat wszystkie koszulki, które je zakrywają są w praniu, więc musiałam ubrać sweterek. — wzruszyła smutno ramionami.

— Ale na imprezie przecież miałaś sukienkę. — zmarszczyła czoło.

— Tak, w niej plecy były całe zakryte.

— Co to za blizny? — było widać, że Lily nie ma ochoty o tym mówić, a Lottie oczekuje wyjaśnień.

— Pies ją podrapał. — wtrąciłam szybko, co raczej sensowne nie było, ale nic innego nie przychodziło mi do głowy w tamtym momencie. Rozległ się dzwonek, który na szczęście przerwał tę niezręczną chwilę i wszystkie trzy poszłyśmy do klasy.

* * *

Charlotte razem z Lily pojechały po nowe buty, mnie to nie kręci, więc czekałam na schodach na chłopaków. Niestety ujrzałam tylko Colina.

— Gdzie Luke? — odgarnęłam niezgrabnie włosy, ponieważ wiatr powodował, że moja twarz była nimi cała zakryta dosłownie co sekundę.

— Po opatrzeniu pojechał do domu.

— Masakra... — pokręciłam głową.

— Dzisiaj mecz. Przyjdziesz?

— Będziecie grać bez Luke'a? — uśmiechnął się szeroko.

— Wyjątkowo tak. Nie chciałbym go męczyć, chociaż... Mógłby się wyżyć, ale nie, nie będzie grał. — wsadził ręce do kieszeni. — Weź ze sobą Lily, dobrze?

— Lily? Na co ci Lily? — zaskoczył mnie.

— Nie martw się, nie musisz być zazdrosna. — pokazał mi język, a ja spiorunowałam go wzrokiem. — Sophie też tam będzie, Tobias oczywiście dołączył do drużyny już pierwszego dnia, bo trener stwierdził, że to ogromny talent, bla,bla. — przewrócił oczami.

— Boisz się, że cię wygryzie... — stwierdziłam, trącając go łokciem w żebro.

— Absolutnie! — rozłożył ręce w geście obronnym. — Wracając do tematu, to myślę, że Lucas przy Lily jest spokojniejszy. To chyba ta dziewczyna, przez którą zapomina o Sophie. — spojrzał w niebo.

— Coś ty, tą dziewczyną jest Erica. — roześmiał się tak uroczo, odchylając głowę w tył.

— Jeśli powiem Lil, że ma przyjść ze względu na niego, na pewno to zrobi.

— Wiem. — uśmiechał się łobuzersko. — Powiedziała mi, kiedy zrywaliśmy.

— Wasze zerwanie to chyba najdziwniejsze w historii... Andrew...? — zobaczyłam go stojącego przy skuterze. Plułam sobie w brodę, bo nie czułam złości, a... Smutek, żal, tęsknotę... Miałam ochotę do niego podbiec i przytulić z całej siły, tak jak robiłam to za każdym razem, kiedy przyjeżdżał po mnie, teraz przyjeżdża po Kasie... Zauważył, że się na niego gapię i lekko się uśmiechnął, a potem dyskretnie pomachał. Odwzajemniłam ten ruch, tuż potem doszła do niego rudowłosa dziewczyna. Zrobiłam to samo, poszłam tam.

— Cześć. — przywitałam się sztywno.

— Hej...? — w oczach Kasie widziałam zdziwienie, strach, rozpacz?

— Nie rozstaliśmy się za dobrze. — powiedziałam wzdychając. — Chciałabym wam życzyć szczęścia i w ogóle... Nie jestem w tym dobra. — zaśmiałam się nerwowo.

— Wiem. — odpowiedzieli równocześnie. — Co u ciebie? — zapytała moja była przyjaciółka.

— Noo... W sumie dobrze, a u was?

— Cudownie. — spojrzeli na siebie, uśmiechając się.

— Z Lucasem wszystko okay?

— Nie wiem. — potrząsnęłam głową. — Jest w domu, Charlotte zaczęła się więcej odzywać. Lily ma ciężki okres. — bawiłam się paskiem z zegarka.

— A Colin? Jesteście razem?

— Nie, nie. Coś ty, Kasie. Nie jestem taka szybka. — odchrząknęłam. — To... Trzymajcie się, pa! — odwróciłam się na pięcie i patrząc w ziemię wróciłam na miejsce. Uniosłam głowę, ale blondyna już nie było. 

Jedna nocWhere stories live. Discover now