{Rozdział Piętnasty}

1K 150 9
                                    

Doktor Becu wszedł do pomieszczenia i natychmiast się wzdrygnął. W pokoju Juliusza było delikatnie mówiąc lodowato. Grzejnik był wyłączony, a okna i balkon otwarte na oścież. Gdy jednak spojrzał na syna swojej żony, podskoczyło mu ciśnienie i od razu zrobiło mu się cieplej.

-Ile razy mam ci powtarzać, że w tym domu się nie pali?! -krzyknął. Czarnooki jednak udawał, że tego nie usłyszał.

Odkąd po raz pierwszy przeczytał list od swojego najdroższego przyjaciela, minęło równo dziesięć dni. Nie licząc papierosów i wody, nie miał od tego czasu nic w ustach, przez co straszliwie schudł. Leżał na łóżku w rozpiętej do połowy białej koszuli i jeansach. Jego skóra była prawie biała, przez co włosy spadające mu na twarz wydawały się być ciemniejsze niż zwykle. Sprawiał wrażenie porcelanowej lalki, niezdolnej do jakiegokolwiek ruchu, która rozpadłaby się gdyby jej dotknąć.

Jednak był to dalej człowiek, a nie jego porcelanowa podobizna. Wskazywało na to to, że co jakiś czas wyjmował z ust papierosa i wypuszczał z płuc dym.

Aż wierzyć się nie chciało, że był to ten sam człowiek, który rzucił się na Adama by wyrwać mu swoje dzieło, ten sam który rzucał ciętymi tekstami, ten sam który pyskował Kochanowskiemu, ten sam który potrafił się cieszyć z małych rzeczy i ten sam który próbował pozbyć się z umysłu oczu Mickiewicza. Teraz to wszystko z niego uleciało. Miał ochotę spędzić każdy dzień tak jak robił to teraz. W przerwach między papierosami czytając list Ludwika, marznąc niesamowicie i zatapiając się we wspomnieniach. I mieć przed oczami tą cudowną twarz przyjaciela, która dawała mu ongiś tyle szczęścia...

-SŁYSZYSZ CO DO CIEBIE MÓWIE GÓWNIARZU?! -wrzasnął jego ojczym i wyrwał mu peta z ust, następnie wywalając go przez okno.

-ODBIŁO CI?! -Juliusz wrócił do teraźniejszości i usiadł na łóżku patrząc na niego morderczym wzrokiem. Becu, zamiast odpowiedzieć, zamknął wszystkie okna oraz wyjście na balkon, odkręcił kaloryfer na maksa i spoliczkował chłopaka. Czarnooki syknął i złapał się za policzek.

-NIE ZAPŁACE ZA TWOJE LECZENIE, WIĘC W TYM MOMENCIE SCHODZISZ NA DÓŁ I IDZIESZ COKOLWIEK ZJEŚĆ, ZANIM SALOMEA DO KOŃCA SIĘ ZAŁAMIE, ROZUMIESZ?!

-Spieprzaj -warknął ciemnowłosy i z trudem wstał.

***

-Jeszcze tylko cztery dni ferii... -westchnął boleśnie Cyprian. Siedzieli całą trójką w salonie i grali na konsoli w nową grę, której pochodzenia Adam za nic nie chciał im ujawnić, więc razem z Chopinem stwierdzili, że pewnie komuś ją ukradł.

-E tam, następny miesiąc jest najkrótszy w całym roku, a w sobotę impreza -wzruszył ramionami Mickiewicz. Fryderyk zastopował grę.

-Jaka impreza? -spojrzał na chłopaka marszcząc brwi.

-Stwierdziłem, że zrobię osiemnastkę w ostatni dzień ferii, ale potem stwierdziłem, że pisanie sprawdzianu z matmy na kacu to niezbyt dobry pomysł, więc... Sobota.

-A kogo zapraszałeś? -tu wtrącił się Norwid, a Mickiewicz zaśmiał się zmieszany.

-Zwale to na was. Kogo zaprosicie tego ja zniosę -zaśmiał się poeta. -Wracamy do gry?

-A jak zaproszę Juliusza? -pianista uśmiechnął się chamsko.

-To niech lepiej przyniesie jakiś genialny prezent lub przynajmniej dobrą wódkę, bo inaczej wykopie go za drzwi.

Zwiędłe Kwiaty [Modern Alternate Universe] | Zakończone/PoprawaWhere stories live. Discover now