Rozdział 9

742 42 31
                                    

Cukrzyca alert

***
James praktycznie cały następny dzień spędził z Alex. Siedzieli w bibliotece, opracowując plan działania. O dwudziestej pierwszej jednak poczuli się już zmęczeni, i rozeszli się w swoje strony. Tymczasem Lily i Nathan stali przed wejściem do pokoju wspólnego Gryffindoru, żegnając się przed snem.

- Miłych snów, Lily - brunet przytulił ją, a później pocałował, by za chwilę znów ją przytulić.

- Nawzajem, Nathan. To do jutra - pożegnała się, po raz ostatni go całując, a gdy zniknął za zakrętem, wypowiedziała hasło i weszła do pokoju.

Pokój wspólny był prawie pusty. Wszyscy z roku Lily wiedzieli, że jutro z samego rana czekają ich zaklęcia ze Ślizgonami, więc musieli być wyspani i pełni energii. Usiadła na kanapie przed kominkiem, wzdychając głośno. Po kilku minutach poczuła, że siedzenie obok niej ugina się, więc spojrzała w tamtą stronę.

Siedział tam James, wpatrzony w martwą naturę naprzeciwko. Rudowłosa wielokrotnie otwierała usta i je zamykała. Chciała coś powiedzieć, ale nie potrafiła. Najzwyczajniej w świecie po prostu się wstydziła. Z przykrością stwierdziła, że już nie potrafi z nim rozmawiać. A przynajmniej nie tak jak kiedyś.

- Jak ci minął dzień? - zapytał nagle, nadal na nią nie spoglądając.

- Całkiem dobrze, a tobie? - nie chciała już nawet wspominać o tym, że spędziła ten czas z Nathanem.

- Znośnie.

Znów zapanowała cisza. Ta niezręczna cisza, której żadne z nich nie chciało, lub nie mogło przerwać. Oboje czuli gulę w gardle, której tak nienawidzili. Gdyby nie istniała, ludziom byłoby znacznie łatwiej ze sobą rozmawiać. Ale po co ułatwiać wszystkim życie?

Jesteśmy Gryfonami, stwierdziła Lily w myślach, gdzie się podziała cała nasza odwaga? Wzięła głęboki wdech, poprawiła usadowienie i zaczęła:

- James - chłopak wreszcie na nią spojrzał, ale ona nie tego chciała. Chciała, by znów zachwycał się, gdy zwróci się do niego po imieniu. Chciała, by znów co chwila przeczesywał włosy, uśmiechał się dziarsko i przechwalał swoimi osiągnięciami w quidditchu. Brakowało jej tego, co kiedyś niezmiernie ją irytowało. A przecież nie wierzyła w to, że docenia się rzeczy dopiero wtedy, gdy się je straci.

- Wiem - ciągnęła - że nie akceptujesz związku mojego i Nathana, ale... Chciałabym, żebyś wiedział, że ja naprawdę szczerze go kocham.

Szczerze go kocham. Te słowa odbiły się echem w jego głowie. Zagnieździły się w umyśle i już teraz wiedział, że szybko się stamtąd nie wyniosą. Że będą go męczyć w koszmarach. Wiedział, że będzie je powtarzał bez przerwy. Że to właśnie tych słów najbardziej się obawiał. To właśnie ich nigdy nie chciał usłyszeć.

- I chciałabym - kontynuowała - by między nami było tak samo, jak kiedyś. Żebyśmy znów bezinteresownie sobie pomagali i... I mogli normalnie rozmawiać.

Nie dał tego po sobie poznać, ale strasznie ucieszyły go jej słowa. Też chciał o to poprosić, ale nie miał pewności, czy Lily dalej chce się z nim przyjaźnić tak jak dawniej.

- Ja... - zaczął, a gula w jego gardle powoli zaczynała znikać. - Tęskniłem za tobą. Tęskniłem za naszą przyjaźnią. I szczerze mówiąc, niczego na świecie nie pragnę bardziej, niż tego, by znów było tak jak kiedyś. Trochę trudno będzie mi zaakcpetować Nathana, który od czasu do czasu pewnie będzie kręcił się koło ciebie na naszych wypadach, ale jakoś muszę to przetrwać. Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę.

Dopiero teraz zauważyli, że nikogo oprócz nich nie ma w pokoju. James rozglądał się, a w jego oczach rozbłysły iskierki. Uśmiechnął się. Nie sztucznie. Prawdziwie. Tak, jak Lily chciała, by się uśmiechał. Wstał, wystawiając rękę w stronę dziewczyny, by ona też wstała.

- Potter, co ty znów wymyśliłeś? - zaśmiała się, łapiąc jego rękę i wstając.

Okularnik odwrócił się, naciskając guzik w czymś, co wyglądało jak zwykłe, mugolskie radio, a z głośników zaczęła lecieć jakaś wolna piosenka. Znów wyciągnął rękę przed siebie, a ona - trochę się wahając - chwyciła ją.

Szatyn uznał to za zgodę, więc położył lewą dłoń na jej talii, a drugą splótł z jej dłonią. Przyciągnął ją do siebie, a ona, nadal zszokowana, osłupiała. Później jednak zrobiła to samo, na co odetchnął z ulgą.

Przytuleni, zaczęli tańczyć. Oboje lekko stawiali stopy, poruszli się niemal z gracją, a wszystko przez to, że bali się, by nie posunąć się za daleko. By nie zrobić czegoś, co może nie spodobać się drugiej osobie. Po kilku minutach jednak bardziej się rozluźnili i mocniej przytulili.

- Czuję się jak kopciuszek - stwierdziła Lily.

- Co to kopciuszek? - zaciekawił się James, a rudowłosa przypomniała sobie, że przecież wychowywał się w rodzinie czarodziejów.

- Mugolska bajka - wyjaśniła. - Jedna z najpiękniejszych. Gdy byłam mała, moja mama czytała mi ją co noc. Uwielbiałam jej słuchać.

- W takim razie musi być wspaniała - uśmiechnął się, choć dziewczyna nie mogła tego zobaczyć. - Musisz mi ją kiedyś opowiedzieć.

- Ten kopciuszek - kontynuowała - wybrał się pewnego razu na bal do zamku. Nie miała żadnej ładnej sukienki ani butów, ale wtedy pojawiła się jej wróżka chrzestna i rzuciła czar. Ten czar spowodował, że dynia zamieniła się w piękną karocę, stara, podarta sukienka zamieniła się w piękną, a zamiast balerin z zdartymi podeszwami dostała buty, które przypominały szklane. Ale miały jedną wadę. Wróżka chrzestna wyjaśniła, że czary przestają działać o północy, więc zawsze, gdy wybiła dwunasta, musiała uciekać z balu. Więc myślę, że zastosujemy tą samą zasadę, tyle że my pójdziemy do dormitoriów.

- Nie tak szybko - szepnął, przytulając ją jeszcze mocniej, jakby bał się, że ucieknie.

Lily spojrzała ukradkiem na zegar. Dochodziła dwudziesta druga, ale jej nagle odechciało się spać. Byłoby kompletnie cicho, gdyby nie muzyka, od której rudowłosa prawdopodobnie już się uzależniła. Wystarczyło, by posłuchała jej raz, a już zapamiętała słowa. A może zależało to od tego, w jakim towarzystwie jej słuchała?

- Ta piosenka grała na ślubie moich rodziców - stwierdził James, znów się uśmiechając. - Tak powiedziała mi mama. Podobno to właśnie przy tej piosence pierwszy raz się pocałowali. Zakochałem się w niej, już po pierwszym jej przesłuchaniu. Podobno nadal mają do niej sentyment.

- To fajnie, że mają takie pamiątki - stwierdziła. - Moja mama nadal trzyma sztuczny bukiet kwiatów, który złapała na weselu mojej ciotki. Taka mugolska tradycja.

Potem jeszcze długo tańczyli. Co chwila zerkała na zegar i im bliżej było północy, tym bardziej chciało jej się spać, ale z jakiegoś powodu nie chciała wychodzić z ramion James'a.

Gdy była za dziesięć dwunasta, Lily puściła rękę James'a, ale ten prawie natychmiast znów ją złapał. Znowu przyciągnął do siebie, a ona położyła głowę na jego ramieniu.

- Nie, Lily, jeszcze nie - mówił, cały czas poruszając się w rytm muzyki. - Tak jest dobrze. I ciepło.

- Wiesz, że ja też nie chce przestać? - wyznała Lily. - Dobrze mi tak.

James uśmiechnął się. Tyle by dał, by słyszeć takie słowa codziennie. By wstawać z myślą, że ktoś na niego czeka. Że komuś na nim zależy. Że wreszcie ktoś go pokochał. A tym kimś miała być Lily.

Nagle odsunął ją od siebie trochę, by potem stykali się czołami. Patrzyli sobie w oczy. Szmaragdowo zielone w orzechowe. Zieleń w zieleń łączoną z brązem. Czuli na twarzach swoje nierówne oddechy. Teraz dzieliły ich centymetry, jak nie milimetry. Tak blisko, a jednak tak daleko.

Złap mnie ~ Jily [ZAWIESZONE]Where stories live. Discover now