Rozdział 8

77 10 0
                                    

Jednorożec, czy też Perry, machnął ogonem, jakby sprawdzał, czy działa, po czym odwrócił się do Kylie. Zwierzę postąpiło a kroki do przodu. Było tak blisko, że gdyby chciała, mogłaby je dotknąć. Ale nie miała na to najmniejszej ochoty. Koń uniósł głowę, zarżał, a potem puścił do niej oko. - Kurde. - Rany. - Boże! - Ja nie mogę.

- Cholera!

Kylie nie była pewna, co kto powiedział, może nawet ona coś dorzuciła od siebie, bo wszystkie pięć wypowiedzi przemknęło przez jej przeciążony mózg. Złapała haust powietrza i spojrzała na Holiday, która wpatrywała się w nią łagodnymi zielonymi oczami.

- Już dobrze - powiedziała. - Perry, zmień się z powrotem. Kylie oparła czoło o chłodną powierzchnię ławki i skupiła się

na oddychaniu i NIEmyśleniu. Jeśli pozwoli sobie na myślenie, rozpłacze się, a ostatnia rzecz, jakiej chciała, to okazać tym ludziom słabość. Cholera, te dziwolągi pewnie się żywią słabymi ludźmi.

- Teraz powinniście wyjść - tym razem stanowczy ton Holiday zdawał się odbijać od ścian i wnętrza czaszki Kylie.

Policzyła do dziesięciu i zdołała usiąść. Ławki wokół niej były puste. Perry, znów jako człowiek, wychodził wraz z pozostałymi. Rzucił jej spojrzenie przez ramię. Jego brązowe oczy, tym razem wyglądające normalnie, zdawały się wręcz przepraszać.

Przypomniawszy sobie o nakazie Holiday, Kylie zmusiła się, by się podnieść z krzesła. Jeśli zdoła stąd wyjść, to może uda jej się znaleźć jakieś odosobnione miejsce, gdzie w samotności będzie mogła odreagować. Będzie mogła popłakać, spróbować pogodzić się z nie. Nie myśl jeszcze. Jeszcze nie. Przełknęła kilka łez, które wpełzły jej do gardła. Piekły ją oczy.

- Gdzie się wybierasz? - zapytała Holiday.

Kylie spojrzała na nią. Z tą gulą wokół migdałków trudno jej było mówić.

-- Powiedziałaś, że mamy wyjść.

- Oni mieli wyjść, a ty zostać.

- Czemu? - Wzrok zaszedł jej mgłą i uświadomiła sobie z rozpaczą, że nie potrafi nad tym zapanować. Napłynęły łzy. „Czemu?" - To jedno słowo przebiło się przez jej zagubiony umysł i zamieniło w mnóstwo pytań. Czemu to się w ogóle działo? Czemu znów była inna? Czemu matka jej nie kochała? Czemu ojciec się od niej odwrócił? Czemu Trey nie mógł dać jej trochę więcej czasu? Czemu te wszystkie przerażające dzieciaki zachowują się tak, jakby to ona była dziwolągiem?

Zamrugała, by powstrzymać łzy, i usiadła z powrotem.

- Czemu? - powtórzyła. - Czemu tu jestem? Holiday usiadła obok niej.

- Bo masz dar, Kylie. Dziewczyna potrząsnęła głową.

- Nie chcę być wyjątkowa. Chcę być po prostu mną... normalną mną.

I... prawdę mówiąc, wydaje mi się, że nastąpił jakiś straszny błąd. Widzisz, ja nie mam... daru. Ja... na pewno nie mogę się w nic przemienić. Nie jestem beznadziejna, może poza matmą. Ale też nigdy nie byłam jakaś wyjątkowa. Nie nadaję się do sportu, nie mam jakiś niesamowitych zdolności ani nie jestem zbyt inteligentna. I, wierz mi lub nie, odpowiada mi to. Podoba mi się, że jestem przeciętna... normalna. Holiday roześmiała się.

- To żaden błąd, Kylie. Ale doskonale wiem, co czujesz. Czułam się tak samo, gdy byłam w twoim wieku, zwłaszcza gdy uświadomiłam sobie prawdę.

Kylie otarła twarz, chcąc ukryć łzy, i zmusiła się, by zadać pytanie, o którym starała się nie myśleć, od kiedy to się zaczęło.

- Czym jestem?

Urodzona o północyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz