Rozdział 6

266 12 0
                                    

- Uspokój się - odezwał się Derek tak cicho, by nie usłyszał go nikt inny. Nawet ona ledwo go słyszała przez łomotanie serca.

- Prezentacja nastąpi w czasie obiadu - rozległ się damski głos. Kylie podejrzewała, że powiedziała to Holiday, ale nie była pewna.

Wszyscy nadal się gapili. Na nią. Serce jej waliło, a myśli pędziły jak oszalałe. W uszach zaczęło szumieć. Spojrzała na drzwi. Z trudem opanowała chęć ucieczki. I to szybkiej. Ale musiała spojrzeć prawdzie w oczy, nigdy nie była dobrą biegaczką, a pomiędzy nią a drzwiami było zbyt wiele dziwolągów. I wtedy, co dziwne, przypomniała sobie coś, co słyszała o dzikich zwierzętach. Jeśli zaczniesz uciekać, to uznają, że jesteś ich obiadem i będą cię ścigać.

„O rany..." Dobrze, głęboki oddech. Jeszcze jeden. Płuca się rozszerzyły. To nie były dzikie zwierzęta, tylko dziwne nastolatki. Znów rozległ się dźwięk nadchodzącego esemesa. Pewnie od Sary. Kylie go zignorowała. I po raz pierwszy pomyślała, ze może jednak pomyliła się co do tego, że Sara jest w gorszej sytuacji niż ona. Nie była pewna, ale coś jej mówiło, że tu nie chodziło tylko

o pójście na imprezę do Marka Jamesona. Ale, w takim razie, 0 co?

„I czemu?" Dlaczego to właśnie na nią zwrócono uwagę wśród wszystkich tych dziwolągów? Czy dlatego, że nie poruszała brwiami? Ależ mogła to robić równie dobrze jak każdy inny.

1 na pewno zacznie ćwiczyć, jak tylko zostanie sama. Problem w tym, że nie wiedziała, o co w tym wszystkim chodzi. Czy na tym obozie był to odpowiednik tajemnego uścisku dłoni?

- No dobra. Do roboty - znów rozległ się śpiewny glos. - Powracający na zewnątrz. Nowi zostają tutaj.

Kylie poczuła odrobinę ulgi, gdy tłum przestał się na nią gapić i zaczął się zbierać, zabierając po drodze torebki i plecaki. A przynajmniej większość z nich przestała. Kylie spojrzała na prawo i zobaczyła, że ciemnowłosy chłopak o przeszywających niebieskich oczach wciąż się w nią wpatruje. „Lucas Parker". Przypomniała sobie jego imię, chociaż nie widziała go już tyle lat.

„Cieszę się, że wyjechali" - przypomniała sobie, jak mówił jej tata. - „Jestem przekonany, że ten chłopak wyrośnie na wielokrotnego mordercę".

Kylie poczuła, jakby jakaś pięść zaciskała jej się na sercu. Czy naprawdę była na obozie z potencjalnym mordercą? Czy to naprawdę on? Mogła się przecież mylić. Minęło przecież... z dziesięć lat. Przeszedł ją dreszcz, a wtedy on odwrócił się i wyszedł z innymi stałymi bywalcami.

Miranda także ruszyła do przodu. Zatrzymała się na chwilę przed Kylie i powiedziała:

- Powodzenia.

Kylie nie wiedziała, czy kpi sobie z niej, czy mówi serio, więc tylko skinęła głową.

Blondyn stanął za Mirandą i uśmiechnął się szeroko.

- Nie chciałbym być na twoim miejscu - rzucił jakby żartem i ruszył za Mirandą.

Usztywniwszy kolana, by się nie przewrócić, Kylie otrząsnęła się na tyle, by się zorientować, że przynajmniej połowa ludzi sobie poszła. A z jej współpasażerów pozostała tylko blada dziewczyna, gotka, Derek i chłopak z kolczykami.

- Dobrze - powiedziała Holiday. - A teraz chciałabym, aby wszyscy, którzy wiedzą, czemu tu są, przeszli na lewo. A ci, którzy nie wiedzą, na prawo.

Kylie przypomniała sobie to wrażenie, że nie chodzi tylko o wylądowanie na komisariacie i ruszyła w prawo, gdy zauważyła, że wszyscy idą na lewo. Nie chcąc wyróżniać się jeszcze bardziej niż do tej pory, stanęła w końcu obok Dereka.

Urodzona o północyWhere stories live. Discover now