9.1 Nibylandia przyjmuje wszystkich podróżnych

157 28 20
                                    

Liliana miała ręce pełne roboty, co nie było zaskoczeniem. Nie spodziewała się jednak, jak przyjemna potrafi być praca, jak wiele radości przyniesie jej zwykłe położenie się w łóżku o wiele za późno i zaśnięcie w pierwszej sekundzie. Cieszyły ją pokłute igłami palce, nie przeszkadzały skrawki nici, plączące się na podłodze. Wszystko wydawało się być na swoim miejscu.

Przy maszynie do szycia spędzała większą część dnia, potem fotografowała ubrania na tle bajkowej scenerii Nibylandii, a na końcu wrzucała wszystko na Instagrama oraz Vinted. Działalność rozrastała się w zaskakującym tempie, coraz więcej osób pragnęło nosić ubrania, które wyszły spod rąk Liliany.

– O, zobacz – powiedziała pewnego dnia Jagoda. – Masz pierwsze zamówienie spoza Krakowa. Ta koszula z haftowanymi pszczołami.

Lila oderwała zmęczone oczy od skrawków materiału i przeniosła je na ekran telefonu swojej siostry. Jagoda, która najczęściej z rodzeństwa Fikusów przebywała na mediach społecznościowych, na co dzień zarządzała kontem.

– To świetnie – stwierdził Cezary, który od dobrej godziny spędzał czas na przypatrywaniu się pracy swojej przyjaciółki. Jedna z jego uczennic złapała jakąś paskudną chorobę i musiała odwołać korepetycje. Przez chwilę nawet zastanawiał się, czy nie przeznaczyć wolnego popołudnia na naukę. Chwila ta była jednak bardzo krótka.

– No nie wiem – wymamrotała Lila. – Trzeba podnieść cenę, żeby pokryła wysyłkę. Jak myślicie, taniej będzie pocztą czy paczkomatem? A może jeszcze inaczej?

– Zapytam się jej, jak woli. – Kilka stuknięć w ekran później, Jagoda uśmiechnęła się z satysfakcją. – Pisze, że najlepiej przez Inpost. Wysłała nawet wszystkie dane, których będziemy potrzebować. Nie ma problemu z zapłaceniem więcej.

– No dobrze.

Lila zaczęła już składać materiał, pocięty w równe kwadraty, z którego planowała uszyć patchworkową torbę, kiedy Cezary położył dłoń na jej ramieniu,

– Siedź, na zewnątrz ciągle pada. I tak nie mam co robić, mogę równie dobrze pójść i nadać paczkę.

– Przecież nie trzeba...

– Ale można.

Przytuliła go krótko i słodko, aż Cezaremu zrobiło się wystarczająco ciepło, żeby żaden deszcz nie mógł tego zepsuć. Zapakowała odpowiednią paczkę, zarzuciła na czarkową szyję własnoręcznie wydziergany szalik, a potem jeszcze raz, dla pewności, uścisnęła jego ramiona. Serce krajało się na sam widok warunków, w których biedny miał przemierzać miasto.

W momencie, kiedy drzwi wyjściowe zaczęły skrzypieć, do korytarza zaglądnęła roztrzepana główka równie roztrzepanej Róży.

– Możemy iść z tobą? – zapytała, wskazując dodatkowo na Florka. – Mały musi przynieść kasztany na najbliższą plastykę, a jeśli znowu zapomni, nasza nauczycielka będzie mi suszyć głowę.

– Wcale nie jestem mały – oburzył się Florian.

– Wszyscy jesteście mali! – krzyknęła Jagoda z salonu.

– Jasne, że możecie ze mną iść. – Cezary wolał zareagować, zanim zmarszczka na czole Liliany osiągnie poziom furii. – Tylko ubierzcie się ciepło.

Kilka kolejnych przytulasków, naciągnięć szalików na skórę i pośpieszania, Cezary, Róża i Florian znaleźli się na zimnych ulicach miasta. Gęste krople deszczu przyciągały niebo do ziemi, wieczór okrywał okolicę burą poświatą.

– Zupełnie jak w mojej książce – stwierdziła Róża. – Ciekawe, czy teraz też ktoś umrze.

– Może lepiej nie – odpowiedział Cezary. – Co wy na to, żeby przejść się przez park? Pozbieramy kasztany dla Florka, a przy okazji nie ochlapią nas samochody.

Rozstrojony chłopiecWhere stories live. Discover now