{Rozdział Pierwszy} | Poprawione

1.7K 175 99
                                    

Jeśli Juliusz Słowacki miałby wybrać znienawidzoną porę tygodnia, byłyby to bezsprzecznie niedzielne poranki. A zwłaszcza takie jak ten. Obudziwszy się jak zwykle, to jest zdecydowanie zbyt wcześnie, chłopak spędził dobre pół godziny leżąc opatulony szczelnie w kołdrę z zamkniętymi oczami i chowając się przed natrętnymi promieniami słońca wpadającymi do jego pokoju przez nie do końca zasłonięte, ciemnoszare zasłony.

Właściwie, to czarnooki nie powinien tego pomieszczenia nazywać "swoim", choć przez ostatni rok już doń tak przywykł, że nie wyobrażał sobie by jego codzienna egzystencja z dala od ludzi odbywała się gdzie indziej niż w tym miejscu, w którym znalazł się teoretycznie przypadkiem.

W praktyce wyglądało to tak, iż jego ojczym wraz z mamą stwierdzili, że siedemnastoletni wówczas Julek musi się choć trochę usamodzielnić... albo przynajmniej znaleźć sobie przyjaciół.

Nikt nigdy nawet nie próbował dochodzić jaki układ planetarny i jaka moc nadprzyrodzona przyczyniła się do tego, że ciemnowłosy chłopak poznał akurat Tadeusza Kościuszkę. Tajemnicą piekielną pozostawało również to, jak te dwa sprzeczne charaktery znalazły nić porozumienia na tyle silną, że pewnego dnia Julek po prostu się spakował i stwierdził, że przeprowadza się na co najmniej rok do swojego przyjaciela, co poparł jedynie argumentem "Sami chcieliście, bym stał się bardziej odpowiedzialny".

Czarne oczy otworzył dopiero gdy usłyszał przy uchu głośny dźwięk powiadomienia o przychodzącej doń wiadomości. Po sprawdzeniu tejże sprawy uśmiechnął się nieznacznie sam do siebie i ziewając usiadł na łóżku.

Zwykłe "Dzień dobry" czasem naprawdę wiele zmienia w kwestii humoru człowieka, a Juliusz przekonał się o tym nie po raz ostatni.

Młody poeta zwlókł się z posłania, po czym zgarnął z krzesła przygotowane poprzedniego dnia ubrania i przebrał się w nie w tempie błyskawicznym. Już po krótkiej chwili zamiast mieć na sobie białą, ciut za dużą koszulkę i szare, dresowe spodnie od pidżamy, ubrany był w czarne jeansy, ciemnoniebieski T-shirt i swoją ulubioną bluzę. Wykonawszy te wszystkie czynności wyszedł z pokoju i skierował się do kuchni.

Widok jego współlokatora, ogarniętego w znacznie większym stopniu niż on sam lecz półleżącego na kuchennym blacie z telefonem przy uchu i uśmiechem na całą twarz nie zdziwił go praktycznie wcale.

Przyzwyczaił się już, że jego przyjaciel jest tak zwanym "rannym ptaszkiem", co było tylko jedna z wielu rzeczy, które ich różniły. Jednak przez to iż Kościuszko, zajęty rozmową telefoniczną w języku angielskim, nie zwrócił na niego szczególnej uwagi, on zrobił to samo. Po chwili zastanowienia wyjął po prostu z szafki wiszącej nad zlewem biały kubek, a z jednej z szuflad jeszcze łyżeczkę i wlał do niego mleka, po czym wsypał doń trochę cukru i dwie łyżeczki kakao.

Zupełnie zignorowawszy zażenowane spojrzenie ciemnego bruneta, który zapewne miał już na języku jakąś uwagę na temat słodzenia słodkich rzeczy, wyszedł sobie najspokojniej w świecie z pomieszczenia i wrócił w krótkim czasie do punktu wyjścia.

Pokój zamieszkiwany przez ciemnowłosego był średniej wielkości i posiadał ściany w kolorze iście słonecznikowym, które przez pierwszy miesiąc niezwykle chłopaka raziły. Coś odrzucało go od tego koloru, choć nie potrafił do końca sprecyzować co. Na jego szczęście, ciemnobrązowe, drewniane meble i zasłony w kolorze grafitu znacznie ochładzały słoneczną barwę, wpadając z nią w bardzo ładny, przynajmniej dla osiemnastolatka, kontrast.

Usiadł przy potężnym biurku na czarnym krześle obrotowym i przesunąwszy na bok stertę jakichś mało dlań ważnych papierów, odłożył na nie naczynie z niezaczętym jeszcze kakao. Lewą dłonią ujął łyżeczkę i zaczął mieszać w kubku, prawą zaś wydobył spod sterty zeszytów jeden szczególnie dla niego ważny.

Zwiędłe Kwiaty [Modern Alternate Universe] | Zakończone/PoprawaWhere stories live. Discover now