Rozdział 1

3.6K 172 71
                                    

- Choć [Reader]! Ile można na ciebie czekać? - zawołała Emily.

- Idę, idę. Nie gorączkuj się tak. Przecież pierniki raczej Ci nie uciekną. - rzuciłam wybijając się z własnych rozmyślań.

- Panienki, rodzice czekają już w powozie. Nie chcę pośpieszać, ale wydają się być lekko zniecierpliwieni. – oświadczył nagle nasz lokaj Henry, który wyrósł znikąd w salonie.

- Już idziemy! – wykrzyknęła moja starsza siostra, nim zdążyłam zareagować, jednocześnie łapiąc mnie za rękę i ciągnąc za sobą.

Zanim się obejrzałam byłam już z rodziną na festynie. Jak zawsze na Tamizie roiło się od straganów z najróżniejszymi drobiazgami. Dosłownie wszystkim, co tylko jest wstanie zwabić ludzkie oko. Zaciekawiona, na co uda mi się trafić w tym roku, rozejrzałam się wokoło, dostrzegając stoisko z zabawkami firmy Funthom. Uwielbiałam się nimi bawić w dzieciństwie. Swoją drogą miałam jeszcze kilka zabawek tej firmy, m.in. arkę Noego. Wiem, to dosyć zabawne, ale jakoś nie mogłam się z nimi rozstać. Przypominały mi one o osobie, której nigdy nie będę w stanie zapomnieć. Nigdy.

- To co? Rozdzielamy się czy chodzimy razem? – do moich uszu w końcu doleciało już któryś raz z rzędu powtarzane pytanie mojej mamy Blanci.

- Lepiej się rozdzielić. W ten sposób będziecie mogli zobaczyć występy, a ja z [Reader] zaopatrzymy się w zapas pierników. Zanim je wykupią. - stwierdziła Emily, rzucając mi przy ostatnim zdaniu gromkie spojrzenie, które miało dać mi do zrozumienia, że nie mam prawa się obijać w drodze do stoiska.

- W takim razie spotkajmy się przy scenie o 15.00. - odparł nasz ojczym, nim się obejrzałam, znikając z mamą w tłumie.

- Co tak patrzysz? Idziemy! - zakomenderowała Emily.

Nie wiele myśląc, posłusznie ruszyłam za nią. Moja siostra naprawdę kochała pierniki. Nawet za bardzo. Ze wzrokiem istnego szatana przebijała się przez cały ten zgiełk, momentami po prostu na żywca taranując wymijanych przechodniów. Czasami odnosiłam wrażenie, że mimo iż jest starsza ode mnie o 4 lata to i tak mam nad nią przewagę wiekową. Gdy dotarłyśmy do stoiska musiałam ją powstrzymać przed wykupieniem całej jego zawartości.

- Czemu nie pozwoliłaś mi kupić tych pierniczków z nadzieniem? Przecież starczyło by nam pieniędzy. - spytała Emily, za w czasu dobierając się do pierwszego opakowania świątecznych ciastek.

- To proste, masz tendencje do jedzenia wszystkiego na raz, a po tej ilości i tak rozboli Cię brzuch. - uśmiechnęłam się z politowaniem.

- Nle plawda. - wybełkotała z pełnymi ustami.

W tym momencie moją uwagę przykuło stoisko z kwiatami. Było dość ekscentryczne jak na tą porę roku. Kocham kwiaty. Najbardziej uwielbiam białe róże. Posiadają w sobie tyle gracji i niewinności. Z jednej strony są delikatne, a z drugiej są zaopatrzone w kolce, które kłują. Poddałam się tym rozmyślaniom i zanim się zorientowałam moja siostra zniknęła gdzieś w tłumie. "No i pięknie. Gdzie ja ją teraz znajdę?" - pomyślałam lekko zirytowana. Niby była to moja wina, bo nie powinna się tak nagle zatrzymywać, ale mimo to powinna na mnie zaczekać. Nie zwlekając ruszyłam do przodu, szybko skręcając w boczną uliczkę między straganami. Uznałam, że pewnie ruszyła w kierunku sceny, a to była najkrótsza droga. Nagle znikąd wyrósł przede mną chłopak o ciemnych włosach i jednym, dziwnie hipnotyzującym, błękitnym oku, gdyż drugie miał zakryte czarną przepaską. Zdziwiona, cofnęłam się lekko do tyłu, wtedy zauważając za nim mężczyznę o kruczoczarnych włosach i czerwonych oczach. Oboje zmierzyli mnie wzrokiem. Wyższy, wyglądający na lokaja, szybko złapał mnie za nadgarstek i w mgnieniu oka znalazłam się w pobliskim namiocie. Lekko przerażona spojrzałam na tą ekscentryczną dwójkę. Jeden z nich wyglądał dokładnie jak zmarły 5 lat temu Ciel Phantomhive, ale on aktualnie miałby 18 lat, ten natomiast zdawał się być w moim wieku (13 lat), co idąc prostym tokiem rozumowania, było kompletnie niemożliwe. Gdyby nie to, że odkąd widziałam hrabię minęło dobrych kilka lat przysięgłabym, że to on. Ale to nie mógł być on. Nie wierzyłam w to. Inaczej nie doszło by do tej tragedii, którą długi czas żył cały Londyn. Elizabeth Midford zmarła z miłości do niego... Gdy tak stałam osłupiała i nie dowierzałam w to, co widzę, lokaj nagle uśmiechnął się do mnie.

Odwzajemniłam gest, z jakiegoś dziwnego powodu, za pewne nerwów spowodowanych tym całym wydarzeniem, mimowolnie odnosząc wrażenie, jakby była to jakaś swego rodzaju pułapka.

-Z całego serca przepraszamy, za tak haniebne posunięcie. Mam nadzieję, że Panienka nie wystraszyła się za bardzo. - rzekł wysoki mężczyzna jednocześnie kłaniając się przede mną.

- Och, ależ nic się nie stało. - odpowiedziałam, mimo iż nie byłam tego taka pewna. W końcu zostałam wciągnięta znienacka do jakiegoś namiotu, przez dwóch obcych mężczyzn, którzy przypominali mi znajomych z przeszłości.

"Jacyś fanatycy czy jak?"- przez mój umysł samoistnie przedostała się taka myśl.

- Mamy jednak prośbę, czy mogłaby Panienka podejść do pobliskiego stoiska z kwiatami i kupić bukiet białych róż? – kontynuował lokaj, przybierając przy tym niezwykle uprzejmy, przekonujący ton.

Mój wewnętrzny niepokój zaczął wzrastać. Jednak postanowiłam udać, że wszystko jest dobrze i spełnić ich prośbę.

- Oczywiście, jak duży ma być? – zapytałam.

- Możliwie jak największy. - odrzekł chłopak o błękitnym oku.

Zdryblałam. O ile co do wyglądu nie byłam w 100% pewna, to po usłyszeniu jego głosu przeszły mnie ciarki. Przestałam mieć jakiekolwiek wątpliwości. Poczułam, że kręci mi się w głowie. Nogi zaczęły się pode mną uginać. Zdążyłam jeszcze spojrzeć na nich z przerażeniem w oczach i osunęłam się bezwładnie na ziemię.

Ciel Phantomhive x Reader : Demon płaczący nad różąWhere stories live. Discover now