Rozdział 9

11.3K 538 157
                                    

— Nie wiem. — odpowiedziała rudowłosa. Wybuchnęłam histerycznym płaczem.

— Nie poradzę sobie bez niej! — krzyknęłam rozpaczliwie, robiąc krok w przód, aby wbiec do tego domu i pomóc Colinowi, ale Luke złapał mnie za koszulkę i pociągnął w tył.

— Zwariowałaś? — usłyszałam syreny policyjne. Przed moimi oczami pojawiła się jakaś sylwetka, ale nie mogłam zidentyfikować kto to jest, ponieważ obraz rozmazywał mi się pod wpływem łez. Dopiero, kiedy byli już blisko,  zobaczyłam ich. Colin prowadzący Raven pod ramię.

— Raven! — rzuciłam się na nią, jak zwierze na mięso.

Perspektywa Raven

Nie potrafiłam się ruszyć. Ten facet nadal był w domu, ale był ktoś jeszcze. Wkrótce mnie znalazł.

— Raven? Nic ci nie jest? — oszukane zielone oczy, patrzyły na mnie z troską.

— Nie mogę wstać. — powiedziałam strasznie cicho.

— Pewnie dlatego. — wskazał palcem na mój piszczel. Sączyła się z niego krew i dopiero po zobaczeniu tego, dotarło do mnie, że przecież zostałam postrzelona. Podał mi rękę.

— Dasz radę iść sama?

— Tak. — byłam zaskoczona, bo rzeczywiście chód nie sprawiał mi aż takiego bólu. Oczywiście potrzebowałam jego pomocy, aby poszło to sprawnie.

Schodząc na dół, zobaczyłam tego kolesia przywiązanego do barierki. Spojrzałam na Colina z podziwem, na co się uśmiechnął. Kiedy wyszliśmy na zewnątrz, widziałam jak Lucas trzyma Lily, co było dziwne... Ale nie martwiłam się tym dłużej, kiedy blondynka wpadła mi w ramiona. Na szczęście policja była już w drodze.

— Myślałam, że nie żyjesz!

— Oh, nie pozbędziesz się mnie tak prędko. — zaśmiałam się, a ona ze mną.

— Wy obie musicie do szpitala. — Luke wskazał na mnie i na Kasie. — Natychmiast!

— Ale musimy zeznać...

— Zrobicie to w szpitalu. Colin zostań z Charlotte i Lily, ja je zawiozę. — powiedział brunet. Kiedy usadowiłyśmy się na tylnym siedzeniu, nadal byłyśmy przerażone. Dostałam w czoło batonikiem. — Zjedzcie to, pomoże wam.

— Ała! Człowieku naucz się rzucać. — skarciłam go i podzieliłam słodycz na pół.

— Kto by pomyślał, że w tym mieście takie rzeczy się dzieją i to jeszcze w pobliżu mnie. Na dodatek u osób, które znam. Coś ty przeskrobała Raven, hmm? — pokręcił niedowierzająco głową.

— To nie ja. Myślę, że to moja mama. Zresztą, skup się na drodze.

— Kochana, jestem wyśmienitym kierowcą. — powiedział nonszalancko, na co Kasie prychnęła.

— No co?

— Nie nic... Uważaj, bo z twoim celem nie trafisz do tego szpitala.

— Trafię z zamkniętymi oczami. — posłał jej buziaka.

— Wiesz Luke, jest w tym jakiś plus. Nie musisz się zabezpieczać, i tak nie trafisz. — przybiłam piątkę z Kasie i się roześmiałyśmy.

* * *

Byłam już dawno przebadana na dziesiątą stronę, w sumie tak jak i Kasie. Zdążyłam nawet złożyć zeznania, a mojej matki wciąż nie było. Jedyny plus całej tej strzelaniny, to niemożność chodzenia do szkoły. Colin zapukał w szybę i wszedł.

Odchrząknął i zwrócił się do Lily, która warowała przy mnie jak pies.

— Zapomniałem oddać. — odwróciła się zaskoczona. Chodziło o kokardę, ale zamiast po prostu jej ją wręczyć, samoczynnie zawiązał ją na jej złotych włosach. Zarumieniła się i szybko skierowała w moją stronę, a ja puściłam jej oczko uśmiechając się szeroko.

— Jak się czujesz? — zapytał, wyraźnie zmartwiony.

— Lepiej niż wcześniej. — powiedziałam od niechcenia.

— Co za absurd, nie? Takie rzeczy... Myślałem, że dzieją się tylko w filmach.

— Też tak myślałam. — wyznałam.

— Gdzie Kasie? — Lily zorientowała się, że u niej nie była.

— W dwójce. — wyprzedził mnie chłopak.

Był u niej? Może z Lukiem.

Moja przyjaciółka zostawiła mnie tutaj z tym blondynem, choć to ona powinna zostawać z nim sam na sam.

— Dziękuję. — powiedziałam cicho. — Nie mam pojęcia, jak ci się odwdzięczę.

— Raven — zaśmiał się — nie musisz mi się odwdzięczać, bo nie masz za co. To obowiązek, pomagać ludziom. — posłał mi ciepły uśmiech, a wtedy do sali wleciała zdyszana matka.

— Już jestem... — Colin przywitał się z nią i zostawił nas same. Miałam nadzieję, że poszedł za Lily.

— Kochanie, tak strasznie cię przepraszam, nie mogłam się urwać! Wszystko w porządku? — pogłaskała mnie po głowie.

— Tak. Co to, do cholery, był za facet? Jesteś mi winna wyjaśnienia i to duże. — założyłam ręce na krzyż. — Może następnym razem nie przyjmuj klientów z jakiś gangów czy mafii? Tak będzie bezpieczniej. — prychnęłam, wytykając jej dorywczą pracę.

— To nie był mój klient. — powiedziała patrząc w okno.

— Co?! — krzyknęłam tak głośno, że pielęgniarki za drzwiami mnie usłyszały.

— Ciszej, na litość boską. — skarciła mnie. — Ten mężczyzna nazywa się Tim Nilsson.

— I? — mówiła tak wolno, że miałam ochotę wcisnąć przycisk „przyspiesz", ale takowy nie znajduje się niestety w prawdziwym życiu.

— Daj mi dojść do słowa. — rzuciła mi krzywe spojrzenie. — Pojęcia nie mam kim on jest. Zadzwonił do mnie na numer służbowy i powiedział, że mam natychmiast się z nim spotkać, a jak tego nie zrobię to...

— Zabije cię?

— Ciebie. — ucięła krótko. Połknęłam gulę śliny i słuchałam dalej. — Policja powiedziała, że twój ojciec miał wrogów. Nie wiem, o co dokładnie chodzi, ale o jakąś inną dziewczynę, którą Robert — pierwszy raz wypowiedziała imię ojca odkąd zmarł — rzekomo zabrał od niego, czy tam nich i obiecał w zamian inną. Zagroził, że „córeczka Tima zginie, jeżeli nie dostanę z powrotem Emily." Nie wiem kim ona jest, ani co twój tata zrobił, ale teraz jesteś już bezpieczna. To tylko ten gość miał o to taki problem, przesłuchano innych, którzy dawno o tym zapomnieli. Nie wiem skąd miał nasz adres, ale jesteśmy bezpieczne. — ujęła moją dłoń.

— Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, jak idiotycznie to brzmi?

— Skarbie, to prawda.

— Nie wierzę ci. — byłam przekonana, że ściemnia. To było tak chaotyczne i nielogiczne, że miałam ochotę zaśmiać jej się prosto w twarz. Spojrzała na mnie smutno.

— Ale niech ci będzie. — rozłożyłam ręce w geście obronnym. Nie chciało mi się z nią kłócić. Grunt, że koleś siedzi. Zza szyby machała do mnie Lily z nieciekawą miną. Uniosłam brwi w górę. Obok niej pojawił się Andrew. Moja mama zauważyła moją minę i wyszła.

— Lily mi wszystko opowiedziała. — przytulił mnie mocno brunet. Za mocno. — Przysięgam, że gdybym tam był... — pokręcił głową z niedowierzania.

— Daj spokój, wszystko dobrze się skończyło.

— Moja malutka... — położył głowę na moim brzuchu.

— Twoja. — szepnęłam. 



Jedna nocWhere stories live. Discover now