Rozdział 17

69 9 0
                                    

Derek wyszedł ze stołówki w chwili, gdy dobiegła do niej Kylie.

- Cześć, właśnie cię szukałem - uniósł kawałek papieru. -Mam twoje imię.

Uśmiechnął się.

Był to uśmiech tak ciepły, że gdyby Kylie nie była taka wściekła i zniesmaczona, to by się w nim rozpłynęła.

- Tak, wiem. Słyszałam - spojrzała na niego spode łba. Przyjrzał jej się i odezwał ostrożnie.

- Myślałem, że się przejdziemy. Znalazłem wczoraj podczas spaceru piękne miejsce.

- Słuchaj, schlebia mi to, ale nie możesz tego zrobić - prychnęła. - Czego? - Derek zmarszczył brwi.

- Wiem, co zrobiłeś, żeby zdobyć moje imię. I nie pozwolę na to.

- To nic takiego - ruszył przed siebie, po czym się zorientował, że do niego nie dołączyła. - Idziesz?

- To krew - wysyczała, a potem podeszła do niego i złapała go za ramię. - Chodź, wyprostujemy to.

Pociągnęła go, ale ani drgnął. Dopiero wtedy uświadomiła sobie, jak potężne miał ramię.

Nachylił się do niej.

- Już za późno, Kylie. Po prostu spędźmy razem godzinę, dobrze? - Otoczył ją jego zapach, mieszanka korzennego męskiego mydła i samego Dereka.

- Już to... zrobiłeś? - spojrzała na szyję.

- Nie, ale zawarliśmy umowę.

- To ją zerwij - zawołała, próbując zignorować jego zapach i to, jak bardzo jej się podobał... Puściła go, uświadomiwszy sobie, że wciąż trzyma go za rękę. Dotykanie go przypominało jej o tym, jak dotykała Treya. Jak lubiła Treya. I jak za nim tęskniła.

Derek jeszcze bardziej zmarszczył brwi.

- Nie mogę. Więc po prostu chodź ze mną. Proszę. Stała tak, wpatrując się w niego.

- Daj mi przynajmniej spróbować.

Na moment zamknął oczy, a potem opuścił głowę i wyszeptał.

- Proszę, uwierz mi, Kylie. W tej sprawie nie da się już nic zrobić.

Coś w jego głosie zdawało się sięgać w głąb niej i mieszać jej myśli. A może to kwestia tego, jak jego oddech łaskotał ją w szyję, tak delikatnie, tuż poniżej ucha. Nie mogła mu odmówić.

- Dobrze. - Ale nawet gdy się zgodziła, powtarzała sobie, że musi uważać. Z jakichś przyczyn Derek miał nad nią władzę, a to mogło być niebezpieczne. Wpatrywał się w nią tymi zielonymi oczami i znów się uśmiechnął.

- Chodźmy. - Wyciągnął rękę, a ona już miała ją wziąć, ale w ostatniej chwili zdołała się powstrzymać.

- Pójdę za tobą. - Wsunęła ręce do kieszeni.

Zawód sprawił, że jego uśmiech trochę pobladł, ale tylko skinął głową i ruszył przed siebie. A ona za nim.

Przez pierwsze pięć minut marszu nie rozmawiali. A potem skręcił ze ścieżki i poprowadził ją przez skupisko gęstych zarośli i drzew. Biorąc pod uwagę jej wczorajszą wędrówkę z Delią i teraz ten spacer, to będzie cud, jeśli nie padnie ofiarą oparzenia sumakiem jadowitym albo nie nałapie kleszczy.

W chwili gdy już chciała coś powiedzieć, usłyszała cichy szum wody, jakby zbliżali się do jakiegoś niewielkiego strumienia.

- To tutaj - spojrzał na nią i chociaż zachowywał kamienną twarz, w jego oczach widać było uśmiech.

Urodzona o północyWhere stories live. Discover now