Wyznania pośród drzew 3.2

179 38 26
                                    

Szli jakieś półtorej godziny, kiedy Róża usiadła na samym środku drogi i oświadczyła, że nie zrobi ani kroku dalej, jeśli natychmiast nie zatrzymają się na postój. Zeszli z trasy głębiej w las. Znaleźli porośnięte mchem, przewrócone drzewo, na którym mogli się rozsiąść.

Jagoda już od jakiś dziesięciu minut nie przestawała się ekscytować się małym zespołem, w którym przez jakiś czas grał Cezary.

– Przesłuchałam wszystkie ich piosenki – trajkotała rozmarzona. – Tak ci zazdroszczę! Też chciałabym nauczyć się grać na gitarze.

– Mogę cię nauczyć – zaoferował Czarek.

Spojrzała na niego, z ciężkim westchnieniem.

– Byłoby super, ale nie bardzo nas na to stać – wymamrotała.

Cezary musiał się mocno powstrzymywać, żeby nie parsknąć śmiechem. Chyba tylko członek rodziny Fikusów chciałby brać pieniądze za nieprofesjonalną naukę gry na instrumencie od kogoś, kto mieszka za darmo w jego domu.

– Chyba sobie żartujesz – powiedział. – Płacenie nie wchodzi w grę.

Twarz Jadzi rozświetlił piękny uśmiech. Popatrzyła błagalnym wzrokiem na Lilianę, na wypadek, gdyby ta jednak miała coś przeciwko. Kiedy starsza siostra pokiwała głową, podskoczyła ze szczęścia, klaszcząc w dłonie, jak małe dziecko.

– To jest najlepszy dzień!

Lila roześmiała się, posyłając Czarkowi spojrzenie pełne wdzięczności. Nagle jej czoło przeszyła mała zmarszczka.

– Cezary – zwróciła się do chłopaka. – Chyba mam pomysł na twoją pracę.

Uniósł brwi, czekając, aż dokończy.

– Nie myślałeś, żeby dawać korepetycje muzyczne po szkole? Miałbyś pieniądze na najbliższe wydatki i nie musiałbyś się od nas wyprowadzać. Płaciłbyś czynsz w lekcjach dla Jagody.

To był właściwie całkiem dobry pomysł. Część jego znajomych już kiedyś wspominała, że chętnie zapłaciłaby mu za naukę gry dla nich i jego rodzeństwa. Nigdy nie potrzebował pieniędzy, więc nawet tego nie rozważał. Wystarczyło tylko zgłosić się do tych osób, sprawdzić, czy dalej są chętni i już, po kłopocie.

– Lila, jesteś genialna. – Posłał jej szeroki uśmiech. – Mam tylko jeden warunek. Będę się dokładał do jedzenia, dobrze?

Pokiwała głową ze śmiechem. W tym samym momencie podbiegła do nich Malinka, z całym bukietem kwiatów w piąstce. Dała znak Cezaremu, żeby nachylił się do niej i wyszeptała mu coś do ucha. Przez jego twarz przeszedł cień rozbawienia, ale poza tym nie dał po sobie nic poznać. Dziewczynka podała mu wiązankę.

– Myślę, że może się zorientować – mruknął w jej stronę. Dziewczynka zatrzepotała napuszoną czupryną, posyłając mu groźne spojrzenie. – No dobrze.

– Coś się stało? – zdziwiła się Liliana.

– Nie, nie – odparł szybko. – Chcesz coś do jedzenia?

Wyciągnął z plecaka butelkę wody i paczkę ciastek czekoladowych. Florek w sekundę pojawił się obok nich, z uwielbieniem wpatrując się w przysmaki. Wziął od razu dwa, nie zwracając uwagi na dezaprobatę we wzroku swojej siostry.

– Jak będziesz jadł tyle słodyczy, przestaniesz rosnąć. – Jagoda przysiadła się koło nich. – To potwierdzone naukowo.

Oczy chłopca powiększyły się do niewyobrażalnych rozmiarów, a dłoń z ciastkiem zatrzymała się w połowie drogi do ust.

– Naprawdę? – zająknął się, przerażony.

– Nie – uspokoił go Cezary, hamując wybuch śmiechu. – Też jadłem masę słodyczy i widzisz? Metr osiemdziesiąt dwa.

Liliana przewróciła oczami. Sama nie była znaczącego wzrostu i tego typu przechwałki niezwykle ją irytowały. Dokończyli jeść ciasteczka, już bez zbędnych przesądów o rośnięciu, po czym ruszyli w dalszą drogę.

Wiatr bawił się wesoło pomiędzy liśćmi, urządzając nad ich głowami prawdziwy wyścig. Pomimo jasnego słońca powietrze nie wydawało się gorące, a płynące pod niebem chmury raz po raz rzucały na nich przyjemny cień.

Cezary i Liliana trzymali się kilka metrów za resztą, żeby na pewno żaden młodszy Fikus się nie zgubił. Lilii uśmiech nie schodził z twarzy. Ciągle opowiadała Czarkowi coraz to nowe historie o jej rodzinnych wyjazdach w góry – jakimś sposobem, za każdym razem przynajmniej jedno z rodzeństwa musiało się zgubić, rozbić głowę o gałąź, czy wywołać lawinę. Przypadki uwielbiały tę rodzinę.

– Przepraszam, muszę cię zanudzać – dodała, kiedy skończyła relacjonować, jak Jagoda ukradła owcę z hali w Tatrach.

– Wcale nie – zapewnił Cezary. – Właściwie, nigdy nie byłem w Tatrach.

Wytrzeszczyła oczy.

– Tak się da?

– Najwyraźniej – zaśmiał się. – Moi rodzice zawsze woleli morze. Plaża, jakiś miły hotel z restauracją... najnudniejsze tygodnie w moim życiu.

Posłała mu współczujące spojrzenie. Również nienawidziła wyjeżdżać z Krakowa właściwie tylko po to, żeby przez tydzień nic nie robić.

– Czy ja wiem? – starała się go pocieszyć. – Nad morzem ślicznie pachnie, solą, wiatrem i goframi. My byliśmy tylko raz, rok temu. – Na jej twarzy pojawił się rozmarzony uśmiech. – Na plażę przychodziliśmy jedynie wieczorami, kiedy nie było już ludzi, ale jeszcze zanim woda zdążyła się ochłodzić. Nawet znaleźliśmy meduzę!

Cezary wyglądał na przerażonego.

– Meduzę? Taką... elektryczną?

Liliana parsknęła śmiechem na widok prawie dorosłego chłopaka, trzęsącego się na myśl o głupiej galarecie.

– Przecież nie sprawdzałam – odparła. – Za to Florka trzeba było odciągać od niej siłą. Bardzo chciał zrobić z niej pieczeń.

Wzdrygnęli się na samą myśl o tak okropnym daniu. Florian, mimo młodego wieku, przejawiał niezdrową ekscytację gotowaniem i łączeniem najróżniejszych smaków, od których mogło się zrobić niedobrze. Liliana wróżyła mu karierę kulinarną, jednak ciężko było ją pogodzić z wielką miłością jej brata do sportu i błota.

Cezary przyglądał się jej zamyśleniu. Zauważył, że za każdym razem, kiedy myślała o rodzeństwie, jej wzrok stawał się trochę zamglony, a kąciki ust unosiły się bezwiednie do góry. Coś jednak podpowiadało mu, że ten uśmiech nie był w stu procentach szczęśliwy. Cień zmartwienia towarzyszył jej prawie zawsze.

Przypomniał sobie o bukiecie kwiatów, ciągle trzymanym w prawej dłoni oraz o wyraźnych rozkazach, jakie otrzymał od Malinki.

– Hej, Lila – zaczął, starając się nie roześmiać. – Pozbierałem dla ciebie kwiaty. Proszę. – Wręczył jej wiązankę.

Uniosła brwi, automatycznie przyjmując prezent.

– Pozbierałeś? Ale przecież Malina... – Nagle sobie coś uświadomiła. – No tak. Stokrotki to moje ulubione kwiatki, na pewno bardzo długo musiałeś ich szukać – powiedziała na tyle donośnie, żeby jej głos dotarł do reszty Fikusów.

– Taaak – zapewnił przeciągle. – Dziwne, w końcu były tuż pod nosem. Ale kwiatki chyba lubią się chować.

Potrzebowała chwili, zanim zebrała się na odpowiedź – zupełnie nie wiedziała, co chłopak miał przez to na myśli. Przecież kwiatki rosły w równych rządkach przy szosie, nieśmiało wychylając białe główki z wyschniętej trawy.

– Ważne, że już je znalazłeś.

Cezary jedynie uśmiechnął się tajemniczo.

Rozstrojony chłopiecTahanan ng mga kuwento. Tumuklas ngayon