Rozdział 28

7.7K 467 66
                                    

— Kto jest w szpitalu? — powtórzyłam.

— Moja mama, Raven, moja mama jest w szpitalu. — położyłam dłoń na jego głowie i przycisnęłam mocniej do siebie.

— Co się stało? — bolało. Bolało mnie to, że on cierpiał.

— Dała mu szansę, nie było mnie, znowu to zrobił, skrzywdził ją, a ja byłem na pierdolonym meczu... — nie rozumiałam za bardzo, co ojciec Colina zrobił jego mamie, ale nie chciałam go pytać, ponieważ jeszcze bardziej by go to dobiło.

— Będzie dobrze. — powiedziałam, choć nie miałam pojęcia, jak bardzo jest źle.

— Nie, nie będzie. — odsunął się i potrząsnął głową. — Jest w śpiączce, w cholernej śpiączce. — ściskał moje dłonie, jednocześnie robiąc to samo z powiekami, aby się nie rozpłakać.

— Musisz myśleć pozytywnie, wybudzi się szybko. — puściłam go i pomasowałam po ramieniu.

— To tak nie działa, Raven. — spojrzał w moje oczy swoimi różnobarwnymi. — Nie wiem... Co mam zrobić? — nie byłam pewna czy on pytał, czy może stwierdzał.

— Chodź, nie będziemy tu stali jak słupy. — pociągnęłam go do mojego pokoju. Nigdy nie byłam dobra w pocieszaniu, czy rozmawianiu o emocjach, przez co nie bardzo wiedziałam, jak postępować. Andrew nigdy nie był taki przybity i zdołowany. On nigdy nie miał takich problemów.

Colin usiadł na moim łóżku i ukrył twarz w dłoniach.

— Co mogę dla ciebie zrobić? — szepnęłam, jakby bojąc się, że spowoduję coś złego głośniejszym głosem.

— Boże, nie wiem. — rzucił pretensjonalnie. — Naprawdę nie wiem, myślałem, że ty wiesz.

— Oczywiście. — prychnęłam arogancko, zakładając ręce na krzyż. Uniósł głowę i spiorunował mnie wzrokiem.

— Musisz teraz? — wstał.

— Hmm?

— Czy musisz teraz być taką suką? — otwarłam zdumiona usta, po czym się uśmiechnęłam.

— Nie ja kazałam ci się we mnie zakochiwać. — przygryzałam nerwowo wargi.

— Jezu... — wykonał pełny obrót wokół własnej osi, trzymając się za kark. — Po prostu bądź miła. Proszę cię, bądź Raven.

— Byłam miła, dopóki nie wyskoczyłeś ze swoją teorią, jaka to ja jestem wszechwiedząca. — odgarnęłam nonszalancko włosy i czekałam na odpowiedź.

— Daj mi spokój. — syknął. Ze złości drgała mu dolna szczęka.

— Colin, wściekasz się o to, że cię nie pocałowałam czy może o to, że poszłam do Andrew? — uniosłam jedną brew w górę a on się zaśmiał.

— Wściekam się, że jesteś taka... Bezuczuciowa i nie potrafisz mi pomóc. — klasnął teatralnie w dłonie.

— Słodki Jezu, Colin! Nie jestem superbohaterką, abym mogła to zrobić, nie potrafię pstryknąć palcem i wszystkiego naprawić, na co liczyłeś? Nie jestem u diabła jak Lily! — wskazałam w kierunku jej domu. — Więc nie bądź na mnie za to zły do cholery, bo... Bo nawet nie wiesz jak bardzo chciałabym ci pomóc, ale nie potrafię! Po prostu nie potrafię... — spuściłam głowę w dół. Zapadła niezręczna cisza, którą przerwała moja mama.

— Masz, nie było z groszkiem. — rzuciła we mnie paczką warzyw na patelnię i dopiero po tym zorientowała się, że nie jestem w pokoju sama.

— Dzień dobry. — Colin lekko uniósł rękę.

— Dobry... — zmarszczyła czoło. — Przypominasz mi kogoś. — uśmiechnęła się szeroko.

Nie no, zaraz wyjdę z siebie i stanę obok.

— Tak mamo, przypomina ci jego wujka, z którym sypiasz. — typowe. Nie ugryzłam się w język. — Przepraszam jestem... Zmieszana.

— To ja was zostawię. — powiedziała niepewnie i ostrożnie się wycofała. Razem z jej wyjściem, moje emocje trochę opadły.

— Twoja mama... Lepiej rzuca, niż Luke. — rzucił na rozluźnienie atmosfery, na co parsknęłam śmiechem, ale raczej żenady.

— Raven wybacz, nie jestem sobą. Nie powinienem tak na ciebie naskakiwać.

— Nie przyznawaj mi teraz racji. — pogroziłam mu palcem. Rozłożył ręce w geście obronnym. — Słuchaj, nie chcę się teraz kłócić, naprawdę mi przykro z powodu twojej mamy, ale nic nie mogę zrobić, żeby do nas wróciła. Lily ma masakrę w domu i na swojej twarzy... A w sobotę obchodzi swoje osiemnaste urodziny, chciałabym, aby ten dzień był miły, a żeby tak było, muszę się uspokoić już dziś. — oklapłam na fotel w rogu.

— To już w sobotę? — zaskoczył się. — Nie wiedziałem. — podszedł i przyklęknął przede mną. — Co masz zamiar zrobić? Pomóc jakoś?

— Nie... — machnęłam lekceważąco ręką. — Zabiorę ją w nasze miejsce po prostu, tort, prezent i takie tam. Przynajmniej na chwilę zapomni o tym piekle, które ma w domu. — wciągnęłam powietrze i powoli je wypuściłam.

— Co jest? — zmartwił się i położył dłoń na moim kolanie.

— Nic. — pokręciłam głową. — Tylko... — spojrzałam na niego i natychmiast zapomniałam o tym, co mam powiedzieć, więc zmieniłam temat. — Przestań to robić, proszę. — szepnęłam, patrząc na jego knykcie.

— Raven. — uśmiechnął się szeroko. — To nie boli, naprawdę.

— Mnie to boli. Nie mogę znieść tego, że się tak ranisz, więc przestań, do cholery. Ile razy mam cię o to prosić? — był rozbawiony. — I z czego się śmiejesz? Żałosne, tak? No wiedziałam...

— Nie, nie Raven. Nie śmieję się z ciebie, tylko się cieszę. — oznajmił, badając moja twarz wzrokiem. — Cieszę się, że się martwisz, bo to oznacza, że jestem dla ciebie ważny...

— Na litość boską, Colin, oczywiście, że jesteś dla mnie ważny...

— Daj mi skończyć! — przerwał mi. — Nie w taki sposób głupku. — uniosłam brwi. — Wiem, że... Czujesz coś do mnie. — widząc moje oburzenie, puścił mi oczko równocześnie wstając. — Muszę iść, chcę posiedzieć z mamą. Widzimy się jutro w szkole, cześć. — zostawił mnie oniemiałą.

Pojęcia nie miałam, co ten chłopak ze mną robił, jak to robił, dlaczego, u licha, przy nim zachowywałam się jak niedorozwinięta foka i mówiłam rzeczy, których bym nie powiedziała, dlaczego działał mi tak na nerwy, a mimo to mogłabym spędzać z nim czas godzinami, jakim cudem był tak nieziemsko przystojny, a przy tym jego charakter był rewelacyjny, ponieważ nie zwracałam uwagi na jego wady, które niestety były ( jak u każdego), ale jedno wiedziałam na pewno. Na sto procent, na moją mamę, zmarłego tatę i wszystkich pastafarianinów - byłam  zakochana w Colinie Andersonie.

Jedna nocWhere stories live. Discover now